Siedem grzechów GKS -u Tychy

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Hokeiści GKS-u Tychy po raz pierwszy od pięciu lat nie zagrają o mistrzostwo Polski. W Tychach, gdzie kibice jeszcze nie tak dawno śpiewali: <i>Wicemistrzostwo w historii miałaś, drużyno nasza kochana</i>, przypominając finał z 1988 roku, od kilku lat finałowe starcia stały się normą, czy - jakby powiedział jeden z polityków- oczywistą oczywistością. Gdy więc tej oczywistości nagle zabrakło, padają pytania, co się takiego wydarzyło...

W tym artykule dowiesz się o:

1. Pycha

Gdy w tym sezonie wprowadzono system bonusów w fazie play - off, wiadomo było, że drużyna mająca lepszy bezpośredni bilans spotkań z sezonu ma ogromną przewagę w najważniejszym etapie rozgrywek nad swoim rywalem, także przewagę psychologiczną. Wiedzieli o tym wszyscy, tylko tyszanie kompletnie zlekceważyli system bonusowy. Hokeiści GKS-u zapewnili sobie co prawda przewagę z caluteńką ligą, ale akurat ta najważniejsza, z półfinałowym przeciwnikiem, została na własne życzenie oddana rywalom. Sytuacja w tabeli tak się ułożyła, że na długo przed fazą play - off wiadomo było, że GKS znowu, jak w poprzednich dwóch latach, trafi na Podhale Nowy Targ. Tyszanie w sezonie zasadniczym nie potrafili sobie poradzić na lodowisku w Nowym Targu, ale u siebie wygrywali, dwa razy zmiatając nowotarżan z tafli wynikiem 6:1. W przedostatniej kolejce sezonu, gdy ważyły się losy bonusu, także prowadzili, mieli wszystko pod kontrolą i...oddali inicjatywę przeciwnikowi, który był już na kolanach i prosił o najniższy wymiar kary. W sporcie brak instynktu kilera to najpoważniejszy grzech. Gdyby istniał hokejowy odpowiednik kręgów Dantego z Boskiej Komedii, takie drużyny smażyłyby się w ostatnim, dziewiątym kręgu lub nawet ugniatały dno piekła. - Dla nas bonus nie ma znaczenia - słychać było w tyskim obozie przed półfinałem z Podhalem, które, podobnie jak GKS wygrało trzy razy, ale to Szarotki zagrają w finale.

2. Chciwość

Co jakiś czas pojawiają się głosy, że hokeiści GKS- u nie grają tak jak powinni, bo wypłaty nie są przelewane na ich konto w terminie. Ten temat wałkowany jest rokrocznie i przez ostatnie lata zatopił się w podświadomości tyskich kibiców tak samo jak gra ich pupili w finałach. Niektórzy z zawodników pamiętają jeszcze czasy, gdy GKS przed swoim finałowym maratonem zapoczątkowanym w 2005 roku, przegrał walkę o trzecie miejsce z Polonią Bytom, która wtedy tylko siłą woli i ambicją zawodników tworzących drużynę potrafiła sprawić taką niespodziankę.

3. Nieczystość

W pewnym momencie coś pękło. Tyscy kibice poczuli się zdradzeni, że nie wszyscy zawodnicy GKS-u w najważniejszych meczach sezonu starają się tak, jak wymagałoby tego od nich noszenie herbu GKS-u na koszulce. Po drugim meczu półfinałowym trener Jan Vavreczka dziękował swoim zawodnikom za oddane serce na lodzie, ale to właśnie w przerwie między drugą i trzecią tercją tego spotkania do szatni GKS-u wkroczyli fani, by zmotywować swoich pupili, którzy zagrali pięć dwudziestominutowych ślizgawek pod przykrywką półfinału PLH. Po motywacji w ciągu kilkunastu minut GKS rozbił Podhale.

4. Zazdrość

Gdy najgroźniejsi konkurenci do tytułu mistrzowskiego prześcigają się w wyszukiwaniu coraz to lepszych obcokrajowców podnoszących znacząco poziom sportowy drużyny lub też w najgorszym wypadku - jak Cracovia w poprzednich latach - wykorzystując dostępny limit i stawiając na ilość nawet kosztem jakości ( ale za to wzmacniając konkurencję w drużynie), tyszanie grają zgranymi kartami. Można odnieść wrażenie, że najlepiej całkowicie zrezygnowaliby z tego przywileju. Robin Bacul zawitał do naszej ligi juz kilka lat temu i niestety w tym sezonie nie sprostał wymaganiom w grze o wszystko, Tomas Jakes po mistrzowskim sezonie z Podhalem w 2007 roku z obrońcy punktującego lepiej niż najlepsi napastnicy w lidze pikuje wciąż w dół i równa do poziomu swoich kolegów sprowadzanych do Tychów według sprytnej taktyki gdzie indziej nas nie chcieli. Niechciany w Podhalu Ladislav Paciga po dobrym początku w najważniejszych meczach się zagubił, a Frantisek Bakrlik co prawda pomógł w awansie rok temu do finału, ale tam już pokazał swoją drugą twarz niezrównoważonego rzezimieszka szukającego zagrania łokciem w niemal każdym starciu przy bandzie i szybko wrócił do Nowego Targu. Tyscy kibice patrzyli także z zazdrością na strategię odmładzania składu przez Cracovię, która nie przepuściła żadnej okazji do wyciągnięcia najbardziej utalentowanych graczy ligi do Krakowa oraz na śmiałość wprowadzania młodzieży do Podhala, dzięki której Tomasz Malasiński stał się gwiazdą całej ligi. Tyszanie w tym sezonie wreszcie wykonali dwa dobre ruchy transferowe: Jakub Witecki i Radosław Galant znacząco wpłynęli na zespół, ale gdy wreszcie po latach nadarzyła się okazja do grania na cztery równe formacje w ataku i postawienia na młodych zawodników żądnych krwi i sukcesów, w najważniejszych momentach wciąż na lód wychodzili ci, którzy mieli czynić różnicę, a niestety często się nie sprawdzili. Czasami warto zaryzykować i upadłe gwiazdy zastąpić zawodnikami może i gorszymi, ale bardziej ambitnymi i z błyskiem zwycięstwa w oku.

5. Łakomstwo

Hokeiści GKS-u sprawiają czasami wrażenie, jakby chcieli wygrywać najmniejszym nakładem sił. Mobilizują się dopiero wtedy, gdy nóż na gardle uwiera tak mocno, że nie ma innego wyjścia, gdy cofając się do ściany nie ma odwrotu, gdy szubienica już spada na głowy i trzeba zareagować. Gdy rok temu cały sezon grali hokej niegodny czołowej drużyny ligi, mieli wymówkę w postaci remontu lodowiska i tułaczki po obcych obiektach. Później przyszły wygrane w najważniejszych starciach, a w półfinale Podhale musiało doprowadzić do stanu 2:0, by nacisnąć na tyski odcisk. W tym sezonie znowu półfinał zaczęli katastrofalnie, nowotarżanie mieli jeszcze lepszą sytuację, prowadząc 3:1. Odrobienie strat się udało, ale w decydującym momencie zabrakło sił. Udało się raz, udało się dwa razy, ale nie może udawać się cały czas. By sięgnąć po mistrzostwo trzeba być skoncentrowanym cały czas i grać na pełnych obrotach od początku do końca rywalizacji.

6. Gniew

Cztery przegrane finały i cztery razy te same błędy. Od zawodowców, którzy chcą być zwycięzcami powinno się wymagać odrobiny dyscypliny taktycznej. Tyscy hokeiści w najważniejszych meczach poprzednich lat sprawiali wrażenie drużyny wypuszczonej na taktyczny samopas. Bezsensowne wykluczenia, osłabiające drużynę i powodujące utratę sił w decydujących momentach meczu lub w ostatnich spotkaniach finałów rozgrywanych co roku w zawrotnym jak na PLH tempie. To zdarzało się wszystkim,, począwszy od nerwusów w typie Sławomira Krzaka po (niestety) tych którzy powinni dawać przykład, włączając kapitana Adriana Parzyszka, który zamiast zacisnąć zęby i wyciskać siódme poty, czasem woli się zemścić na rywalu albo robić kółka wokół arbitra wymuszając zmianę decyzji, której i tak nie zmieni. Niebezpieczna tendencja ujawniła się w tym sezonie, gdy GKS przegrał wysoko w Nowym Targu decydujące starcie, tak samo jak rok wcześniej oddając Cracovii tytuł mistrzowski. Dwie sromotne klęski w takich momentach to nie przypadek, pytanie, czy zabrakło mobilizacji, czy utraty sił. Czy w ogóle ktoś w tyskim obozie będzie chciał odpowiedzieć na te pytania.

7. Lenistwo

Igrzyska Olimpijskie w Vancouver pokazały jaka jest tendencja w dzisiejszym hokeju. Kto wykorzystuje grę w przewadze liczebnej, ten ma większą szansę na wygranie. Dla tyszan ten element gry pozostaje wciąż science - fiction. Za każdym razem, gdy rywal wędruje na ławkę kar, tyszanie stosują swoją wymyślną taktykę na tę okoliczność: uda się albo się nie uda. Zazwyczaj się nie udaje, a jeśli już to raczej po improwizacji, wykorzystując indywidualne umiejętności najlepszych zawodników.

Gdy pięć lat temu szybcy i wściekli tyscy hokeiści detronizowali wielką Unię Oświęcim, nikt nie mógł przypuszczać, że śpiewana wówczas na tyskim lodowisku piosenka Na mistrza Polski przyszedł czas, czekaliśmy już tyle lat! , tak szybko stanie się znów aktualna. Cztery razy z rzędu tyszanie zdobywali wicemistrzostwo, ale kibice patrząc na możliwości drużyny wymagali czegoś więcej. Dla nich to były porażki. Zwycięstwo od porażki czasem w sporcie dzieli niewidzialna nić, czasem coś więcej. Zwycięzcy jednak zawsze tym różnią się od przegranych, że nie powtarzają w nieskończoność tych samych błędów.

Źródło artykułu: