Słowa "nie możesz" nie istnieją. Alessandro Nannini przykładem dla Roberta Kubicy
W historii motorsportu doszło do wielu wypadków, po których kierowcom udawało się jednak wrócić do rywalizacji. Kibice dobrze znają przypadki Nikiego Laudy, Alexa Zanardiego czy Roberta Kubicy. O Alessandro Nanninim słyszeli jednak nieliczni.
O wypadku Kubicy słyszeli wszyscy
W roku 2013 Kubica dopiero dochodził do pełnej sprawności po makabrycznym wypadku w Ronde di Andora. Wielu Polaków marzyło wtedy, by kiedyś z powrotem zobaczyć krakowianina w Formule 1, ale realistycznie nie widzieli na to żadnych szans. Nikt nawet nie myślał o tym, że w roku 2017 Kubica będzie o krok od fotela w Williamsie. Wtedy za promyk nadziei uznawano kolejne występy polskiego kierowcy w rajdach. Sklasyfikowano to jako pewien rodzaj rehabilitacji po wypadku na trasie rajdu.
Wtedy Kubica wiele razy usłyszał historię Zanardiego, mającego na swoim koncie występy w F1 w takich ekipach jak Minardi, Lotus czy Williams. Włoch w 2001 roku miał poważny wypadek na Lausitzringu w Niemczech, gdy ścigał się w Champ Car. Stracił obie nogi, ale się nie poddał. Po kilku miesiącach powrócił do rywalizacji, prowadzony przez niego samochód był dostosowany do jego niepełnosprawności. Zanardi wystąpił też na igrzyskach paraolimpijskich, z których przywiózł złote medale.
Zapomniana historia Alessandro Nanniniego
W dyskusji o Kubicy i Zanardim bardzo często zapomina się o Alessandro Nanninim. Być może dlatego, że wygrał tylko jeden wyścig w F1 (tak jak Kubica). Bo trafił do królowej motorsportu dość późno, w wieku 27 lat. Bo tragiczny wypadek bardzo szybko przeszkodził mu w karierze i równorzędnej walce z takimi legendami jak Ayrton Senna czy Alain Prost.
ZOBACZ WIDEO Artur Boruc: Cieszę się z tego, co osiągnąłem i niczego nie żałujęNannini pojawił się w F1 w roku 1986 dzięki ekipie Minardi. Jego samochód był tak awaryjny, że w ciągu dwóch sezonów ledwie trzykrotnie dojeżdżał do mety. Nie zdobył ani jednego punktu, a inni i tak widzieli w nim szybkiego kierowcę i zaproponowali mu starty w barwach Benettona. Tam jego wyniki poszły w górę. Pojawiły się pierwsze podia. Kluczowy dla niego miał być sezon 1989.
I był. Znów bił się o czołowe lokaty, w Grand Prix Japonii udało mu się odnieść pierwszą wygraną w karierze. Skorzystał na kolizji Senny z Prostem, ale czasem w motorsporcie trzeba mieć nieco szczęścia. Tego zabrakło mu rok później. Tydzień po Grand Prix Hiszpanii, w którym zajął trzecie miejsce, Nannini leciał helikopterem. Gdy maszyna podchodziła do lądowania w Sienie, jego rodzinnym mieście, coś poszło nie tak. Doszło do wypadku.
Powrót do ścigania z kontuzjowaną ręką
Włoski kierowca przeżył, ale jego prawa ręka była bliska amputacji. Została przecięta na wysokości łokcia. Chirurdzy robili wszystko, co w ich mocy, aby ją uratować. Udało się. Nerwy zostały ponownie połączone, choć Nannini miał przed sobą perspektywę długiej rehabilitacji. Podobnie jak Kubica.
Wtedy w jego powrót do ścigania w F1 nie wierzył nikt. Jednym z pierwszych gości przy jego szpitalnym łóżku był Nelson Piquet, były mistrz świata i jego partner z Benettona. Brazylijczyk był jednak pesymistą.
- Tak, to prawda. Nelson miał przyjaciela, który stracił kończynę. Nogę, jeśli dobrze pamiętam. Też udało się ją przyszyć, ale potem ten przyjaciel tego żałował. Twierdził, że lepiej żyłoby mu się z protezą niż z niesprawną nogą. Jednak nawet nie chciałem myśleć o tym, o czym mówił Nelson. Lekarze dopiero co uratowali mi ramię, miałem zamiar ponownie ścigać się w F1. Nie chciałem, by ktokolwiek wokół mnie rozsiewał jakieś wątpliwości - mówił po latach w jednym z wywiadów Nannini.
Na kolejnej stronie przeczytasz o tym jak Alessandro Nannini miał uzgodniony kontrakt z Ferrari, podobnie jak Robert Kubica. Dowiesz się też, w jaki sposób polski kierowca już w 2013 przepowiedział sobie przyszłość. Zapraszamy!