F1. A jednak. Jest decyzja ws. Pereza

Sergio Perez wygrał GP Singapuru, ale jego triumf nie mógł zostać oficjalnie potwierdzony w związku z decyzją sędziów. Stewardzi dopatrzyli się u kierowcy Red Bull Racing złamania przepisów. Meksykanin nie zachował właściwej odległości podczas jazdy za samochodem bezpieczeństwa. Po wyścigu Perez musiał się tłumaczyć ze swojego zachowania, a panel sędziowski ostatecznie orzekł o jego winie.

Do wyniku Pereza dopisano 5 s kary. Oznacza to, że pozostał on zwycięzcą GP Singapuru, bo jego przewaga na mecie nad Charlesem Leclercem wynosiła ponad 7 s.

Kierowca "czerwonych byków" złamał art. 55.10 regulaminu sportowego Formuły 1, który stanowi, że lider wyścigu w razie neutralizacji musi zachować odległość dziesięciu bolidów od samochodu bezpieczeństwa, dopóki nie zgasną światła w samochodzie bezpieczeństwa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznajesz ją? Nie nudzi się na sportowej emeryturze

Perez podczas GP Singapuru zaczął wcześniej zwalniać całą stawkę F1, robiąc ogromną przerwę między samochodem bezpieczeństwa a swoim bolidem. Całe zdarzenie miało miejsce w trakcie neutralizacji wywołanej awarią maszyny Yukiego Tsunody.

Sędziowie dopisali też dwa punkty karne do licencji kierowcy Red Bulla. Oznacza to, że Perez ma obecnie dwa "oczka" za przewinienia. Zgromadzenie dwunastu w ciągu roku oznacza automatyczną pauzę w jednym wyścigu F1.

- To był efekt nieporozumienia. Były miejsca, gdzie mogłem nadążyć za samochodem bezpieczeństwa, ale akurat w nich kierowca jechał bardzo wolno. Natomiast w innych częściach toru, gdzie miałem kłopot jechać tak szybko, samochód bezpieczeństwa przyspieszał - powiedział Perez przed kamerami Sky Sports.

- W tych warunkach to nie jest normalne. Trzeba brać poprawkę na to, jaka sytuacja panowała na torze. Zwłaszcza w ostatnim sektorze warunki do jazdy nie były łatwe. Sędziowie w pełni przyjęli moje wyjaśnienia i cieszę się z tego - dodał.

Czytaj także: Zawodnik pobity przez mechanika. "Milczałem, aby zachować miejsce w zespole" Max Verstappen zrównał Red Bulla z ziemią. "Mam prawo krytykować zespół"