Mistrz chciał iść na wojnę. Odwiedził szpital i zmienił zdanie

Mistrz świata w wadze ciężkiej Ołeksandr Usyk odrzucił wyższe finansowo oferty i postanowił stoczyć kolejną walkę w Polsce. Jego menedżer zdradza, jak zarobić 35 mln dolarów na jednej walce i jak wygląda ich pomoc Ukrainie.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Zdjęcie: Ołeksandr Usyk Twitter / BuckarooBanzai / Zdjęcie: Ołeksandr Usyk
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Wszystko wskazuje na to, że 26 sierpnia Ołeksandr Usyk będzie bronił mistrzowskich pasów podczas walki z Danielem Dubois we Wrocławiu. Dlaczego nie skorzystaliście z lepszych finansowo opcji niż walka w Polsce?

Ołeksandr Krasjuk (promotor mistrza świata IBF, WBA i WBO wagi ciężkiej Ołeksandra Usyka): Jeśli masz tytuły mistrza świata w wadze ciężkiej, pieniądze przychodzą same i nie musisz się o to szczególnie martwić. Zresztą, obecnie to nie jest nasz priorytet. Bardziej koncentrujemy się na tym, by tworzyć wydarzenia na najwyższym poziomie i pisać historię. Ołeksandr od 2015 roku nie walczył we własnym kraju i choć to wciąż niemożliwe, to Wrocław da namiastkę tego, co mogłoby czekać na niego w Ukrainie. W Polsce jest wielu naszych rodaków, a przy okazji walki chcemy zorganizować festiwal przyjaźni polsko-ukraińskiej.

Jakie były alternatywy?

Oczywiście można byłoby zrobić walkę choćby w Wielkiej Brytanii, ale pojedynek z Danielem Dubois nie miałby szans odbyć się tam na stadionie. Tam nie ma aż tylu Ukraińców, którzy mogliby pozwolić sobie na kupienie biletów i zapełnienie wielkiego obiektu. We Wrocławiu mamy szansę zrobić wydarzenie na 45 tysięcy ludzi, a w takiej sytuacji liczy się coś więcej niż pieniądze.

Czy to prawda, że rekordowa gaża Ołeksandra Usyka za jedną walkę wynosi do tej pory 35 mln dolarów? We Wrocławiu zbliżycie się do tej kwoty?

Nie mogę powiedzieć, że to nieprawdziwa informacja. To normalne pieniądze za walki bokserskie w wadze ciężkiej. Zresztą, kto wie, czy niedługo ten rekord nie zostanie poprawiony nawet dwukrotnie, jeśli uda się zorganizować kolejną galę w Arabii Saudyjskiej. Tamtejsze władze traktują boks zupełnie inaczej i dla nich nie liczy się biznesowa kalkulacja. Ewentualny turniej w Arabii ma być największym wydarzeniem w historii, porównywalnym z "Thrilla In Manila" i "Rumble In The Jungle", czyli walkami bokserskimi, które stały się legendarne w ogóle w historii sportu. We Wrocławiu raczej nie zbliżymy się do takich kwot, ale - tak jak powiedziałem - zależy nam na czymś innym.

ZOBACZ WIDEO: Jest chętny na bój z Arturem Szpilką. "Nie ma się co zastanawiać"

Choć w Ukrainie wciąż trwa wojna, a Kijów wciąż jest ostrzeliwany, to najlepszy sportowiec w tym kraju nie zdecydował się na przeprowadzkę w bezpieczniejsze miejsce. Dlaczego?

To nie kwestia bezpieczeństwa. Zresztą mam tak samo i dlatego doskonale go rozumiem. Kijów to wspaniałe miasto, a przede wszystkim nasza ojczyzna. Chce się tam być, nawet gdy nad głowami latają bomby. To nasz dom. Poza tym obecnie atmosfera w Kijowie jest bardzo podniosła i to wielkie wyróżnienie, by móc przebywać z tymi ludźmi. Zresztą, jeśli twoim przeznaczeniem jest umrzeć, to nie ma znaczenia, jak daleko uciekniesz, bo los i tak cię dopadnie. Tak sobie to tłumaczymy.

Pan też nie zdecydował się opuścić Kijowa nawet w najtrudniejszych momentach?

Na początku wojny byłem tam i byłem gotowy bronić swojego domu. Obecnie tęsknię za Ukrainą, ale charakter mojej pracy i konieczność częstych lotów po całym świecie wyklucza możliwość mieszkania w Kijowie. Nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale pozostając w Ukrainie nie ma się szans na sprawną komunikację z innymi miejscami na świecie. Każdy, kto chce wyjechać, choćby na kilka dni, musi wystąpić o specjalną zgodę, na którą czeka się dwa tygodnie, potem trzeba jeszcze dojechać do granicy z Polską i dopiero tu przesiąść się do samolotu.
Ołeksandr Usyk (po lewej) ze swoim promotorem Ołeksandrem Krasjukiem Ołeksandr Usyk (po lewej) ze swoim promotorem Ołeksandrem Krasjukiem
Dziś sytuacja wydaje się nieco spokojniejsza. Jak pan wspomina pierwsze godziny wojny? Pierwszą osobą, która wtedy do mnie zadzwoniła, był Andrzej Wasilewski. Nie dzwonił po to, by spytać, jak się czuję, tylko od razu zmobilizował mnie do działania. Poinformował, że w stronę Kijowa już jadą pociągi z potrzebnym sprzętem, a ja mam się tym zająć. To było niesamowite. Jestem mu za to ogromnie wdzięczny, podobnie zresztą jak wszystkim Polakom.

Pierwsze chwile wojny musiały być jednak wyjątkowo trudne.

Nerwy były tak duże, że w kilka tygodni straciłem kilka kilogramów. Podobnie miał zresztą Ołeksandr, co dla sportowca nie jest dobrą sytuacją. Nie wiedzieliśmy, co się wydarzy, ale byliśmy pewni, że nie chcemy uciekać z kraju. W nocy spaliśmy z bronią pod ręką, bo praktycznie w każdym momencie wróg mógł zjawić się w naszych domach. Pamiętajmy, że front przebiegał wtedy na przedmieściach Kijowa, zaledwie kilka kilometrów od naszych domów. Zresztą, najeźdźcy stacjonowali w jednym z domów Ołeksandra. Żyliśmy w ciągłej niepewności, bo nie wiedzieliśmy, co wydarzy się kolejnego dnia.

Nie myśleliście wtedy, by wykorzystać swoją uprzywilejowaną pozycję i opuścić Ukrainę?

Ołeksandr nawet nie brał takiego rozwiązania pod uwagę, a jego żona powiedziała, że zgodzi się opuścić Ukrainę tylko z nim. Cała rodzina została w Kijowie. Dość szybko pojawił się pomysł, by zgłosić się do wojska i walczyć na pierwszej linii frontu. On naprawdę poważnie o tym myślał.

Ostatecznie do tego nie doszło, a Usyk pomagał jako członek obrony terytorialnej. Co go powstrzymało?

Do zmiany decyzji przekonał go jego przyjaciel, który jest wysoko postawionym oficerem ukraińskiej armii. To on wytłumaczył Ołeksandrowi, że o wiele więcej może zrobić dla Ukrainy, jeśli będzie kontynuował karierę i walczył o dobre imię naszego kraju w świecie. Kluczowa była także wizyta w szpitalu dla rannych żołnierzy, położonym nieopodal linii frontu. To był wstrząsający widok ludzi bez nóg, rąk, z poważnymi ranami postrzałowymi.

Co czuli żołnierze, gdy zobaczyli legendę ukraińskiego sportu w takim miejscu?

Oczywiście ich morale wzrosły. Zupełnie się tego nie spodziewaliśmy, ale oni sami zaczęli przekonywać go, że dołączenie do obrony Ukrainy nie jest dobrym pomysłem. Oni chcieli oglądać go w ringu i przekonywali, że o wiele bardziej przyda się do załatwiania wojskowego sprzętu lub pomocy humanitarnej, niż do strzelania do Rosjan. To właśnie po tej wizycie Ołeksandr zdał sobie sprawę, jak powinna wyglądać jego aktywność w obliczu wojny. Niedługo później zdecydowaliśmy się założyć fundację, która do dziś zajmuje się pomocą ofiarom wojny.

Ile pieniędzy udało się zebrać do tej pory?

Praktycznie każdego dnia dostajemy nowe datki i wszystko wydajemy na pomoc potrzebującym Ukraińcom. Nie tak dawno w Los Angeles zorganizowaliśmy kolację z bardzo wpływowymi biznesmenami i gwiazdami Hollywood. Podobne wydarzenie odbyło się ostatnio także we Wiedniu. Wszystko po to, by zbierać pieniądze na odbudowę Ukrainy. Dzięki temu udało się zrobić naprawdę wiele. Tylko w okolicach samego Kijowa wyremontowaliśmy 18 kamienic. Podobnych sukcesów jest znacznie więcej.

Czy liczyliście już, ile dokładnie Usyk wydał z własnych pieniędzy na pomoc walczącej Ukrainie?

Tego nie wie nikt, nawet sam Ołeksandr. Zapewniam jednak, że są to kwoty liczone w milionach dolarów. Gdy tylko pojawia się kolejny cel, to próbujemy znaleźć na niego finansowanie, ale koniec końców praktycznie zawsze brakujące kwoty wpłaca Usyk. Tak się dzieje praktycznie od pierwszego dnia wojny. Te pieniądze idą na odbudowę szkół, szpitali, ale także na wyposażenie dla naszych żołnierzy. Wojskowym dostarczaliśmy już broń, amunicję, samochody, hełmy i inne zabezpieczenia. Ołeksandr jest zresztą w stałym kontakcie z ludźmi walczącymi na froncie.

W Polsce zrozumienie zagrożenia ze strony Rosji jest oczywiste, ale zapewne nie wszędzie tak jest. Jak na wasze gigantyczne zaangażowanie w pomoc Ukrainie reagują ludzie w innych krajach na świecie?

Praktycznie wszędzie spotykam się z dużym współczuciem. Dzięki mediom ludzie na całym świecie doskonale wiedzą, co się dzieje. Duże państwo z bronią atomową zaatakowało mniejszy kraj, choć jeszcze kilkadziesiąt lat temu obiecywało, że nic takiego się nie zdarzy. Ludzie na całym świecie doskonale to rozumieją i nie trzeba im tego szczególnie długo tłumaczyć. Wpływy Rosji są duże, ale dla nas to walka o życie, a nie polityczna rozgrywka. Będziemy robić wszystko, by pomóc Ukrainie w tej walce. Już organizacja gali we Wrocławiu ma być jednym z elementów pokazania solidarności z walczącymi o wolność Ukrainy.

Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty


Czytaj więcej:
Dreszczowiec w meczu Huberta Hurkacza w Halle
Kiwior prosto z mostu po blamażu

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×