Karateczka, która nie ma sobie równych na świecie. Zwariowane życie Justyny Marciniak

Zdobyła w karate wszystkie możliwe tytuły w kraju i na świecie. Jest wielką gwiazdą tej dyscypliny, jednak nie lubi oglądać swoich medali. - Zawszę patrzę do przodu - przekonuje Justyna Marciniak w rozmowie z WP SportoweFakty.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Facebook / Edyta Girgiel

Jako mała dziewczynka wymykała się na treningi bez wiedzy rodziców. Gdy dowiedzieli się, że ich córka trenuje karate, byli wściekli. Dziś są z niej dumni. W październiku obroniła indywidualny tytuł najlepszej karateczki na świecie, jest pięciokrotną mistrzynią świata, dziesięciokrotną mistrzynią Europy i multimedalistką mistrzostw Polski. Pewna siebie i wiecznie uśmiechnięta dziewczyna, która dzięki swojej determinacji weszła na szczyt i teraz motywuje innych.

Z Justyną Marciniak spotkaliśmy się w Akademii Karate Tradycyjnego na warszawskim Gocławiu. Opowiedziała nam o swojej karierze, trenowaniu swoich następców, a także o tym, dlaczego karate to coś więcej niż sport. Bo dla niej to całe życie.

WP SportoweFakty: Małe, dziewięcioletnie dziewczyny najczęściej bawią się lalkami, grają w klasy, pani wolała karate. Dlaczego?

- Sport miałam we krwi i był wokół mnie od zawsze. Poza tym, wolałam towarzystwo chłopców, którzy w późniejszym czasie byli moimi sparingpartnerami na macie. Byłam bardzo energiczną dziewczyną, która potrzebowała wyzwań i szukała swojej drogi. Jako dziecko miałam aspiracje artystyczne: malowałam, tańczyłam i śpiewałam, ale brakowało mi w tym chyba adrenaliny. Na karate trafiłam dzięki starszej siostrze. Z resztą to taka rodzinna tradycja, ponieważ większość moich bliskich to także sportowcy.

Czy dorastanie było wymagającym czasem? W młodym wieku pokus jest wiele, a gdy rówieśnicy wykorzystywali wolny czas, pani musiała regularnie chodzić na treningi.

- I chodziłam na treningi, to zawsze był dla mnie priorytet. W podstawówce bywało różnie bo nie każdy z moich rówieśników rozumiał, że poza szkołą mam jeszcze inną pasję. Potem to się zmieniło i niezależnie od pokus sport zawsze był dla mnie na pierwszym miejscu. Ale to nie znaczy że nie miałam znajomych, wręcz przeciwnie! Miałam ich sporo i świetnie czułam się w organizacji wspólnego czasu. Znajdowałam czas na wszystko, na przyjaźnie, imprezy i dobrą zabawę. Wszystko jednak w granicach rozsądku, bo na drugi dzień czekam mnie trening.

ZOBACZ WIDEO: "Złote Kolce" dla złotej Anity Włodarczyk (Źródło: TVP S.A.)

Rozumiem, że po pewnym czasie rodzice w końcu przekonali się do tego wyboru?

- Po prostu zauważyli, że są z tego korzyści. Że potrafię połączyć sport ze szkołą, bo moje oceny nie były najgorsze, że robię coś więcej niż moi znajomi ze szkoły. Już w wieku 16 lat sama się utrzymywałam, później wyprowadziłam się z domu, skończyłam studia i ze wszystkim sobie radziłam sama.

Radziła pani sobie nie najgorzej też na macie. Na koncie pięć tytułów mistrzyni świata, dziesięć mistrzostw Europy, w dorobku Puchary Świata, Puchary Europy, 26 złotych medali mistrzostw Polski. Są to osiągnięcia wybitne, szczególnie, że wszystkie tytuły zostały zdobyte w różnych konkurencjach karate.

- Dokładnie. Teraz trochę o tych konkurencjach. Kata jest to układ z wyobrażonym przeciwnikiem, który jest świetnym uzupełnieniem naszego treningu i prowadzi do kumite, czyli do samej walki bezpośredniej z rywalem. Trzecią konkurencją jest fuko-go, czyli połączenie dwóch poprzednich. A więc jeśli wygrywasz układ, to w kolejnej rundzie już toczysz walkę. Tych medali na pewno jest sporo, ponadto jestem jedyną zawodniczką która zdobyła mistrzostwo Polski we wszystkich możliwych konkurencjach - indywidualnych i drużynowych.

Trenuje pani karate z sukcesami od 20 lat. Utrzymanie się na tak wysokim poziomie jest na pewno trudniejsze, niż samo wdrapanie się na szczyt.

- Zdecydowanie. Najciężej jest obronić tytuł. Wygrać turniej raz, czy nawet zdobyć mistrzostwo Europy może się ''przydarzyć'' każdemu. Ja w tym roku obroniłam mistrzostwo świata sprzed dwóch i sprzed czterech lat. Zdaje sobie sprawę, że to kolosalny sukces i te tytuły dają mi niesamowitą energię i napędzają do dalszego rozwoju, także w innych dziedzinach.

No właśnie, bierze pani udział także w sesjach zdjęciowych i kampaniach reklamowych?

- Pewnie! Lubię czuć się kobietą, uwielbiam seksowne lub eleganckie sukienki, buty na obcasach, makijażystki lubią moją twarz. Na zdjęciach pokazuję swoje inne oblicze i zmieniam się jak kameleon - stąd angaże w kampaniach. To zaprzeczenie stereotypu, że kobieta która trenuje nie może być kobieca i delikatna.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że karate to coś więcej niż sport, to kręgosłup moralny.

- Oprócz tego, że jestem czynną zawodniczką, to także jestem trenerem. Przede wszystkim dzieci, ale miałam też możliwość przygotowywania najlepszych polskich juniorów i kadetów do mistrzostw świata jako trenerka kadry narodowej. Powołanie trenera opiera się na tym, żeby coś przekazać drugiej osobie. Nie tylko przyjść, odbębnić trening i wyjść ale także przekazać pewne wartości. Gdy ja byłam mała, to właśnie mój trener to zrobił. Teraz ja staram się kontynuować tradycję i na tym opiera się fundament karate.

Czy musiała pani wykorzystywać kiedyś swoje umiejętności poza matą? - Zawsze staram się unikać podobnych sytuacji, ale było kiedyś takie jedno zdarzenie. Doszło do niego w centrum Lublina, na bardzo ruchliwej ulicy. Wraz z koleżanką zostałyśmy zaatakowane przez siedmiu mężczyzn, którzy na dodatek byli pod wpływem środków odurzających. Zaczęli obrażać moją koleżankę i stanęłam w jej obronie. Rzucili się na mnie wszyscy na raz. Było pełno ludzi, nikt nie zareagował.
Siedmiu mężczyzn na jedną dziewczynę? - Tak. Ale czterech z nich chyba tego później żałowało. Nie zdołali nas okraść i najlepsze jest to, że to ja mogłam być oskarżona! Najważniejsze, że z przyjaciółką wyszłyśmy z tego cało, to był pierwszy i ostatni raz.

Karate nie jest w naszym kraju medialnym sportem, a z tego względu pewnie i pieniądze za sukcesy nie są największe.

- Na pewno w Polsce bardziej opłaca się być celebrytą niż sportowcem. Żeby cały czas otrzymywać stypendium, trzeba mieć wyniki sportowe. Jednak nawet w takiej sytuacji, gdy co roku zdobywa się złote medale z międzynarodowych imprez, jak ja od dziesięciu lat, to stypendia nie są do końca zależne od nas. Nawet kilka dni temu byłam u marszałka województwa w Lublinie i usłyszałam, że gdyby karate było dyscypliną olimpijską, to byłabym sławna i bogata. Jestem bardzo pozytywnie nastawiona do świata. Karate to dla mnie przygoda życia.

Czy Justyna Marciniak wystartuje na przyszłorocznych mistrzostwach Europy?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×