Polki rozbiły bank na mistrzostwach świata. "Wreszcie przyszedł czas, w którym złoto jest w naszym zasięgu"

- Marzy mi się złoto na igrzyskach w Paryżu. To byłoby piękne ukoronowanie, a prawdopodobnie także zakończenie mojej kariery - mówi nam Karolina Naja, podwójna złota medalistka niedawnych mistrzostw świata w kajakarstwie w kanadyjskim Halifax.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Karolina Naja PAP / Tytus Żmijewski / Na zdjęciu: Karolina Naja
Do 2022 roku w swojej długiej i pełnej sukcesów karierze Naja zdobyła 11 medali mistrzostw świata i cztery medale olimpijskie, ale tylko jeden z nich miał złoty kolor. Ten wywalczony osiem lat temu w Moskwie, w sztafecie 4x200 metrów, konkurencji nieolimpijskiej.

Po mistrzostwach świata w Halifax zawodniczka Posnanii Poznań i żołnierka Wojska Polskiego ma już trzy złota. Na wodach jeziora Banook była najlepsza w dwóch konkurencjach, obu olimpijskich. W sobotę, razem z Anną Puławską, Adrianną Kąkol i Dominiką Putto, wygrała rywalizację czwórek na 500 metrów. Dzień później w duecie z Puławską była najlepsza na tym samym dystansie wśród osad dwuosobowych.

- Skąd wzięły się te sukcesy? To efekt kilkunastu lat budowania silnej kadry kajakarek przez trenera Tomasza Kryka. Współpracy ze specjalistami z różnych dziedzin, dokładania coraz to nowych, przydatnych rzeczy do programu treningowego - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Naja. - Dziś ten program wygląda zupełnie inaczej, niż w 2009 roku, kiedy zaczynałam. Teraz młode zawodniczki szybciej osiągają wysoki poziom, a ja, bardziej doświadczona, wciąż jestem w stanie podnosić swój poziom.

ZOBACZ WIDEO: Nie przegap meczów Lewandowskiego w Barcelonie!
W zeszłym roku, na igrzyskach olimpijskich w Tokio, Naja zdobyła srebro w konkurencji K-2 na 500 metrów (z Puławską) i brąz w K-4 na 500 metrów (z Puławską, Heleną Wiśniewską i Justyną Iskrzycką). Już wtedy czuła, że osady, w których pływała, są na tyle mocne, by walczyć o więcej, niż drugie i trzecie miejsca. Na potwierdzenie swoich przeczuć musiała jednak jeszcze trochę poczekać.

- Moment, w którym złoto jest w zasięgu naszych wioseł, wreszcie przyszedł. W tym sezonie od samego początku byłyśmy bardzo mocne. W maju, po zmianach w składzie czwórki (Wiśniewską i Iskrzycką zastąpiły Kąkol oraz Putto - przyp. WP Sportowefakty), zaskoczyły mnie nasze świetne czasy na treningach. Byłam ciekawa, jak wypadniemy na tle najlepszych na świecie. Okazało się, że jesteśmy bardzo mocne. Zdarzyło się nam wygrać zawody Pucharu Świata z dużą przewagą. Na mistrzostwach świata bardzo chciałyśmy potwierdzić naszą siłę. Pojechałyśmy tam po złoto, ja i Ania po dwa złota, i osiągnęłyśmy swój cel. I to w pięknym stylu, bo w czwórkach wygrałyśmy z drugą na mecie osadą aż o dwie sekundy.

Co takiego stało się w sezonie poolimpijskim, że Polki zdominowały rywalizację w K-2 i K-4 na 500 metrów? - Wraz z medalami z Tokio przyszło większe wsparcie sponsorów, pojawiły się nowe możliwości. Stworzono wokół nas szerszy sztab szkoleniowy. Mamy do dyspozycji znacznie więcej fizjoterapeutów, nowego lekarza, panią dietetyk. To miało znaczenie dla naszego wyniku w Halifax. Tak samo, jak zmiany w programie treningowym.

Jakie to zmiany? - Niektóre modyfikacje to nasza tajemnica, ale mogę powiedzieć o tym, co dodaliśmy: Ćwiczenia oddechowe i kąpiele w zimnej wodzie o temperaturze od 5 do 13 stopni. W świecie kajaków to żadna nowość, inni od dawna z tego korzystają, ale dla nas to nowy bodziec. Jak widać, podziałał bardzo dobrze. Moje ciało wręcz się domaga tej formy regeneracji.

Podwójna mistrzyni świata z Halifax nie miała czasu, by jeszcze w Kanadzie poświętować swoje sukcesy. W niedzielę, niedługo po drugiej ceremonii medalowej, spakowała sprzęt, swoje rzeczy i razem z koleżankami i trenerem pojechała na lotnisko.

Tam naszą kadrę kajakarek czekała niemiła niespodzianka. Lot, którym miał dotrzeć do Toronto, został przełożony z niedzieli na poniedziałek. To spowodowało problemy przy kolejnych przesiadkach. W Toronto Polki cały dzień czekały na lot do Europy, trener Kryk, nie chcąc tracić czasu, zarządził wtedy trening. Ich lot do Lizbony był opóźniony - samolot zamiast o 20 wystartował około północy. W portugalskiej stolicy kadra była we wtorek o 14, kolejne trzy godziny zajęło jej dotarcie do miejsca zgrupowania - Montemor-o-Velho.

- W sumie podróż zajęła nam ponad dwie doby. Trochę za długo. Szczęście w nieszczęściu, że komplikacje przytrafiły się nam, gdy wracałyśmy z mistrzostw, a nie gdy na nie leciałyśmy, zmęczenie tułaczką po lotniskach i hotelach utrudniłoby nam osiągnięcie naszych celów - zapowiada Naja.

Już w środę kadra kajakarek wróciła do treningów. Czas na odpoczynek i powrót do rodzin będzie dopiero po mistrzostwach Europy w Monachium. Oby wtedy Naja i jej koleżanki miały kolejne powody do świętowania. I oby utrzymały się na szczycie przez kolejne dwa lata, do igrzysk olimpijskich w Paryżu.

- Polskie kajakarstwo nie ma jeszcze złotego medalu olimpijskiego. Marzy mi się, że
zdobędę go w Paryżu. To byłoby piękne ukoronowanie mojej kariery, prawdopodobnie także jej zakończenie. Wiem, że będzie trudno, że im bliżej igrzysk, tym nasza konkurencja będzie silniejsza. Zrobimy jednak wszystko, żeby dziób naszego kajaka wciąż jako pierwszy przekraczał linię mety - zapewnia czterokrotna medalistka olimpijska i trzykrotna mistrzyni świata.

Grzegorz Wojnarowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Reprezentantki Polski w hipnozie! "Mam dowód w postaci zdjęci
Polska medalistka olimpijska złożyła uroczystą przysięgę. "Tego się nie spodziewaliście, co?"

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×