Konserwy, wojna na pięści, bankiety. Tak kolarze wspominają Wyścig Pokoju
W 1973 roku na Wyścigu Pokoju pojawił się kolarz z Danii. Był zawodnikiem, trenerem, kierownikiem swojego jednoosobowego zespołu, prawdziwy człowiek-orkiestra. Praktycznie na każdym etapie przyjeżdżał ostatni, ale ani myślał się wycofać. Zawsze wieczorem wpadał na bankiet dla kierowników i działaczy. Oczywiście nie unikał alkoholu. Rano jednak stawał na starcie kolejnego etapu. I tak przez kilkanaście kolejnych dni.
Szozda trenował wieczorami
Jedną z cech charakterystycznych Wyścigu Pokoju były finisze na stadionach. W 1957 roku ostatni etap kończył się na Stadionie Dziesięciolecia. Na trybunach pojawiło się 105 tysięcy kibiców, kolejnych kilkadziesiąt nie miało szczęścia i ustawiło się przy trasie dojazdowej do obiektu. - Ludzie kochali takie finisze, bo najczęściej na nich była walka o zwycięstwo. Widać było jak przez kilkaset metrów walczymy szprycha w szprychę - twierdzi Mytnik.
Sam pomysł wjazdu z asfaltu na żużel (zazwyczaj taka nawierzchnia była na stadionach) nie był zbyt mądry. Kolarze byli narażeni na kraksy, wypadki, uszkodzenia rowerów. Najlepsi mieli opracowaną optymalną trasę wjazdu na bieżnię.
O tym w relacjach prasowych nie można było przeczytać, ale na przykład Szozda kilka tygodni przed rozpoczęciem wyścigu odwiedzał stadiony i szukał najszybszej trasy. Przy okazji kilka razy leżał jak długi na ziemi, zniszczył wiele kół, ale w końcu miał opracowaną najlepszą taktykę.
- Kiedyś na takich wieczornych szaleństwach nakryli mnie piłkarze, którzy przyszli sobie pokopać. Najpierw się ze mnie śmiali, potem z niedowierzaniem kręcili głowami, aż w końcu bili mi brawo - zdradził w jednym z wywiadów Szozda.
Szurkowski próbował, nie udało się
- Brakuje tego wyścigu, był wyjątkowy - przyznał kilka lat temu Lech Piasecki, który w 1985 roku wygrał tę rywalizację.
Po upadku komunizmu Wyścig Pokoju próbował jeszcze walczyć o swoje miejsce na kolarskiej mapie. W projekt zaangażował się Szurkowski, w końcu sentymentalnie jest z nim mocno związany. Nie udało się. W 2006 roku peleton pojawił się, na trasie Linz - Karlowe Wary- Hanower, po raz ostatni.
- W kalendarzu nie ma miejsca na wyścig dwu-, trzytygodniowy. Jest już Tour de France, Vuelta i Giro. Te zawody wypełniają szczelnie miejsce w kolarskim środowisku. A żeby Wyścig Pokoju miał sens, musiałby tyle trwać - zdradza Szurkowski. - Przecież w ciągu tygodnia trudno jest pojawić się w trzech krajach. Jak? Po dwa dni w Polsce, dwa w Czechach i dwa w Niemczech? Bzdura. Do tego jest ogromny problem ze sponsorami. Niemieckie piwo nie bardzo chce reklamować się w polskiej części wyścigu, a z kolei operator polskiej telefonii komórkowej nie ma żadnego interesu, aby pokazywać się czeskim kibicom. Tak naprawdę, to trzeba by organizować trzy odrębne wyścigi i "sklejać" je w całość. To przy gospodarce wolnorynkowej nie może się udać.
Szkoda, bo któż z nas nie chciałby jeszcze raz usłyszeć:
"Halo, halo , tu ekipa Wyścigu Pokoju"?