Paula Gorycka: Limit pecha wyczerpałam

Dwie rundy startów w pucharze świata (w RPA i Australii) ma za sobą Paula Gorycka. I z obu wróciła mocno niezadowolona. - To nie były udane starty - mówi zawodniczka 4F Racing Team

Maciej Krzyśków
Maciej Krzyśków
Pierwszym sprawdzianem w rywalizacji z najlepszymi kolarkami górskimi na świecie był dla Pauli Goryckiej występ w południowoafrykańskim Pietermaritzburgu (13. kwietnia). Pochodzącej z Suchej Beskidzkiej zawodniczce w pewnym momencie "odcięło prąd" i skończyło się na 22. miejscu. - Nie było konkretnego powodu, dlaczego tak się ten wyścig potoczył - mówi Gorycka i dodaje: - Przed startem zadbałam o zgromadzenie zapasów glikogenu, a wyścig jechałam realizując zalecenia mojego trenera Andrzeja Piątka - czyli dużo piłam, bo było bardzo gorąco. Dodatkowo polewałam się wodą, a tempo spokojnie rozkręcałam, unikając szarży na starcie. Po prostu to nie był mój dzień, zabrakło mi pary na dwóch ostatnich rundach i bardzo się na nich męczyłam.
W kolejnym występie, tym razem w australijskim Cairns (27. kwietnia; za trzy lata właśnie tam odbędą się mistrzostwa świata - przyp. red.), Goryckiej pech wciąż nie opuszczał. Po bardzo dobrym starcie i przejechaniu pierwszej rundy na siedemnastej pozycji, chwilę po przejechaniu boksu technicznego złapała gumę. - Byłam w tamtym momencie na czternastym miejscu. Od kolejnego boksu dzielił mnie 1,5-kilometorwy podjazd i równie długi zjazd, więc było już pozamiatane. Jedyne co mogłam zrobić, to dojechać do mety, bo gdy już zmieniłam koło, to moja strata do poprzedzającej mnie - przedostatniej - zawodniczki wynosiła 5 minut, a do czołówki aż 9 minut. Nie minęło wtedy nawet 10 minut wyścigu, więc nie miałam żadnych przeczuć, jak wygląda tempo najlepszych zawodniczek i jak wyglądam na ich tle. Byłam skoncentrowana na bezbłędnej jeździe i wypracowaniu jak najlepszej pozycji. A po gumie chciałam się jak najszybciej znaleźć w boksie... - żałowała Paula Gorycka.

Reprezentantka Polski uważa, że organizatorzy czasami stawiają zbyt wiele sztucznych przeszkód na trasie, przez co wyścigi stają się coraz bardziej ekstremalne. - Zaczęło się to mniej więcej od 2009 roku. Na początku to był 1-2 elementy na całej rundzie. Teraz zdarza się, że prawie cała trasa jest przygotowana sztucznie. Tak było na przykład w Londynie. Sama idea budowania sztucznych elementów jest dobra, bo można stworzyć miejsca widowiskowe dla kibiców i mediów oraz fajne do jazdy dla samych zawodników. Mam jednak wrażenie, że od pewnego czasu organizatorzy przesadzają ze skalą trudności tych przeszkód. Chociażby jump w Australii był taki jakie spotyka się w downhillu. Tyle, że my nie jeździmy w ochraniaczach, a upadki mogą nieść ze sobą bardzo poważne konsekwencje. Dopóki kończy się na sińcach, otarciach i jakichś prostych złamaniach, to nikt nic nie mówi – pytanie czy faktycznie te trasy powinny być tak ekstremalne. Moim zdaniem runda ma być selektywna zarówno fizycznie, jak i technicznie, ale nie ekstremalna - uważa Gorycka.

Za niecały miesiąc (6. czerwca) w niemieckim Sankt Wendel odbędą się mistrzostwa Europy. Gorycka przebywa na zgrupowaniu we włoskim Livigno, gdzie pod okiem trenera Andrzeja Piątka szlifuje formę na jeden z najważniejszych w tym roku wyścigów. Czy po pechowych startach w RPA i w Australii marzeniem Goryckiej jest bez defektowe przejechanie trasy i możliwość rywalizacji z najlepszymi kolarkami górskimi? - Marzeniem to są satysfakcjonujące mnie i mojego trenera wyniki - mówi ze śmiechem Gorycka i dodaje: - Mam nadzieję, że wyczerpałam limit pecha i słabszych dni na ten sezon, a kolejne wyścigi pokażą gdzie faktycznie jestem w porównaniu z zawodniczkami ze światowej czołówki.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×