Tragiczny lot "Kopernika". W katastrofie zginęli amerykańscy bokserzy

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Jak skutecznie typować boks?
WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Jak skutecznie typować boks?
zdjęcie autora artykułu

Katastrofa, do której doszło 37 lat temu, Polakom kojarzy się z tragiczną śmiercią Anny Jantar. W tle rozegrała się tragedia amerykańskich pięściarzy. Wśród 87 ofiar byli młodzi reprezentanci USA, którzy lecieli do Warszawy na mecz z Polską.

Lot z Nowego Jorku do Warszawy odbywał się bez problemów przez niemal cały czas. Dopiero kilka minut przed planowanym lądowaniem kapitan Paweł Lipowczan zgłosił kontroli lotów pojawienie się problemów technicznych. Wskutek nieszczęśliwego splotu awarii załoga straciła kontrolę nad Ił-em-62. O 11:15 samolot roztrzaskał się o fosę XIX-wiecznego fortu "Okęcie", znajdującego się zaledwie kilometr od pasa startowego lotniska.

W Warszawie ogłoszono dwudniową żałobę narodową. Wstrząs wywołała zwłaszcza śmierć obecnej na pokładzie "Kopernika" Anny Jantar. Jej piosenki, jak "Najtrudniejszy pierwszy krok", "Tyle słońca w całym mieście", "Nic nie może przecież wiecznie trwać" nuciła wtedy cała Polska. Mimo to informacje w prasie były szczątkowe. Ograniczały się głównie do umieszczenia skąpych notek oraz liczby pasażerów tragicznego lotu.

- Nie było raczej embarga informacyjnego. Po prostu wtedy dziennikarstwo inaczej wyglądało, nie rozpisywano się o tragicznych wypadkach, nie robiono z tego przedstawienia - zwraca uwagę Andrzej Kostyra, komentator pięściarstwa, wówczas dziennikarz "Boksu".

Śmierć u zarania kariery

Feralnym samolotem leciało 14 bokserów reprezentacji olimpijskiej USA. W Katowicach i Krakowie mieli rozegrać dwa mecze sparingowe z kadrą Polski. W drużynie amerykańskiej znalazł się m.in. Paul Palomino, młodszy brat Carlosa, zawodowego mistrza świata wagi półciężkiej.

ZOBACZ WIDEO: Adam Bielecki: Nawet jeśli urwie mi nogę, do końca będę walczył o życie

- To byli młodzi, początkujący zawodnicy, głównie 19-, 20-latkowie. Szykowano ich do mistrzostw świata w 1982 r. w Monachium. Kilku z nich przepowiadano kariery. Niewykluczone że niektórzy wzięliby udział w igrzyskach olimpijskich w 1984 r., na których Amerykanie wystawili fantastyczną kadrę. Trudno ocenić jednak, kto osiągnąłby największy sukces - mówi Janusz Pindera, dziennikarz specjalizujący się w boksie.

W tym czasie (wiosna 1980 r. - przyp. red) nie było jeszcze decyzji na temat bojkotu igrzysk olimpijskich w Moskwie, dlatego część zawodników miała prawo nawet myśleć o udziale w turnieju w ZSRR. Jak pisał dzień po katastrofie "New York Times", Lemuel Steeples z St. Louis był nawet wymieniany jako kandydat do olimpijskiego złota.

- Poza Steeplesem i Andre McCoyem to byli głównie niedoświadczeni chłopcy. Dzieci, które nie dostały jeszcze nic od życia. Jedną z niewielu rzeczy, jaką mogliśmy im zaoferować, była wycieczka zagraniczna. Wielu z nich miało szansę pojechać na olimpiadę - mówił Bob Surkein, prezes amerykańskiego Amatorskiego Związku Bokserskiego.

Zawodnikom towarzyszyło osiem innych osób związanych z kadrą: działacze, lekarze, trenerzy. Wśród nich mający polskie korzenie Steve Smigiel, pracujący przy amerykańskiej reprezentacji.

- Bardzo pomagał w organizowaniu wywiadów z amerykańskimi bokserami, co wówczas było niezwykle trudne. Pamiętam związaną z nim jedną zabawną sytuację, przy okazji mojej rozmowy z Johnem Tate'm, brązowym medalistą olimpijskim z Montrealu, mistrzem świata wagi ciężkiej WBA. Z "Big Johnem" w ogóle nie można było się porozumieć, nawet wydobycie nazwiska jego trenera przysporzyło mi wielu trudności. Potem rozmawiam o tym ze Smigielem, a on mówi mi - "słuchaj, on jest z najgorszej dzielnicy, nawet połowa kadry go nie rozumie" - wspomina Kostyra.

Cudowne ocalenie trenera Szpilki

Być może liczba ofiar byłaby jeszcze większa, jednak kilku bokserów cudownym zrządzeniem losu nie pojawiło się na pokładzie samolotu. "Kopernikiem" miał lecieć Dennis Armstrong, jednak jego bilet zaginął w nieznanych okolicznościach. Zawodnik nie dostał duplikatu i został skreślony z listy pasażerów. Z kolei Jimmy Clark odwiedzał rodzinę w Pensylwanii i nie był w stanie dołączyć na czas do kolegów. Uratowała go pogoda. Z powodu zamieci opóźniono wszystkie loty do Nowego Jorku.

- Później gonił ten samolot, ale będąc w Berlinie, dowiedział się o katastrofie - mówi Pindera.

Członkiem kadry amerykańskiej był wówczas również Bobby Czyz, późniejszy zawodowy mistrz świata wagi półciężkiej i junior ciężkiej. Kilka miesięcy wcześniej, dwa dni przed Bożym Narodzeniem, w wypadku samochodowym złamał nos, przez co w następnych miesiącach nie trenował. Przez to ominął go lot do Polski.

- Miałem ciężkie stosunki z ojcem. Kiedy z pracy zadzwonił do domu i spytał mnie: "Bob, pamiętasz o wycieczce do Polski?" myślałem, że się naigrawa. Chwilę później dodał: "Posłuchaj, oni wszyscy nie żyją. Śmiertelność tej katastrofy wynosi 100 procent". Myśl o tym, że mogłem zginąć, nigdy mnie nie opuściła - wspominał portalowi boxingnews24.com Czyz.

O cudownym zrządzeniu opatrzności może mówić również Ronnie Shields. Dawnego trenera m.in. Evandera Holyfielda i Mike'a Tysona, a aktualnego szkoleniowca Artura Szpilki, od wylotu do Polski powstrzymała choroba.

- Nie poleciałem wtedy tym samolotem, bo zachorowałem na grypę i nie byłem w stanie nawet wstać z łóżka. Znałem wszystkich pięściarzy, którzy zginęli. To byli moi serdeczni koledzy - mówił Shields dla "Super Expressu".

Sześć lat po katastrofie "Kopernika" w pobliżu stadionu warszawskiej Skry przy ul. Wawelskiej odsłonięto pomnik upamiętniający ofiary tragicznego lotu. Obecnie monument znajduje się na terenie Centrum Olimpijskiego.

Źródło artykułu:
Komentarze (1)
avatar
Dux
14.03.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz