Pieniądze czy talent? Połowa stawki F1 to pay-driverzy

Lada moment Williams ma ogłosić podpisanie kontraktu z Siergiejem Sirotkinem. Jeśli tak się stanie, potwierdzi to jeden z głównych problemów Formuły 1. Pay-driverzy, czyli kierowcy płacący za starty, stanowią już połowę stawki F1. Fani są wściekli.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Pit stop w wykonaniu Williamsa Materiały prasowe / Williams Martini Racing / Pit stop w wykonaniu Williamsa
Formuła 1 dostrzega problem

W najbliższych dniach mamy oficjalnie poznać skład Williamsa na sezon 2018. Wiele wskazuje na to, że partnerem Lance'a Strolla będzie Siergiej Sirotkin. Rosjanin miał wygrać rywalizację z Robertem Kubicą. Wprawdzie Brytyjczycy od kilku tygodni powtarzają, że swojego wyboru dokonają na podstawie analizy czasów z testów w Abu Zabi, ale wielu ekspertów podkreśla, że Sirotkin zapewnił sobie miejsce w zespole dzięki wsparciu sponsorów.

Jeśli dokładnie przeanalizujemy stawkę Formuły 1 w sezonie 2018, to łatwo dostrzec, że połowa zawodników to pay-driverzy, czyli kierowcy zawdzięczający obecność w królowej motorsportu swoim sponsorom. Właściciele F1 dostrzegają ten problem i już przed rokiem zapowiadali opracowanie zmian regulaminowych, które ukrócą ten proceder.

- Max Verstappen to ekscytujący talent. Moim zdaniem, powinniśmy mieć więcej kierowców tego typu w kolejnych latach w F1. Powinniśmy wrócić do sytuacji, w której jeżdżą tutaj najlepsi kierowcy na świecie. Nie zrozumcie mnie źle. Poziom w F1 jest bardzo wysoki, ale niektóre ekipy zmagają się z problemami finansowymi. Dlatego podejmują takie, a nie inne decyzje odnośnie kierowców. Gdybyśmy rozwiązali ten kłopot, poziom w F1 byłby jeszcze wyższy - mówił rok temu Ross Brawn, dyrektor sportowy F1.

Fani źli na Williamsa

Temat pay-driverów wrócił za sprawą sytuacji w Williamsie. Wielu fanów oczekiwało, że brytyjski zespół da szansę Kubicy, który stanął przed możliwością powrotu po siedmiu latach od fatalnego wypadku. Dlatego też rozczarowanie prawdopodobną decyzją Brytyjczyków jest ogromne. Fani Formuły 1, i to nie tylko z Polski, dają upust swoim emocjom w mediach społecznościowych. Tam od kilku tygodni obrywa się zespołowi z Grove za to, że "woli brudne pieniądze z Rosji".

Jednak nie tylko kibice zaczynają krytykować zjawisko związane z pay-driverami. Coraz częściej robią to też eksperci związani z F1. - To rozczarowujące, że młodzi i utalentowani kierowcy tracą swoje miejsca na rzecz osób, które przynoszą pieniądze. Nie czuję się z tym dobrze. Z każdym rokiem przybywa pay-driverów, choć zdaję sobie sprawę z tego, że część z nich ma spore umiejętności - stwierdził Martin Brundle, były kierowca F1, a obecnie jeden z ekspertów brytyjskiej telewizji.

Sirotkin w swojej dotychczasowej karierze dwukrotnie kończył rywalizację w Formule 2 na trzeciej pozycji. W sezonach 2015-2016 trzynaście razy stał na podium, wygrał w tym okresie trzy wyścigi. To wystarczyło, aby w zeszłym roku awansować do roli kierowcy rezerwowego w Renault. Tyle, że za wyborem Francuzów też stały pieniądze. Firma SMP została jednym ze sponsorów Renault, wpłacając odpowiednie środki do budżetu ekipy. W zamian Sirotkin dostał szansę w kilku piątkowych sesjach treningowych.

Kiedyś było inaczej

Nowy trend w F1 krytykuje też Mark Webber, który przez wiele lat startował w królowej motorsportu. - Potrzebujemy więcej kierowców z wysokimi umiejętnościami. Poza pierwszą dziesiątką, stawka jest słabsza niż kiedykolwiek. Jeśli popatrzysz na pola startowe, to połowa kierowców to pay-driverzy. To nie jest dobre dla Formuły 1 - ocenił były kierowca Red Bull Racing.

Australijczyk debiutował w Formule 1 w sezonie 2002 i uważa, że od tamtego momentu problem z pay-driverami przybrał na sile. - Wiem, że kierowcy z dodatkowym wsparciem zawsze byli częścią tego sportu. Jednak myślę, że kiedy przybywałem do F1, czy nawet kilka lat wcześniej, młodzi mieli większe szanse, by zwrócić na siebie uwagę. Walczyli o miejsca w kokpitach za sprawą wyników. Teraz mi tego brakuje. W końcu chcielibyśmy widzieć w F1 najlepszych. Takich, którzy zapracowali na obecność w F1 wynikami w niższych seriach. Chciałbym więcej profesjonalnych kierowców, pragnących sukcesów, dla których ten sport oznacza wszystko - dodał Webber.

Pomogą zmiany w superlicencjach? 

Rozwiązaniem problemu mogą być zmiany w zasadach przyznawania superlicencji. To dokument niezbędny do otrzymania zgody na starty w królowej motorsportu. Jeszcze do niedawna wystarczyło, aby kierowca pokonał dystans 300 km samochodem F1 podczas testów i potwierdził znajomość przepisów.

ZOBACZ WIDEO Jakub Przygoński: Robert Lewandowski dałby radę na Dakarze. Chętnie zdradzę mu wszystkie rajdowe tajemnice

FIA w ostatnim okresie zaostrzyła jednak regulamin dotyczący superlicencji. Kierowca starający się o taki papier musi mieć na swoim koncie co najmniej sześć wyścigów w F2 w ciągu trzech wcześniejszych sezonów. Innym wyjściem jest posiadanie 25 punktów kwalifikacyjnych. Punkty można zdobywać poprzez starty w innych seriach wyścigowych jak WEC, IndyCar czy Formule E.

- Oczywiście, to dodatkowy atut, jeśli kierowca ma wsparcie finansowe. Jestem jednak pewny, że nowy system superlicencji uniemożliwi zawodnikom bez odpowiednich kwalifikacji szansę występów w F1. Możesz mieć tyle milionów na koncie ile chcesz, ale jeśli nie osiągniesz wymaganych wyników, nie dostaniesz dokumentów - powiedział Nicolas Todt, syn prezesa FIA, który jako menedżer pracuje z wieloma kierowcami.

- Jestem świadom sytuacji ekonomicznej niektórych ekip. Podtrzymuję jednak swoje zdanie, że poziom konkurencyjności w F1 nigdy nie był wyższy. Bardzo ważne jest wysłanie sygnału, że F1 nie jest tylko dla pay-driverów. Bo to momentami przeraża małych chłopców, którzy rywalizują w kartingu. Obawy mają też ich rodzice. Trzeba tym dzieciakom stworzyć możliwość dokonania przełomu w karierze ze względu na ich talent, a nie środki finansowe - dodał Todt.

Czy Formuła 1 powinna regulaminowo ograniczyć możliwość startów pay-driverom?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×