Polski medalista MŚ: Kilka lat temu lekarze zakazali mu uprawiania sportu

- 10 lat temu usłyszałem od lekarzy, że jakikolwiek wysiłek fizyczny może mnie zabić i mam rzucić sport. Byłem bliski załamania - wspomina Mateusz Rudyk. W niedzielę (3.03.) na torze w Pruszkowie zdobył medal mistrzostw świata! Jedyny dla Polski.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Mateusz Rudyk fetujący brązowy medal MŚ w Pruszkowie Materiały prasowe / Szymon Sikora/www.pruszkow2019.pl / Na zdjęciu: Mateusz Rudyk fetujący brązowy medal MŚ w Pruszkowie
- Maaaaateeeeeusz Rudyk - krzyczał spiker mistrzostw świata w kolarstwie torowym. - Polska, Polska, Polska - skandowali kibice na pruszkowskim welodromie. Radości nie było końca. Mateusz Rudyk ostatniego dnia tych najbardziej prestiżowych (poza igrzyskami olimpijskimi) zawodów wywalczył pierwszy i zarazem jedyny medal dla naszego kraju. Jednocześnie obronił honor naszej reprezentacji, ale i wywalczył pierwszy krążek w historii indywidualnych startów sprinterów podczas MŚ. Nic dziwnego, że euforia była ogromna. Były też łzy wzruszenia: zarówno Rudyka, jak i jego trenera, Igora Krymskiego.

Łzy wzruszenia pojawiły się nieprzypadkowo. 24-letni obecnie Rudyk nie ma lekko. W wieku 12 lat lekarze wykryli u niego cukrzycę, rok później zdiagnozowali chorobę Hashimoto, czyli zapalenie tarczycy. Wydawało się, że marzenia nastolatka o wielkiej karierze sportowca legły w gruzach. - Dowiedziałem się od lekarzy, że jakikolwiek wysiłek fizyczny może zagrozić mojemu życiu. To jest okropne uczucie, gdy lekarz prosto w oczy mówi ci, że musisz skończyć z treningiem, bo możesz umrzeć - tak Rudyk opowiadał w rozmowie z Przemysławem Paszowskim z "Magazynu Sportowiec".

Potrafi żartować z choroby

Kolarz na kilka miesięcy przerwał treningi. - To był cholernie ciężki czas - wspomina. - Od dziecka chciałem być wielkim kolarzem, wygrać Tour de France. Choroba spowodowała, że już wtedy wiedziałem, że to nierealne. O ile z cukrzycą da się żyć, o tyle o triumfie w "Wielkiej Pętli", czy jakimkolwiek prestiżowym wyścigu można zapomnieć.

ZOBACZ WIDEO: Witold Bańka: Program "Team100" zwiększy szanse Polski na medale olimpijskie

Miłość do sportu jednak wygrała. Postanowił podjąć walkę, nauczyć się żyć i funkcjonować z chorobą. - Mateusz potrafi teraz nawet z choroby żartować, że przecież może się pewnego dnia nie obudzić - przyznaje w rozmowie z WP SportoweFakty były trener polskich sprinterów, Andrzej Tołomanow.

Rudyk korzysta z pompy insulinowej. Inaczej nie byłby w stanie nie tylko trenować, ale nawet normalnie funkcjonować. - Wstaję rano i mierzę cukier - opowiada. - Potem odpowiednie śniadanie, trening, podczas którego muszę cały czas kontrolować poziom glukozy. Musi cały czas oscylować wokół normy. Jakiekolwiek wychylenie w jedną czy drugą stronę jest bardzo złe dla mnie, mojego organizmu, mojej formy. Nie mogę dopuszczać do wahań.

A przecież trening sprinterów jest bardzo wyczerpujący dla organizmu. W tym sporcie liczy się nie tylko taktyka, świeży umysł, spryt, ale także (a niektórzy twierdzą, że głównie) siła. A jej nie da się wypracować bez ciężkich ćwiczeń.

Czytaj także: Ludwig do Szurkowskiego: "Ryszard, wracaj do zdrowia, trzymam mocno kciuki" >>

Zjeść coś słodkiego, napić się soku

Jeszcze trudniej jest podczas zawodów. Rudyk musi mieć wszystko zaplanowane co do sekundy. Poziom glukozy na torze mierzy wielokrotnie, bo przecież wiele razy musi wyjechać na tor, aby walczyć o medal. O ile skok cukru podczas treningu przeszkodzi "tylko" w zajęciach, o tyle taki błąd podczas zawodów automatycznie pozbawia zawodnika szans na medal.

- Pojawia się też stres, który potrafi mocno zmienić poziom glukozy - twierdzi Rudyk. - Kiedy inni w skupieniu się rozgrzewają, ja muszę jeszcze kontrolować chorobę. Na przykład szybko zjeść coś słodkiego czy napić się soku, wstrzyknąć insulinę. Często po ogromnym wysiłku, jakim jest wyścig sprinterski mam za niski poziom cukru.

- Mateusz na każdych zawodach daje z siebie wszystko, więc śmiało można na nim polegać. Stawia czoła swojej chorobie i tym samym wzbudza szacunek - dodaje Tołomanow.

Problemy PZKol nie przeszkodziły

W ostatnich miesiącach Rudyk zmagał się nie tylko z chorobą, ale i z sytuacją w... Polskim Związku Kolarskim. Nie sam, z kolegami z reprezentacji. W połowie 2017 roku związek zwolnił im trenera kadry - Tołomanowa. Jesienią okazało się, że z powodu problemów finansowych runął cały plan przygotowań do MŚ 2018 w Apeldoorn, na dodatek kolarze nie otrzymywali stypendiów, bo komornik położył rękę na przelewy z ministerstwa.

- Boże Narodzenie? Człowieku, o czym do mnie mówisz, mam siedem złotych na koncie. Żeby nie było, nie jestem sam. Kumpel z kadry ma dwadzieścia kilka złotych - mówił nam w artykule "Mistrzowie pozbawieni złudzeń" (przeczytaj całość TUTAJ >>) jeden z kolegów Rudyka z reprezentacji.

Od stycznia 2018 było lepiej, bo zawodnicy mieli zapewnione finansowanie z ministerstwa sportu, a z pominięciem związku kolarskiego. Mówił o tym zaraz po wywalczeniu medalu MŚ Rudyk. - Minister Witold Bańka i jego pracownicy bardzo nam pomogli - podkreślił. - Mimo nieciekawej sytuacji PZKol mieliśmy zapewnione szkolenie. Ok, można dyskutować czy było optymalne, ale najważniejsze, że było. Mogliśmy jeździć na najważniejsze zawody i rywalizować z czołówką.

Trzeba ciągle gonić świat

Po indywidualnych sukcesach w Pucharze Świata i medalu mistrzostw świata przyszedł czas na igrzyska olimpijskie w Tokio 2020. - Zrobię sobie tydzień, może dwa przerwy od roweru i wracam do treningu - obiecuje Rudyk. - Świat cały czas robi postępy, musimy go gonić. Nie ma czasu więc na dłuższe wakacje, mimo że sezon właśnie się zakończył.

Rudyk jeszcze nie brał udziału w IO. Zdaje sobie sprawę, iż składanie obietnic medalowych w Tokio jest pozbawione sensu. - Nie wiem, jak się będę czuł, jak zareaguję na najważniejsze święto w sporcie, czy mnie to nie przerośnie - mówi.

- Jest prawdziwym fajterem, interesuje go zawsze tylko złoto - twierdzi Tołomanow, który z kolei jest spokojny o dobry start w Tokio.

Jeżeli Rudyk nie napotka problemów (czy to zdrowotnych, czy organizacyjnych), to z pewnością możemy na niego liczyć podczas najbliższych igrzysk olimpijskich.




Czy polscy kolarze torowi przywiozą z Tokio przynajmniej jeden medal olimpijski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×