A miało być tak pięknie, czyli najgorsze decyzje letniego okienka w NBA

Zdjęcie okładkowe artykułu:  / Goran Dragić przeżywa ciężkie chwile w Miami Heat
/ Goran Dragić przeżywa ciężkie chwile w Miami Heat
zdjęcie autora artykułu

Nie wszyscy zawodnicy i kluby mogą przybić sobie piątkę za decyzje podjęte przed sezonem. Niektórzy już teraz mogą żałować przeprowadzonych wymian i podpisanych kontraktów.

15 grudnia nieoficjalnie rozpocznie się okres wymian w NBA i już od tygodnia każdy dzień przynosi szepty i szmery o tym, że kluby rozmawiają ze sobą. Wtorek 15 grudnia to dzień, począwszy od którego wymieniona będzie mogła zostać większość z tych graczy, którzy latem podpisali nowe kontrakty.

Minęły już czasy, kiedy kluby czekały z wymianami do połowy lutego. W zeszłym roku już 18 grudnia Boston Celtics oddali do Dallas Mavericks Rajona Rondo w wymianie, która obecnie znana jest jako "kradzież Jae Crowdera i wyborów w drafcie". Dzień później Houston Rockets w trójstronnej wymianie pozyskali Coreya Brewera. Mieliśmy kilka wymian w styczniu, w tym jedną Cavaliers-Knicks-Thunder, która miała kluczowy wpływ na to co wydarzyło się w playoffach (Phil Jackson sprezentował LeBronowi JR'a Smitha i Imana Shumperta).

W tym momencie praktycznie każdy klub poza Golden State Warriors ma potrzeby, które mógłby zaspokoić w wymianach. Do tego jeszcze dotrzemy. Póki co, cofnijmy się do okresu letniego i zobaczmy kto najbardziej żałuje ruchów dokonanych w czerwcu, lipcu i w sierpniu. To przybliży nas do tego kto może w najbliższych 10 tygodniach dokonać ruchu na rynku.

Goran Dragić. Byłem jedną z tych osób, które zareagowały głośnym "Co?!", kiedy w lutym tego roku Dragon poprosił o wymianę z Phoenix Suns, podając za powód to, że "brakowało piłki do gry dla tercetu Dragić-Isaiah Thomas-Bledsoe". To było samolubne z jego strony. Dziś jestem jednym z tych, którzy bardzo chętnie pójdą w paradzie z transparentem "Goran, mam nadzieję, że chociaż plaże są fajne". Dragic pół roku po trafieniu do Miami Heat, podpisał pięcioletni kontrakt za 86 mln dolarów i choć w tym sezonie stara się mocno w obronie, wywiązując ze swoich pracowniczych obowiązków profesjonalnego koszykarza, to przed nim w kolejce po piłkę są Dwyane Wade, Chris Bosh i Hassan Whiteside. Dragić kończy tylko 19 proc. posiadań ofensywnych Heat, kiedy jest na boisku (Wade - 33, Bosh - 24, Whiteside - 21) - najmniej w karierze i mniej niż 21,5 proc. posiadań, które kończył, dzieląc minuty z Thomasem i Bledsoe w pierwszej części poprzedniego sezonu. Już w drugim tygodniu tego sezonu słusznie też narzekał na to, że system gry Erika Spoelstry i "spacing" pierwszej piątki Heat nie są skrojone pod niego. Tymczasem zostawieni przez niego Suns grają szybko i więcej punktów zdobywają od nich tylko Warriors. Dragić mógłby obecnie grać tak dobrze jak grają Bledsoe czy Brandon Knight - to kwestia roli jaką pełni. Tymczasem w Miami gra najmniej minut od sezonu 2011/12, zaliczając tylko 10,8 punktów i 4,5 asyst na mecz. Może więc znów poprosi o wymianę?

Greg Monroe. Gdy Monroe podpisał trzyletni kontrakt z Bucks za 51 mln dol. przez amerykańskie media przetoczyła się narracja, że Monroe wybrał grę w małym Milwaukee, zamiast większych scen w New York Knicks i Los Angeles Lakers. Tak faktycznie postąpił. Ale gdy kurz opadł, narastać zaczęła obawa, że Monroe może bardziej zaszkodzić, niż pomóc tej młodej drużynie Jasona Kidda, który wraz ze Seanem Sweeneyem skonstruował agresywny, defensywny system, leżący u podstaw tego, że Bucks stali się rewelacją poprzedniego sezonu. W zeszłym sezonie Bucks oddawali 99,3 punktów na 100 posiadań i lepiej od nich bronili tylko Warriors (tak, oni też bronią). W tym sezonie Bucks tracą aż 106,4 punktów na 100 posiadań i obecnie mają dopiero 28. obronę w NBA. Monroe to podkoszowy wirtuoz-dinozaur a'la Al Jefferson, Jahlil Okafor i Enes Kanter - ich praca stóp w ataku jest nieporównywalnie lepsza tam, niż w obronie. I choć Monroe się stara, trafiając 50 proc. swoich rzutów, czyszcząc tablice i zdobywając średnio 15,7 punktów w meczu, to Kidd nie jest w stanie z nim na parkiecie odtworzyć tego co tak dobrze działało wcześniej. Kłopoty Bucks sprawiły, że w ostatnim tygodniu na ławkę poleciał nr 2 zeszłorocznego Draftu Jabari Parker, a Kidd póki co dał tylko 11 minut wspólnej gry Monroe i o niebo lepszemu defensywnie centrowi Johnowi Hensonowi. Przed sezonem Generalny Menedżer Bucks John Hammond ostrzegał, że celem Bucks nie jest zrobienie kroku w przód, ale utrzymanie poziomu z zeszłego sezonu. Czy obawa przed tym, że 13. obecnie zespół Wschodu (bilans 7-13) nie awansuje do playoffów doprowadzi wkrótce Bucks do handlowania Monroe'm? Nie będę zdziwiony. Boston Celtics prawdopodobnie chętnie oddadzą za niego Davida Lee i jeden ze swoich niższych wyborów w drafcie.

Al Jefferson. W czerwcu Big Al zrezygnował z możliwości odstąpienia od ostatniego roku kontraktu i zdecydował się pozostać w Charlotte. Jako powód cytował potrzebę zrehabilitowania się za słabszy sezon 2014/15. Latem zrzucił kilka kilogramów i pojawił się na obozie Hornets w świetnej formie fizycznej. Już latem też Steve Clifford wysłał mu sygnał, że w Hornets nastąpi zmiana systemu gry. Ten nie będzie już dłużej oparty na dograniach mu piłki na jego przenajświętszy lewy blok, aby mógł tam grać tyłem do kosza, ale Hornets pójdą tropem nowoczesnej NBA - zaczną grać szybciej i rzucać za trzy. Jefferson - obecnie wyłączony na kilka tygodni przez kontuzję łydki - ma solidny sezon, trafia 50 proc. rzutów z gry, ale zdobywa tylko 13,7 punktów na mecz. W poprzednim sezonie miał aż 10,1 punktowych akcji tyłem do kosza w meczu (via Synergy Sports). W tym sezonie spadło to do 7,2. Jefferson poświęcił swoją rolę dla dobra zespołu, w ten sposób jednocześnie potwierdzając, że rola grających tyłem do kosza i słabych defensywnie centrów jest w NBA mniejsza niż przed laty. Czy latem straci na tym finansowo? Być może nie, gdy poziom "salary-cap" pójdzie w górę o 30 procent. Dlatego jego obecność tutaj ma bardziej charakter anegdoty. Choć fakt faktem, że gdyby odstąpił od umowy, to spokojnie otrzymałby zarobki rzędu 20 mln dol. rocznie przez minimum trzy kolejne sezony.

Louis Williams. Williams po sezonie, w którym był najlepszym rezerwowym NBA (także wg MSR) nie otrzymał od Raptors oferty nowego kontraktu i wybrał trzyletnią umowę za 21 mln dol. od Los Angeles Lakers. Z miejsca, w którym miał ściśle określoną rolę jednoosobowej, ofensywnej armii z ławki rezerwowych (cała gra ławki Raptors oparta była wokół jego gry pick-and-roll i jeden na jednego), "Sweet Lou" trafił do klubu Byrona Scotta, który aktualnie żegna Kobiego Bryanta, pozwalając mu na oddawanie aż 18 rzutów na mecz, mimo skuteczności 30,5 procent... Williams ma słaby sezon - trafia tylko 36 procent rzutów z gry i zdobywa 12,4 punktów na mecz. Dopiero w dwóch ostatnich meczach - gdy Scott nie wpuścił do gry Nicka Younga - jego rola znów nabrała sensu. Może się jednak zastanawiać czy Lakers aby na pewno byli dla niego najlepszym wyborem. Jego zarobki nie są też jakieś szczególne.

Suns i Tyson Chandler. Suns zaryzykowali i podpisali czteroletni kontrakt za 52 mln dol. z już 34-letnim centrem, licząc że z kolei przekona to LaMarcusa Aldridge'a do podpisania umowy w Phoenix. Niewiele im zabrakło, ale zostali bez Aldridge'a, za to z cieniem gracza, jakim Chandler był choćby w zeszłym, kontraktowym sezonie w Dallas. Chandler z obecnego sezonu przypomina Chandlera sprzed dwóch lat -objuczonego kłopotami zdrowotnymi w New York Knicks. Gra średnio tylko po 24,1 minut, hamując rozwój i minuty gry innego centra Alexa Lena, którego Suns wybrali z nr 5 Draftu 2013. Minuty Lena dodatkowo hamuje też chęć Jeffa Hornacka, aby grać na parkiecie niższymi ustawieniami. Jest tam wyraźnie o jednego centra za dużo. Aktualnie Chandler leczy kontuzję ścięgna udowego, ale gdy wyzdrowieje, to tak jak przypuszczałem już od razu po fiasko rozmów z Aldridgem - Chandler może stać się obiektem zainteresowań drużyn z playoffowymi aspiracjami, np Cleveland Cavaliers. Pod warunkiem, że zdąży pokazać w kolejnych tygodniach, że kłopoty zdrowotne nie będą się za nim ciągnąć. Wydaje się, że Chandler został dodany przez Suns przede wszystkim jako zanęta na Aldridge'a. Nic więcej.

Pelicans i Omer Asik Pelicans podpisali z nim pięcioletni kontrakt za 60 mln dolarów i teraz oglądają jak ich center zdobywa 2,0 punkty na mecz, blokując 4 rzuty w 13 rozegranych. Management Pelicans z pewnością przeżywa ekscytujące chwile, licząc każdy punkt i blok Turka. Asik już trzeci sezon z rzędu nie przypomina gracza jakim był jako zmiennik w Chicago Bulls, czy jeszcze przez ten jeden sezon 2012/13, gdy w 82 meczach biegał od kosza do kosza, zbierał i stawiał Jamesowi Hardenowi jedne z najlepszych zasłon w lidze. Te dwie ostatnie rzeczy wciąż potrafi jeszcze robić, ale jego wpływ na obronę jest z roku na rok coraz mniejszy. Nie nauczył się też nic w ataku. Stał się niczym innym, a tureckim Kendrickiem Perkinsem. Powód to spadek atletyzmu, wywołany kontuzjami kolan i pleców. Ten kontrakt dziwi dziś tym bardziej, że latem Pelicans zainwestowali w niego tak dużo, wiedząc, że nowy trener Alvin Gentry preferował będzie niższe ustawienie Ryan Anderson - Anthony Davis na pozycjach 4 i 5.

Brandon Bass. Bass jest jeszcze jednym nowym graczem Lakers - nie można też zapomnieć o D'Angelo Russellu - który cierpi przez to w jaki sposób Byron Scott podchodzi do ostatniego aktu Kobiego Bryanta. Bass podpisał z Lakers dwuletni kontrakt, trafia 53 proc. rzutów, ale gra tylko po 16,6 minut w meczu i mógłby, i powinien grać więcej w drużynie, która ma tak ogromne kłopoty w obronie. To mierzący 203 cm niski center, który nie dodał jeszcze rzutu za trzy, ale jest bardzo dobrym obrońcą, mogącym zmieniać krycie na niższych graczy. Po cichu 30-letni Bass może jeszcze złapać drugi oddech w nowoczesnej NBA. Póki co, nie zrobi tego w Lakers, gdzie nawet nie korzysta się z faktu, że od kilku lat jest jednym z najlepiej rzucających z półdystansu wysokich w lidze.

Roy Hibbert. Oglądam Lakers - prawdopodobnie zbyt często - i jest mi najzwyczajniej przykro, że jeden z moich ulubionych graczy znalazł się w takich warunkach. Jeszcze raz - nie jest moją ideą jechanie po Bryancie i jestem pewien, że większość z wymienionych tu graczy Lakers do końca życia w gronie największych osiągnięć wymieniać będzie sezon spędzony z legendą, jednym z 10 najlepszych graczy w historii tej gry, ale część z tych graczy umiera teraz razem z Kobim i nie można im pomóc. Niechciany w Indianie Hibbert - smallballowy projekt Larry'ego Birda swoją drogą ma się oczywiście świetnie, a Hibbert wychował godnego następcę w Ianie Mahinmim - został oddany za darmo do Lakers i jest dla niego to jak zesłanie. Statystycznie nie prezentuje już elitarnego poziomu obrony obręczy (45,9 proc.), ale ile razy jest spóźniony, bo musi naprawiać błędy młodych Russella i Clarksona, czy przede wszystkim defensywne niechciejstwo Bryanta. Przykro się na to patrzy. Latem ustawi się po niego wianuszek drużyn, szukających kogoś kto stanowił będzie podstawę obrony. Hibbert mógł odstąpić w czerwcu od kontraktu i już zeszłego lata zadecydować o swojej przyszłości. Teraz siedzę na kanapie i jest mi go po prostu żal.

Nicolas Batum. i Trail Blazers. Nicolas Batum po zepsutym przez kontuzje sezonie 2014/15 w Portland, odrodził się w Charlotte Hornets i w tym momencie jest jednym z kandydatów do Meczu Gwiazd. Jeszcze w czerwcu Trail Blazers przehandlowali ostatni rok jego kontraktu, pozyskując w zamian Geralda Hendersona i rozczarowującego dotychczas Noah Vonleh (nr 9 Draftu 2014). Ale nie chodzi o to co pozyskali, tylko o to, że kilkanaście dni później LaMarcus Aldridge podejmował decyzję o tym czy zostać w Portland, czy też przenieść się do San Antonio. Wg niedawnych doniesień Adriana Wojnarowskiego na końcu Aldridge wybierał właśnie między Blazers, a Spurs. Jak wybrałby, gdyby w momencie podejmowania decyzji w składzie Blazers był Batum? Oczywiście łatwo pisać tak po fakcie - Batum miał bardzo słaby poprzedni sezon - ale nie mogę przestać myśleć o decyzji GM'a Blazers Neila Olsheya, patrząc jak Batum jest najbardziej wartościowym graczem w nagle jednej z pięciu najlepszych ofensyw ligi.

Tim Hardaway Jr. i Mike Budenholzer. Trener i prezydent Atlanty Hawks Mike Budenholzer oddał w dniu draftu do New York Knicks wybór nr 19, pozyskując w zamian Hardawaya - snajpera, ale jednego z najgorszych obrońców ligi. "Bud" wierzył jednak w to, że Hardaway zacznie pobierać od Kyle'a Korvera nauki w szukaniu po zasłonach pozycji do rzutu za trzy. Sezon rozpoczął jednak w garniturze na końcu ławki Hawks, a aktualnie to czego zdążył się nauczyć testuje na graczach D-League. Chyba niezupełnie o to chodziło...

Źródło artykułu: