Za mną nie było nic, tylko przepaść - rozmowa z Mateuszem Masternakiem, pięściarzem

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

O największym sukcesie w karierze, ogromnej presji i kredycie zaufania u niemieckich promotorów rozmawiamy z Mateuszem Masternakiem, czołowym pięściarzem wagi junior ciężkiej na świecie.

W tym artykule dowiesz się o:

Piotr Jagiełło: Wielu obserwatorów twierdzi, że w pojedynku z Jeanem Marcem Mormeckiem, byłym mistrzem świata, wreszcie zaboksowałeś na miarę oczekiwań. To był Masternak, którego chce się oglądać - agresywny, skuteczny i walczący z pomysłem. Starcie we Francji wyszło tak, jak sobie życzyłeś?

Mateusz Masternak: Na pewno jestem bardzo zadowolony z siebie, bo zwyciężyłem na niełatwym terenie, z niełatwym rywalem. Wyszedłem do ringu bez respektu dla Mormecka, w głębi siebie wierząc, że jestem lepszym pięściarzem i przy mądrej taktyce mogę go wyboksować. I to wszystko się udało, choć niektóre momenty w walce mogłem mocniej zaakcentować i może obraz byłby jeszcze lepszy. Nie mam jednak do siebie zastrzeżeń, Mormeck był perfekcyjnie przygotowany, a pojedynek toczył się w wysokim tempie. Nie było widać u Francuza większych kryzysów, on naprawdę liczył na zwycięstwo w nadziei, że w kolejnym występie zawalczy z Yoanem Pablo Hernandezem o mistrzostwo świata. Mormeck dał z siebie wszystko, walka stała na bardzo wysokim poziomie. Pokonałem topowego zawodnika kategorii junior ciężkiej.

Tym razem nie kalkulowałeś, każdą rundę zaczynałeś od ataku, nie było przestojów.

- Wyciągnąłem wnioski z poprzedniej porażki. Wiem, że w walce z Yourim Kalengą popełniłem mnóstwo błędów i nie chodzi tu nawet o kwestie techniczne, ale taktyczne. Oddałem przeciwnikowi za dużo respektu, wiedziałem, że jeśli tym razem chcę wygrać, to nie mogę rywala w ringu szanować. Trzeba było bić tyle, ile wlezie.

"Master" udowodnił, że wciąż drzemie w nim wielki potencjał
"Master" udowodnił, że wciąż drzemie w nim wielki potencjał

Werdykt był kuriozalny, w mojej ocenie wygrałeś osiem z dziesięciu rund, a jeden z sędziów widział remis (Masternak wygrał niejednogłośnie na punkty przyp. red.). - Po walce miałem wrażenie, że nie mogą mnie oszukać. Trenera Mormecka po zakończeniu pojedynku od razu do mnie podszedł i powiedział "Wygrałeś", ale jeden sędzia widział remis. Na szczęście wśród arbitrów nie było Polaka, bo pewnie wtedy bym nie wygrał... We Francji było bardzo gorąco na trybunach, bo Mormeck to wciąż wielka gwiazda pięściarstwa. Ta atmosfera w sposób szczególny podziałała na ciebie?

- Atmosfera na hali była wspaniała, kibice szaleją za Mormeckiem, ale na trybunach byli również Polacy! Kibice z naszego kraju, a było ich około dwustu, również byli widoczni i słyszałem ich doping. To było dla mnie pozytywne, ale przy udanych akcjach Mormecka doping Polaków był tłumiony. Wtedy w mojej głowie włączało się, że fani Francuza mogą sobie pokrzyczeć, ale w ringu jesteśmy tylko we dwóch. Dodawało mi to skrzydeł, mówiłem "Chodź, teraz, dawaj!". W niektórych momentach go trafiłem, chciałem żeby poszedł na mnie zdecydowanie. Czekałem z kontrą z prawej ręki, dwukrotnie go czysto ustrzeliłem, ale nie mogłem się doczekać jego ruchu. Rywal boksował ze sporym respektem.

Momentami Mormeck pływał po ringu, wydawało się, że jeszcze jeden czysty cios i będzie po zabawie. 

- Tak, ale widziałem, że on nie traci kontroli. Cały czas chował głowę nisko, balansował i wchodził cepami. Myślałem, że uda się wykończyć Mormecka kumulacją ciosów. Wyszło doświadczenie rywala, nie było łatwo o czyste trafienia, dlatego porozbijałem nieco ręce o jego czoło.

Mormeck cię nie zaskoczył? Ja spodziewałem się, że "Marksman" po bolesnej porażce z Władimirem Kliczką będzie w gorszej formie. 

- Mnie on nie zaskoczył, wcześniej oglądałem Grigorija Drozda i Youriego Kalengę, na wideo wyglądali gorzej, a wychodząc do walki ze mną, traktowali wyzwanie bardzo poważnie. Oglądałem Mormecka z najlepszych lat, nie myślałem o jego słabościach, a szykowałem się na najlepszą wersję Francuza.

[nextpage]Jaka była reakcja promotora Sauerland Event po zwycięstwie? Pytam z premedytacją, bo ciekawi mnie, jaka jest twoja pozycja w niemieckiej grupie. Wasza wspólna radość wskazywała, że cieszysz się dużą sympatią menadżerów. 

- Wiem, że rodzina Sauerland darzy mnie dużym szacunkiem, ze wzajemnością. Moskwa nie wyszła, Monte Carlo nie wyszło, więc do trzech razy sztuka. Sauerland cały czas wierzy w mój potencjał, a w tych najważniejszych walkach mieliśmy niepowodzenie. Wiedziałem, że jeśli nie wygram we Francji, a wszystkie szczegóły były świetnie zorganizowane, to będzie oznaczało, że nie pasuję do światowej czołówki wagi junior ciężkiej.  Presja musiała być więc ogromna?

- Oczywiście. Za mną nie było nic, tylko przepaść. Nie mogłem zrobić kroku w tył.

Wracając do Sauerland Event, doskonale wiesz jak to bywało w przeszłości - niektórzy pięściarze po przegraniu jednej walki byli odsuwani na boczny tor. Kredyt zaufania do Mateusza Masternaka jest większy? 

- Bywało tak, że na testy przyjeżdżali młodzi i ambitni zawodnicy, którzy w najbliższych latach mieli być przyszłością dywizji cruiser. Po paru rundach sparingu ze mną okazywało się, że po co brać nowych zawodników, skoro mamy u siebie lepszego? Ten czynnik przemawia do promotorów, jeśli będę dobrze przygotowany i zmotywowany, to mogę nawiązać dobry pojedynek z każdym i jestem w stanie zwyciężać nawet najlepszych.

Jak wygląda współpraca ze sztabem szkoleniowym? We Francji nie było Ullego Wegnera, którego zatrzymały obowiązki w Niemczech.

- Generalnie pierwszym trenerem pozostaje Ulli Wegner, a Georg Bramowski pełni rolę asystenta. Dziękuję obu trenerom za dobre przygotowania, wartościowe sparingi. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ponadto dziękuję trenerowi Bramowskiemu za to, jak poprowadził mnie w narożniku podczas walki z Mormeckiem. Mimo, że miałem przewagę, nie dał odczuć, że jest dobrze, wymagał jeszcze więcej. Jakby mi odpuścił, to walka mogła być bardziej wyrównana. A wiadomo, jakie tam było punktowanie.

Masternak wraca do wielkiej gry
Masternak wraca do wielkiej gry

Zatrzymując się  przy Ulli Wegnerze - jest to jedna z ikon niemieckiej myśli szkoleniowej. Człowiek ten cieszy się wielką estymą za naszą zachodnią granicą. Jak się pracuję z tak doświadczonym szkoleniowcem? 

- Przede wszystkim jest to bardzo fajny i miły człowiek, dużo rozmawia, dużo mówi o boksie. Chce nam przekazać zaplecze wiedzy, tłumaczy dlaczego należy trenować tak, nie inaczej. Robi to w jednym celu - byśmy byli świadomi tych różnic. Widać doświadczenie Wegnera w każdym aspekcie, ustawienie rąk, ustawieni nóg, strategia na pojedynek, ocena sytuacji w ringu. Ponadto daje w narożniku cenne uwagi. Jestem teraz w dobrym miejscu, w dobrych rękach, w dobrym czasie.

Zwycięstwo nad Mormeckiem to największy sukces w twojej karierze. Znowu wskoczyłeś do poważnej czołówki wagi junior ciężkiej, więc nasuwa się pytanie - co dalej? Były już rozmowy z promotorami?

- Na razie nie, mamy rozmawiać na początku przyszłego roku. To był dla mnie ciężki rok, stoczyłem pięć walk, w tym dwie szczególnie ciężkie. Na razie daliśmy sobie spokój, chcę pocieszyć się zwycięstwem, rodziną i świętami. Po Nowym Roku porozmawiamy o mojej sportowej przyszłości.

Pytam nie bez kozery, bo jak bumerang wrócił temat twojej ewentualnej potyczki z Krzysztofem Włodarczykiem.

- Ja nie myślę o Włodarczyku, choć dla polskich kibiców byłaby to na pewno dalej ciekawa walka. Aczkolwiek to już wygląda trochę jak odgrzewane kotlety. Przez ponad dwa lata wyrażałem chęć na stoczenie tego pojedynku. Chęć była wyłącznie jednostronna. Z drugiej strony, Włodarczyk po porażce w takim stylu z Grigorijem Drozdem, nie jest łakomym kąskiem na scenie kategorii junior ciężkiej.

Źródło artykułu: