O tej historii w Polsce było głośno. "Z Dawidem Kubackim mieliśmy jej już dość"

- Naszą rywalizację oglądało tyle osób, że do tej pory jestem w szoku. Cieszę się, ludzie zobaczyli, jak fajną dyscyplinę uprawiam - mówi Aleksandra Król, 8. zawodniczka igrzysk w Pekinie w snowboardowym slalomie gigancie równoległym.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Aleksandra Król PAP / Na zdjęciu: Aleksandra Król
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Zdążyłaś się już najeść "jak bąk", jak to zapowiadałaś przed powrotem z Pekinu do domu? Aleksandra Król, snowboardzistka, 8. zawodniczka igrzysk olimpijskich w Pekinie w slalomie gigancie równoległym: Tak. Moja babcia dba o to, żebym się codziennie najadała. Zaraz po przyjeździe dostałam schabowego z ziemniakami i zasmażaną kapustą. W Chinach jedzenie nie było złe, ale jak przez dwa tygodnie codziennie jest to samo, nawet jak ci smakuje w pewnym momencie masz dość. Za tobą trzecie igrzyska w karierze. Najlepsze sportowo, ale chyba też najdziwniejsze?

Wyglądały zupełnie inaczej, niż w Soczi czy w Pjongczangu. Wiadomo, mamy pandemię, maski, testy, kwarantanny, izolacje. W Chinach testowano nas codziennie, a tych, którzy mieli bliski kontakt z kimś zarażonym, nawet dwa razy dziennie. Martwiłam się tymi testami. Najbardziej przestraszyłam się zaraz po przylocie, kiedy okazało się, że w naszym samolocie było sporo "pozytywnych" osób. Uspokajałam się, że niedawno przechodziłam COVID, więc powinnam być uodporniona, ale trudno było mi się nie denerwować. Dopiero w dzień startu, jak już wiedziałam, że wszystko jest ok, odetchnęłam z ulgą.

Można powiedzieć, że dla was sportowców to igrzyska podszyte strachem?

Myślę, że tak. Negatywny wynik testu był równie ważny, jak forma, którą się wypracowało. Czasami nawet ważniejszy. Na przykład u nas w snowboardzie austriackiej zawodniczce dodatni wynik wyszedł dzień przed startem. Nie da się ukryć, że pod tym względem to były dziwne igrzyska.

ZOBACZ WIDEO: Historyczny wynik polskich saneczkarzy. "Cieszy nas ładna jazda, czyste przejazdy"
Nie tylko dlatego, że codziennie musieliście się testować, ale też na przykład ze względu na treningi na siłowni w maseczkach.

Wspominam je bardzo źle. Mieszkaliśmy na wysokości 1600 m. n.p.m, to nie jest nisko. Na siłowni nosiliśmy maski FFP2, w których człowiek przy wysiłku mocno się hiperwentyluje. Trzeba było w nich biegać na bieżni czy podnosić ciężary. Katorga. Nikt jednak tych maseczek nie ściągał, bo wszyscy bali się zakażenia.

W Polsce najgłośniej było o Natalii Maliszewskiej, która właśnie z powodu zakażenia nie mogła wystartować. Wy też żyliście tą historią?

Dużo o niej rozmawialiśmy między sobą. Wszyscy śledzili, co się dzieje z Natalią, czy będzie mogła wystartować, czy nie. Współczuliśmy jej. Bardzo smutna historia i bardzo mi Natalii szkoda.

Od Mai Włoszczowskiej usłyszałem, że po tym, co spotkało Maliszewską, polską ekipę podniósł na duchu medal Dawida Kubackiego.

Oglądaliśmy konkurs na normalnej skoczni i kibicowaliśmy chłopakom. Dawid mieszkał w tej samej wiosce, co ja. Jak przyszedł z medalem na stołówkę, każdy chciał sobie z nim zrobić zdjęcie. Na pewno jego sukces podniósł morale w polskiej ekipie.

Tobie Kubacki poprawił humor nie tylko zdobywając medal.

Mówisz o historii z pościelą, którą mi przywiózł. Pod koniec pobytu w Pekinie mieliśmy jej już z Dawidem dość. On mówił: Jak wylądowaliśmy w Chinach, to pierwsze pytanie nie było o to jak się czuję albo jak minął lot, tylko czy mam twoją kołdrę. I zaczął się śmiać. Zwykła ludzka przysługa, gdyby on mnie o nią poprosił, też bym mu pomogła. Tak samo jak każdy inny sportowiec. Dla nas to było coś oczywistego, nie sądziłam, że media zrobią z tego tak dużą historię. Ale bardzo miłą, żeby nie było. A naszym skoczkom raz jeszcze dziękuję. Tą kołdrą uratowali mi życie.

Wcześniej mówiłaś, że te igrzyska były dla ciebie inne, niż wcześniejsze. Również dlatego, że zainteresowanie twoim startem było zdecydowanie większe, niż w Pjongczangu i w Soczi?

Oj, tak. Teraz zainteresowania było dużo, do czego na pewno przyczyniło się moje zwycięstwo w Pucharze Świata tuż przed Pekinem. Naszą rywalizację w slalomie gigancie równoległym oglądało tyle osób, że do tej pory jestem w szoku. A przecież w Polsce transmisja była bardzo wcześnie rano. Cieszę się, że ludzie zobaczyli, jak fajną dyscyplinę uprawiam, jaka ona jest widowiskowa. Mam nadzieję, że teraz będą oglądać też zawody Pucharu Świata.

Wróciłaś z Chin zadowolona z ósmego miejsca, twojego najlepszego do tej pory występu na igrzyskach, czy też raczej rozgoryczona?

Jeszcze jestem trochę rozgoryczona. Po samym wyścigu ćwierćfinałowym, w którym się przewróciłam, byłam bardzo zła. Ósme miejsce to nie jest zły wynik, ale jechałam do Pekinu licząc na więcej. Zabrakło trochę szczęścia. Szybko wpadłam na Ester Ledecką, główną faworytkę. Resztę dziewczyn byłoby mi łatwiej pokonać. Ze Słowenką Glorią Kotnik, która zdobyła brązowy medal, jechałam w drugim przejeździe kwalifikacyjnym i mimo dużego błędu na starcie wygrałam z nią o pół sekundy. To mnie boli. Wiem, że powinnam się znaleźć w strefie medalowej. Ale co zrobić? Została mi walka w Pucharze Świata.

Analizowałaś dokładnie wyścig z Ledecką? Mogłaś zrobić coś więcej, żeby ją
pokonać?

Oglądaliśmy ten przejazd z moim trenerem i do momentu upadku był naprawdę dobry. Nie traciłam do niej dużo. Z innymi dziewczynami Ledecka potrafiła wygrywać o kilka sekund, a ja byłam 0,3 sekundy za nią. Jednak żeby ją prześcignąć, musiałam ryzykować. Miałam wybór: podjąć większe ryzyko, ale mieć szanse na zwycięstwo, albo po prostu ładnie przegrać. Wybrałam to pierwsze, co niestety skończyło się dla mnie upadkiem. Trener powiedział, że przejazd był wręcz super i powinien się odbyć w walce o medale, a nie w walce o czwórkę.

Żałujesz straconej szansy, ale pewnie coraz bardziej dostrzegasz pozytywy. Choćby taki, że dużo osób dowiedziało się, kim jest Aleksandra Król. Jeszcze miesiąc temu niewielu sportowych kibiców to wiedziało.

Zgadzam się i bardzo mnie to cieszy, ale powtórzę, że ciągle jest we mnie rozgoryczenie. Osiągnęłam najlepszy olimpijski wynik, ale też byłam w najlepszej formie w karierze. Miałam inne oczekiwania, ale muszę się pogodzić z tym, co się stało. Może za miesiąc spojrzę na bilans tych igrzysk inaczej.

Będziesz chciała startować do kolejnych zimowych igrzysk w Cortinie d'Ampezzo?

Może. Nie mówię sobie, że muszę tam być, ale na pewno byłoby fajnie. Wszystko zależy od zdrowia, a kontuzje mnie nie omijają. W tym roku miałam jedną ciężką, pozbieranie się z niej bardzo mnie zmęczyło psychicznie. Jak zdrowie będzie, jak jazda na desce nadal będzie mi sprawiała przyjemność, to do tej Cortiny pojadę. Ona mnie kusi, bo to fajne miejsce.

Czytaj także:
Pekin 2022. Przed nami ostatni weekend igrzysk olimpijskich. Sprawdź piątkowy plan wydarzeń w Pekinie
Pekin 2022. Gest Polaka mógł go wiele kosztować. "Nie można pokazywać żadnych symboli"

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×