Jarosław Wierczuk: Koniec dominacji Mercedesa (komentarz)

Pomimo startu z pierwszej linii, zespół Ferrari nie odniósł zwycięstwa w Grand Prix Chin. Dość nieoczekiwanie wygrał Daniel Ricciardo, a zespół Red Bull Racing mógł sięgnąć nawet po dublet, gdyby nie szarża Maxa Verstappena.

Andrzej Prochota
Andrzej Prochota
Mercedes z zamontowanym systemem Halo Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Mercedes z zamontowanym systemem Halo
No i stało się. Wieloletnią dominację Mercedesa niniejszym uważam za zakończoną. Oczywiście to nadal pretendent do tytułu, ale ekipa z Brackley niczego nie może być pewna, a ewentualne zwycięstwa musi wywalczyć na torze i w fabryce. Takiej sytuacji nie mieliśmy już dawno. Powiem więcej, w ostatnich sezonach mogliśmy co najwyżej pomarzyć o realnej konkurencji dla srebrnych bolidów. Fakty mówią same za siebie. Całkowicie czerwona pierwsza linia startowa w Grand Prix Chin to czysta dominacja.

Szczególnie biorąc pod uwagę różnicę w stosunku do Mercedesa. Co więcej, Scuderia Ferrari dokonało tego wyczynu po raz drugi z rzędu. Podobna sytuacja miała ostatnio miejsce w 2006 roku jeszcze za czasów świetności Michaela Schumachera. Jak wiemy Ferrari przez dobre kilka sezonów nie mogło się pozbierać. Kolejne zmiany kadrowe nie pomagały w ograniczeniu chaosu, a presja włoskich tifosi była wręcz namacalna. Teraz jest jednak inaczej. To nie są mrzonki o walce o tytuł. Ferrari, po raz pierwszy od wielu lat jest całkowicie realnym pretendentem i Mercedes dowiedział się o tym nadzwyczaj gwałtownie. Podobnie zresztą jak cały światek Formuły 1. Prawdziwy potencjał samochodu z Maranello był bowiem ściśle zakonspirowany. Powiem więcej, nawet pierwsze trzy wyścigi pokazują wyraźną, bardzo konsekwentną tendencję zwyżkową jeśli chodzi o formę włoskiego teamu. To również oceniam jako nieprzypadkowe. Jak skuteczna okazała się włoska strategia stopniowej dekonspiracji pokazuje najlepiej… mimika Lewisa Hamiltona.

Tak, właśnie mimika, ponieważ jego przeobrażenie w tym zakresie pomiędzy przylotem do Australii, podium w Bahrajnie, a choćby kwalifikacjami w Chinach jest kompletne. Od tryskającego humorem i wyluzowaniem, pewnego siebie wirtuoza Formuły 1, rzucającego wyzwaniami w stosunku do swoich najbliższych konkurentów w trakcie konferencji prasowej przed GP Australii, od człowieka, który w zasadzie przyjechał po kolejny tytuł, po zwykłą formalność, poprzez tłumaczenia niedociągnięć strategicznych w Bahrajnie po zawodnika, do którego w końcu dociera całokształt sytuacji w Chinach, podsumowującego formę włoskiego zespołu jako coś "dziwnego". Trafnie oceniał Hamiltona przed sezonem Nico Rosberg kierowca, który zna Lewisa jak mało kto w padoku F1. Jedyną możliwością pokonania tego niezwykle kompletnego kierowcy jest celne uderzenie w czuły punkt, wybicie ze stanu idealnej pewności siebie, wykorzystanie niestabilnej formy. To już się dzieje, bo przecież nie chodzi li tylko o mimikę. W przypadku Lewisa zresztą nie tylko jego stan emocjonalny przekłada się na poziom osiągów. Widać to choćby po relacji między wynikami Hamiltona, a Valtteriego Bottasa.

Jednak wyścig w Chinach okazał się zupełnie zwariowany, nieprzewidywalny, a tym samym fascynujący. Takiego zwycięzcy chyba niewielu było w stanie przewidzieć jeszcze choćby w sobotę. Sama prędkość to jedno, ale tempo wyścigowe rządzi się swoimi prawami i widać wyraźnie, że pod tym względem zarówno Ferrari jak i Mercedes nie są na optymalnym poziomie. I nie są te teamy wolne od wyraźnych błędów strategicznych. Skorzystał z tego Red Bull Racing, a swoje kontrowersyjne pięć groszy do wyścigowego scenariusza dorzucił Max Verstappen prowokując kolizję z Sebastianem Vettelem. Nagłych zwrotów akcji było kilka i jedne… przeczyły drugim. Z jednej bowiem strony Mercedes rewelacyjnie dobrał strategię dla Bottasa, który w efekcie po pierwszej serii pit stopów był w stanie wyprzedzić Vettela, a z drugiej podjął całkowicie niezrozumiałą decyzję względem Hamiltona. W trakcie fazy neutralizacji, kiedy większość jego konkurentów zdecydowała się na nowe opony Hamilton został na starych.

ZOBACZ WIDEO Robert Kubica: To czas w moim życiu, w którym jestem szczęśliwy

Błąd, który kosztował dużo. Jednak wyścig Vettela, w dużej mierze dzięki Verstappenowi też nie należał do idealnych co oznaczało, że Hamilton mógł nieznacznie odrobić straty punktowe. Tymczasem niespodziewany zwycięzca, czyli Daniel Ricciardo nie krył na podium emocji. Nic dziwnego, kilkanaście godzin wcześniej nie było pewne czy w ogóle będzie w stanie wziąć udział w klasyfikacjach ze względu na problemy techniczne.

Tak wyrównanej walki nie mieliśmy dawno. Pisałem przed tygodniem, że do ostro walczącego ze sobą duetu Mercedes - Ferrari może wkrótce dołączyć Red Bull i to się właśnie stało. Co więcej, dwa czołowe teamy, jak coraz wyraźniej widać nie są nieomylne, a presja im w tej nieomylności nie pomaga. Red Bull dzisiaj wykazał czarno na białym ile brakuje wiodącemu duetowi do optymalnej strategii. Zapowiada się bardzo ciekawy sezon z potencjalnie wieloma, trudnymi do przewidzenia scenariuszami.

Jarosław Wierczuk - były kierowca wyścigowy. Ścigał się w Formule 3000, Formule 3, Formule Nippon oraz testował bolid Formuły 1. Obecnie Prezes Fundacji Wierczuk Race Promotion, której celem jest promocja i pomoc młodym kierowcom.

Strona fundacji Wierczuk Race Promotion

Profil Fundacji Wierczuk Race Promotion na Facebooku

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×