Euro 2016: Węgrzy blisko awansu. Zawodnicy Ekstraklasy nie przynoszą wstydu

Mieli zdobyć jeden punkt, może dwa. Tymczasem Węgrzy są już jedną nogą w kolejnej rundzie. - Jesteśmy we śnie i nie chcemy się budzić - mówi Gergo Lovrencsics. Z "polską czwórką" spotkaliśmy się po meczu z Islandią w Marsylii.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
PAP/EPA / EPA/GUILLAUME HORCAJUELO

W drugiej połowie węgierscy kibice na stadionie w Marsylii skandowali "Polska, Polska". Nasz kraj jest bliski Węgrom historycznie, co zresztą wie każde dziecko. Ale teraz zbliżyliśmy się przez futbol. Czterech zawodników reprezentacji Węgier broni honoru naszej Ekstraklasy.

Na razie obrońcy Tamas Kadar i Richard Guzmics grają w podstawowym składzie. Napastnik Nemanja Nikolić, który podbił naszą ligę, wchodzi z ławki. W meczu z Islandią jego zagranie dało Węgrom gola i niemal pewny awans do kolejnej rundy. Czwarty z "polskich zawodników", Gergo Lovrencsics na turniej przyjechał z kontuzją i musi na swoją szansę poczekać. Na razie siedzi na ławce.

- Nie mieliśmy presji. Dla nas sam udział był sukcesem. Przyjechaliśmy tu po to, żeby się nie skompromitować. A zamiast tego mamy prawie awans - mówi Guzmics.

ZOBACZ WIDEO Euro 2016. Znany niemiecki dziennikarz: Polska może dotrzeć nawet do finału (źródło TVP)

Węgierscy fani oszaleli na punkcie drużyny. Czekali na to długo. Za długo. Całe pokolenie zdążyło wychować się z poczuciem klęski. Na mistrzostwach Europy Węgrzy zagrali ostatni raz w 1972 roku. Wtedy byli jeszcze mocną europejską ekipą. Z czasem staczali się coraz bardziej. Ich symbolicznym upadkiem była porażka ze Związkiem Radzieckim w 1986 roku na otwarcie turnieju. 0:6. Pokolenie piłkarzy, którego symbolem był Lajos Detari było ostatnim, które znaczyło coś w Europie. Potem była tylko wegetacja. Aż do obecnego turnieju. Węgrzy skorzystali z dobrodziejstwa UEFA i awansowali z baraży do Euro 2016.

Ale tu na razie wykorzystują swoją szansę do maksimum.

- Pierwszy mecz wygraliśmy z Austrią i to było ogromne osiągnięcie. W drugim meczu próbowaliśmy trzymać piłkę, mieliśmy dominację, ale straciliśmy bramkę. W drugiej połowie naprawdę docisnęliśmy. Czasem piłkarze mówią, że "daliśmy z siebie wszystko". No to my daliśmy 20 procent więcej - śmieje się Guzmics.

Ważnym elementem były przygotowania do turnieju.

- Trener dorzucił nam pracy, dużo biegaliśmy, po każdym treningu dodatkowo 5-10 minut szybkiego biegu. Poza tym siłownia, dwa lub trzy treningi dziennie. I mamy kondycję. W cztery dni zagraliśmy dwa mecze i było dobrze. Widać było, że Islandczycy byli bardzo zmęczeni pod koniec meczu, a my do końca walczyliśmy - mówi Guzmics.

Gdyby porównać nazwiska zawodników w reprezentacji Austrii czy nawet Islandii do Węgrów, ci ostatni "na papierze" wyglądają słabo.

- A my mamy świetną grupę ludzi. Czasem wytwarza się taki specjalny klimat. Jeden walczy za drugiego. Jeśli stracisz piłkę, to już kolega jest za plecami, asekuruje cię. Ale to nie jest tak, że przyjdzie trener, pstryknie palcami i już wszystko gra. Musi to powoli budować. Ludzie grają ze sobą od lat, znają się, lubią ze sobą przebywać, nie ma konfliktów - wyjaśnia Lovrencsics.

- W drugim meczu pokazaliśmy, że potrafimy grać z większym posiadaniem, wygrywać więcej pojedynków. Umiemy walczyć. My też potrafimy grać w piłkę, ale wiemy że żaden z nas nie jest Ronaldo - zaznacza Kadar.

- Posiadanie jest istotne. Wcześniej rzadko się zdarzało, żebyśmy kontrolowali piłkę z dobrą europejską drużyną, teraz potrafimy to robić - uważa Guzmics.

Liderzy węgierskiego zespołu to Zoltan Gera i Gabor Kiraly. Pierwszy ma 37 lat, drugi 40. Kończą karierę w pięknym stylu. Tylko oni dwaj i jeszcze 33-letni Roland Juhasz byli na świecie, gdy Węgrzy grali na mundialu w Meksyku.

- Mają doświadczenie, większość jest młodych, bez doświadczenia, pomagają w komunikacji podczas meczu. Oni są kluczowymi piłkarzami - mówi Kadar.

Na papierze wszystko zostało rozpisane bardzo sprawnie. Węgrzy mieli mieć szansę na punkt z Islandią i może szczęśliwie z którymś z faworytów, ale nie więcej. A tymczasem Węgrzy są liderami swojej grupy. Wygrany mecz z mocną nazwiskami Austrią przejdzie do współczesnej historii futbolu.

- Mówiliśmy, że mamy mocną drużynę i możemy ograć Austrię, ale nikt nam nie wierzył - śmieje się Gergo.

- Po eliminacjach były trudne mecze barażowe z Norwegią i od tej pory czujemy się jak we śnie, z którego nie chcemy się budzić – dodaje.

- Wszystko jest nowe. Przyjechaliśmy na mecz z Austrią i jak wyszedłem na rozgrzewkę, od razu poczułem, że to już teraz, że dzieje się coś wyjątkowego - opowiada podekscytowany. - A po meczu z Austrią był samolot do bazy i małe świętowanie. Należało się nam. Oni mają w składzie poważnych graczy w Premier League, w Bundeslidze.

- Miałem wrażenie, że gramy w Budapeszcie. To coś niesamowitego patrzeć, że cały kraj żyje tym turniejem. Jesteśmy bardzo dumni z tego. Jeśli będziemy tworzyli taką grupę jak dziś, możemy powalczyć z każdym - zaznacza Nemanja Nikolić.

Faktycznie doping węgierskich kibiców może robić wrażenie. Poza kilkoma incydentami z policją to grupa, która wyróżnia się na plus.

- To jest nasza broń. Dopingują do końca, klaszczą, to zdecydowanie nasz dwunasty zawodnik. Bardzo dobra kombinacja między fanami a zespołem. W kwalifikacjach bardzo nam pomogli - mówi Kadar.

- Z Austrią było sporo ludzi, a jak wygraliśmy, nagle z Węgier przyjechały tłumy. Widzisz tych ludzi i wiesz, że nie możesz przegrać meczu - dodaje.

Marek Wawrzynowski z Marsylii

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×