Charles Martin: najbardziej przypadkowy mistrz wagi ciężkiej

Kilka lat temu byli bracia Kliczko i długo, długo nikt. Teraz na sam szczyt wdrapał się 29-latek, który nie pokonał praktycznie żadnego renomowanego przeciwnika, szczęśliwie dostał walkę o pas, a w niej znów uśmiechnęła się do niego fortuna.

Michał Fabian
Michał Fabian
AFP / DON EMMERT

Jeszcze dwa miesiące temu sytuacja w wadze ciężkiej była stabilna i przewidywalna. Władimir Kliczko dzierżył pasy WBA, WBO, IBF, zaś czempionem WBC był Deontay Wilder (po wycofaniu się Witalija Kliczki pas zdobył Bermane Stiverne, który następnie przegrał z "Bronze Bomberem"). Ukrainiec myślał o zdobyciu brakującego skalpu, ale niespodziewanie uległ 28 listopada 2015 r. Tysonowi Fury'emu. To był początek trzęsienia ziemi w "heavyweight".

Oglądając listopadową walkę w Duesseldorfie, Charles Martin pewnie nawet nie przypuszczał, że wkrótce nadejdzie jego czas. 29-letni Amerykanin (boksujący zaledwie od siedmiu lat) plasował się wprawdzie w czołowej "10" rankingu IBF, ale od pojedynku o tytuł dzieliła go przepaść. Wówczas jednak zaczęła mu sprzyjać fortuna.

Uśmiech fortuny

Federacja IBF nakazała Fury'emu bronić tytułu w walce z pogromcą Tomasza Adamka, Wiaczesławem Głazkowem, który miał status obowiązkowego pretendenta. Tyle że Anglik najpierw zamierza stoczyć rewanżowe starcie z Kliczką (ma się odbyć 7 maja br.). Po pierwsze, zobowiązał się do tego, podpisując kontrakt na ich pierwszą walkę. Po drugie, rewanż z wieloletnim mistrzem zapewni mu znakomite pieniądze. Z Głazkowem zarobiłby "grosze".

Fury pożegnał się więc z tytułem IBF, a federacja wyznaczyła w grudniu 2015 r. do walki o wakujący pas Głazkowa i właśnie Martina, który zajmował wówczas czwarte miejsce w rankingu. Bukmacherzy stawiali na zwycięstwo "Czara", ale pochodzący z St. Louis w stanie Missouri "Książę" tryskał optymizmem. - Jestem silny, potężny i nieuchwytny, jestem kompletnym bokserem. To będzie najtrudniejsza walka w życiu Głazkowa. Na jego miejscu nie chciałbym walczyć z kimś takim jak ja - mówił Martin.

16 stycznia w Barclays Center w Nowym Jorku nie obejrzeliśmy jednak fajerwerków. Nie zdążyliśmy. Do Amerykanina po raz kolejny bowiem uśmiechnęło się szczęście. W III rundzie Głazkow poślizgnął się na reklamie piwa Corona i skręcił kolano. Próbował jeszcze podjąć walkę, ale kilkanaście sekund później upadł po raz drugi. Ból rysował się na jego twarzy. Ukraiński bokser powiedział sędziemu, że nie jest w stanie kontynuować pojedynku.

"Napompowany" rekord

W ten sposób 29-letni Martin odniósł życiowy sukces. Trudno przewidzieć, jak potoczyłaby się ta walka, gdyby nie uraz Głazkowa. Po dwóch rundach na kartach sędziowskich był remis.

Doszło do swoistego paradoksu. Jeszcze nie tak dawno, by otrzymać prawo walki o pas mistrza wagi ciężkiej, trzeba było pokonać kilku renomowanych rywali. Teraz zaś na szczycie znalazł się bokser, który... praktycznie nie mierzył się z nikim z czołówki, a w pojedynku o pas wygrał wskutek kontuzji faworyta.

Vicente Sandez, Tom Dallas, Raphael Zumbano Love, Damon McCreary, Kertson Manswell - te nazwiska są znane tylko tym, którzy wnikliwie śledzą bokserskie pojedynki. Przeciętnemu kibicowi nic nie mówią. To pięciu ostatnich rywali Martina przed starciem z Głazkowem. Walczący od 2012 r. na zawodowych ringach Amerykanin zdecydowaną większość pojedynków wygrał przed czasem. Legitymował się rekordem 22-0-1, 20 KO (jedyny remis padł w walce z Alvaro Moralesem w 2013 r.). Mocno "napompowanym", biorąc pod uwagę klasę przeciwników.

Czy Charles Martin straci pas w pierwszej walce w roli mistrza IBF?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×