Scottie Pippen - w cieniu Michaela

Czy da się przez niemal całą karierę egzystować w cieniu innego zawodnika i pomimo tego być zaliczanym do grona najlepszych koszykarzy w dziejach?

legendysportu.pl
Scottie Pippen Getty Images / Tom Hauck / Na zdjęciu: Scottie Pippen

Scottie Pippen udowodnił, że tak, gdyż bez niego trudno sobie wyobrazić sześć mistrzowskich tytułów Chicago Bulls w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia czy skład oryginalnego Dream Teamu.

Pip, jak go nazywają, przyszedł na świat 25 września 1965 roku w niewielkiej miejscowości Hamburg w stanie Arkansas. Choć wychował się w wielodzietnej rodzinie, która nigdy nie narzekała na nadmiar gotówki, to rodzice, Preston i Ethel, otaczali go właściwą opieką i dbali o to, żeby zawsze czuł się rozumiany i kochany.

- Jestem najmłodszym z dwanaściorga dzieci moich rodziców - mówi Scottie w wywiadzie dla Chicago Tribune. - Miało to swoje dobre i złe strony. Plusem było na pewno to, że znajdowałem się pod ciągłą ochroną starszych, którzy zawsze chcieli dla mnie jak najlepiej. Swój okres dorastania uważam za czas dobrej zabawy, a nie wiecznych problemów. Wiedziałem, że jeśli nie trafię do NBA, to poradzę sobie w życiu w inny sposób. Po prostu miałbym wtedy w domu mniejszy telewizor.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przyjrzyj się dokładnie. Skradła show w centrum miasta

Trudne początki na koszykarskim parkiecie

Koszykówką Scottie zainteresował się już jako mały chłopiec, a swoje umiejętności doskonalił na przydomowym boisku. Marzył, że pewnego dnia zagra w finałach NBA, ale już w dziewiątej klasie życie sprzedało mu potężnego kopniaka, kiedy jego pracujący w fabryce papieru ojciec doznał udaru, którego efektem był paraliż oraz uszkodzenie aparatu mowy. Pomimo przeciwności losu, Pippen nie zamierzał jednak porzucać sportu i w liceum stał się ważną postacią ekipy Hamburg High School, której największym sukcesem było dotarcie do play-offów mistrzostw stanowych. Scottie wychodził na parkiet w pierwszej piątce i występował na pozycji rozgrywającego. Był dobry wśród rówieśników, lecz do najlepszych sporo mu jeszcze brakowało.

- Żadna uczelnia nie zabiegała o pozyskanie mnie - wspomina w rozmowie z magazynem Esquire. - Wylądowałem więc na University of Central Arkansas, gdzie już na pierwszym roku udało mi się załapać do drużyny koszykówki. Po kilku miesiącach wychodziłem w pierwszej piątce częściej od kolegów ze stypendiami sportowymi, więc i mnie takie przyznano. Wiele to dla mnie znaczyło, gdyż nie wywodziłem się z zamożnej rodziny. Na drugim roku urosłem o niemal trzynaście centymetrów. Zaczynałem jako mierzący sto osiemdziesiąt pięć centymetrów rozgrywający, a w mgnieniu oka stałem się jednym z najbardziej wszechstronnych zawodników na akademickich parkietach. W pewnym momencie byłem w stanie zagrać na każdej pozycji.

Draft NBA 1987

Na ostatnim roku studiów Pip okazał się prawdziwym liderem teamu University of Central Arkansas, notując średnio 23,6 punktu, 10 zbiórek i 4,3 asysty na mecz. Jego umiejętności pozwalały na angaż w NBA, lecz z racji występów na mało znanej uczelni ciężko mu było o uwagę klubów najlepszej ligi świata. Po interwencji szefa ds. skautingu NBA jako jedyny na mecz młodego zawodnika udał się generalny menadżer Chicago Bulls. Jerry Krause był pod wrażeniem umiejętności Pippena, a niedługo później przekonali się o nich przedstawiciele innych zespołów ligi zawodowej. Ostatecznie w drafcie A.D. 1987 Pip został wybrany przez Seattle SuperSonics i przekazany Chicago Bulls w zamian za Oldena Polynice i późniejsze wybory w drafcie.

- Chicago od początku bardzo mi się spodobało - zwierza się Samowi Smithowi. - Nie mógłbym mieszkać w takiej metropolii jak na przykład Nowy Jork, a przedmieścia Chicago okazały się naprawdę kameralne. Bez problemu można było oddać samochód do naprawy czy wyskoczyć na coś małego do zjedzenia. Ważny jest też brak miejsc, w których należałoby się od czasu do czasu pokazywać. Od dziecka marzyłem, że odniosę sukces i stanę się kimś wyjątkowym, a przenosiny do Chicago to najlepsze, co mnie w życiu spotkało.

Od lewej: Koby Bryant i Michael Jordan Od lewej: Koby Bryant i Michael Jordan

Rezerwowy

W pierwszym sezonie w roli zawodowca Scottie Pippen pełnił rolę zmiennika. Pip występował na pozycji niskiego skrzydłowego, a Byki z nim w składzie uzyskały w kampanii zasadniczej bilans 50-32, po czym dotarły do półfinałów Konferencji Wschodniej, gdzie uległy 1-4 Detroit Pistons.

- Od początku mojego pobytu w NBA byłem maksymalnie skoncentrowany na tym, żeby zaznaczyć swoją obecność - twierdzi na łamach oficjalnej strony NBA. - Już samo dotarcie do draftu stanowiło dla mnie długą podróż, ponieważ jako gracz z małej uczelni musiałem naprawdę ciężko pracować na to, żeby zostać zauważonym. Przenosiny do dużej hali nie wpłynęły jakoś szczególnie na moją postawę. Zawodnik musi być skupiony na tym, co dzieje się na parkiecie, a nie wokół niego. Jedyną zmianą, jaką odczuwałem, była chicagowska pogoda.

Pierwsza piątka Chicago Bulls

Ze Scottiem wiązano w Wietrznym Mieście spore nadzieje, ale liderem drużyny był tam Michael Jordan, którego coraz śmielej nazywano najlepszym zawodnikiem w lidze. Pippen wiedział, że ciężko będzie mu wyjść z cienia Jego Powietrznej Wysokości, lecz z dnia na dzień czynił postępy, dzięki czemu w swoim drugim sezonie w NBA był już etatowym graczem pierwszej piątki Byków ze średnimi na poziomie 14,4 punktu, 6,1 zbiórki, 3,5 asysty oraz 1,9 przechwytu. Marzenia o tytule ekipie z Chicago po raz kolejny odebrały Tłoki z Detroit, ale tym razem dopiero w finałach Wschodu.

- Michael na początku kariery domagał się ciągłego kontaktu z piłką - dodaje. - Fantastycznie było móc podziwiać jego grę, chociaż znalezienie z nim nici porozumienia nie należało do najłatwiejszych zadań. Jordan był też bardzo konkurencyjnym zawodnikiem, dzięki czemu wiele się od niego nauczyłem. Gdy każdego dnia trenujesz z najlepszym, non-stop musisz doskonalić swoje umiejętności, żeby nie zostać zawstydzonym.

Mistrz NBA

Przed sezonem 1989/1990 Douga Collinsa na stanowisku głównego trenera Bulls zastąpił Phil Jackson, który miał powstrzymać hegemonię Detroit Pistons na Wschodzie i prawie mu się to udało już w pierwszym roku pracy, lecz ostatecznie jego podopieczni ulegli Tłokom w finałach konferencji 3-4. Przełom nastąpił dopiero rok później, kiedy chicagowski team zakończył kampanię zasadniczą z bilansem 61-21, po czym jak burza przebrnął przez drogę do tytułu (4-0 z Detroit Pistons w finałach Wschodu oraz 4-1 z Los Angeles Lakers w decydującej serii). Kluczem do sukcesu okazała się ofensywa oparta na trójkątach, którą opracował asystent Jacksona - Tex Winter.

- Na początku trudno nam było się przystosować, ponieważ byliśmy sceptycznie nastawieni do tego pomysłu - mówi w wywiadzie przeprowadzonym przez Adama Flucka. - Ostatecznie jednak okazało się, że ten system ma sens w połączeniu z naszym talentem, zespołowością oraz przygotowaniem fizycznym. Gdy w drużynie pojawiła się chemia, nagle wszystko stało się łatwiejsze. Wiedzieliśmy, że jeśli ktoś skupi na sobie uwagę dwóch przeciwników, to na otwartej pozycji do rzutu będzie czekać John Paxson, B.J. Armstrong lub Steve Kerr. Momentami wydawało nam się jednak, że cofnęliśmy się do szkoły podstawowej, żeby od nowa nauczyć się grać w koszykówkę.

Wszechstronny

Scottie w swoim pierwszym mistrzowskim sezonie dostarczał średnio 17,8 „oczka”, 7,3 zebranej piłki, 6,2 asysty oraz 2,4 przechwytu. Imponował nie tylko w ofensywie, a przede wszystkim w defensywie, czego ukoronowaniem była nominacja do drugiej piątki najlepszych obrońców ligi. Jak powszechnie wiadomo, świetny atak sprzedaje bilety, ale to znakomita obrona wygrywa tytuły.

- Uczęszczałem na niewielką uczelnię, więc na parkiecie wymagano ode mnie wszechstronności - kontynuuje. - Trafiłem też na wspaniałych trenerów, którzy rozumieli, że fundamentem zespołu jest dobra defensywa. Nauczyli mnie oni rzeczy, które naprawdę robiły różnicę. Wiele moich zachowań w obronie to również pokłosie pilnowania Michaela Jordana podczas treningów.

Three-peat

Latem 1993 roku Scottie Pippen miał na palcach już trzy pierścienie mistrzowskie, okraszone trzema występami w Meczu Gwiazd. Oprócz tego po pierwszym tytule dołożył do swojego dorobku dwie nominacje do pierwszej piątki obrońców oraz po jednej do drugiego i trzeciego zespołu ligi.

- Przesiadka na trójkąty była trudna, ale kiedy już ogarnęliśmy temat, to trener miał ułatwione zadanie - wspomina na łamach serwisu nba.com. - Gdy każdy załapał o co chodzi, w trakcie spotkań mogliśmy pilnować się nawzajem oraz przejmować od siebie pewne zadania. Trójkąty weszły nam w krew i nie musieliśmy już o nich myśleć, ponieważ wszystko przychodziło automatycznie.

Dream Team

W międzyczasie, na przełomie lipca i sierpnia A.D. 1992, Pip wybrał się z reprezentacją USA do Barcelony, gdzie ekipa ochrzczona Dream Teamem wywalczyła bez żadnych problemów złoty medal olimpijski. Zespół prowadził legendarny Chuck Daly, a oprócz Scottiego znaleźli się w nimi: Charles Barkley, Larry Bird, Clyde Drexler, Patrick Ewing, Magic Johnson, Michael Jordan, Christian Laettner, Karl Malone, Chris Mullin, David Robinson i John Stockton.

- Biorąc pod uwagę skumulowanie talentu w jednym miejscu, Dream Team to najlepsza drużyna jaką kiedykolwiek widziałem - dodaje. - Wszyscy koledzy z tamtego zespołu byli wręcz zafascynowani Michaelem Jordanem. Każdy chciał wiedzieć jakim jest człowiekiem, jak trenuje i jak to jest być z nim w jednym teamie. Jego zdolność do porywania tłumów była wręcz niesamowita. Magic czy Larry to supergwiazdy, ale na ich punkcie publika nie miała bzika aż do tego stopnia. Dla mnie tamte igrzyska były wyjątkowe, ponieważ od dziecka marzyłem o zostaniu olimpijczykiem. Cieszę się też, że razem z Michaelem mogłem być częścią tego fantastycznego zespołu.

Bez Michaela Jordana

Scottie Pippen z jednej strony cieszył się, że może grać u boku kogoś takiego jak Michael Jordan, ale z drugiej zawsze się zastanawiał jak by sobie poradził w roli lidera Chicago Bulls, gdyby Jego Powietrznej Wysokości nagle zabrakło w składzie. Gdy po sezonie 1992/93 zmagający się z problemami osobistymi MJ niespodziewanie ogłosił zakończenie kariery, Pip otrzymał szansę sprawdzenia się w roli, o której zawsze marzył. Ze swojego zadania wywiązał się poprawnie, osiągając statystyki na poziomie 22 punktów, 8,7 zbiórki, 5,6 asysty i 2,9 przechwytu. Jego starania doprowadziły go do statuetki MVP All-Star Game, pierwszej piątki NBA oraz pierwszej piątki obrońców. Niestety pod jego przewodnictwem Byki zawędrowały jedynie do półfinałów Konferencji Wschodniej, ulegając tam 3-4 New York Knicks.

- Gdy Michael przeszedł wtedy na emeryturę, stałem się najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem - mówi. - Miałem szansę zostać najważniejszą postacią w zespole, a trudno o taką rolę, kiedy jesteś w jednym teamie z Jordanem. Jednocześnie miałem jednak nadzieję, że MJ pewnego dnia wróci do gry. Dwa lata później zaczęło mi być bez niego smutno, a on chyba to dostrzegł i… wrócił.

Czwarty tytuł

Jordan ponownie pojawił się na boisku pod koniec zmagań 1994/1995, ale było już za późno, żeby Byki powalczyły o finał ligi. W kolejnych rozgrywkach jednak Pip znowu pełnił rolę giermka Jego Powietrznej Wysokości, a sezon 1995/1996 zakończył się bilansem 72-10 oraz czwartym pierścieniem, przypieczętowanym zwycięską serią 4-2 nad Seattle SuperSonics. Scottie podobnie jak rok wcześniej notował znakomite statystyki, dzięki którym załapał się do All-Star Game oraz pierwszej piątki NBA i pierwszego zespołu obrońców.

- 1996 rok okazał się najwspanialszy, ponieważ wywalczyłem wówczas nie tylko mistrzostwo NBA, lecz również drugi złoty medal olimpijski - przywołuje dawne czasy w rozmowie z magazynem Esquire. - Wtedy też poczułem, że Byki odzyskały to coś, co skierowało je na zwycięską ścieżkę na początku lat dziewięćdziesiątych.

Drugie three-peat i rozpad Bulls

Napędzani przez Jordana i Pippena Bulls, wspomagani jeszcze przez takich zawodników jak Dennis Rodman, Ron Harper, Luc Longley, Toni Kukoč czy Steve Kerr, nie znaleźli pogromców również w dwóch kolejnych sezonach, za każdym razem pokonując w finałach 4-2 Utah Jazz, o których sile stanowił duet John Stockton i Karl Malone. Włodarze Byków w tym czasie parokrotnie próbowali przehandlować Scottiego w jakiejś wymianie, lecz za każdym razem spotykało się to z wetem Michaela, który nie wyobrażał sobie ścisłej współpracy z kimś innym. W końcu tak naprawdę w NBA nie było innego zawodnika na takim poziomie, który byłby w stanie zaakceptować rolę tego drugiego.

Po sezonie 1997/1998 i powrocie na sportową emeryturę Michaela Jordana mistrzowska ekipa z Chicago się rozpadła, a Scottie Pippen powędrował do Houston, gdzie w barwach Rockets wraz z Hakeemem Olajuwonem i Charlesem Barkleyem miał sięgnąć po swój siódmy pierścień. Niestety nic z tego nie wyszło, a skonfliktowany z Barkleyem Pip po zaledwie jednych rozgrywkach przeniósł się do Portland. Tam w kampanii 1999/2000 otarł się nawet o finały ligi, ale później było już tylko gorzej pod wszystkimi względami. Po czterech sezonach w stroju Trail Blazers Scottie powrócił do Chicago, gdzie w sezonie 2003/2004 wystąpił w zaledwie dwudziestu trzech spotkaniach Bulls, po czym przeszedł na sportową emeryturę.

- Jestem dumny z tego, co udało mi się osiągnąć i cieszę się, że podczas kariery omijały mnie ciężkie kontuzje - dodaje. - Na swoje sukcesy ciężko pracowałem od szkoły średniej i przez większość drogi musiałem sobie radzić bez specjalnych stypendiów. Kocham koszykówkę i wierzę, że będę mógł być jej częścią aż do końca swoich dni.

Legenda

Sześć mistrzowskich tytułów, siedem występów w Meczu Gwiazd (MVP 1994), osiem nominacji do pierwszej piątki obrońców, trzy nominacje do pierwszej piątki ligi oraz dwa złote medale olimpijskie - za taki dorobek dziewięćdziesiąt dziewięć procent koszykarzy dałoby się pokroić. Kiedyś największym problemem Scottiego Pippena było znalezienie ubrań w właściwym rozmiarze, a dziś tylko to, że podczas recytowania składu najlepszej ekipy w dziejach NBA każdy wtajemniczony wymienia go jako drugiego z kolei.

- Znalezienie w sklepie ubrań w moim rozmiarze to nie lada wyczyn, więc początkowo nosiłem głównie szyte na miarę garnitury - opowiada w rozmowie z serwisem esquireme.com. - Gdy gdzieś wyjeżdżałem, moje wielkie buty zajmowały połowę bagażu. W młodości znajdowanie pasujących na mnie rzeczy było skomplikowane, ponieważ nie było mnie stać na ciągłe szycie na miarę. Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy moja kariera nabrała tempa. Od tamtej chwili z dopasowanymi ubraniami mam spokój, ponieważ dostarczają mi je sponsorzy.

Życie prywatne

Za swoje osiągnięcia Pip został włączony do Koszykarskiej Galerii Sław im. Jamesa Naismitha, a numer "33", z jakim występował na koszulce, został zastrzeżony przez Chicago Bulls. W 2007 roku w jego głowie zaświtał pomysł powrotu do zawodowego basketu, ale spełzł na niczym i zakończył się występem w dwóch pokazowych meczach w Skandynawii w styczniu 2008. W latach 1988-1990 Pippen był żonaty z Karen McCollum, która urodziła mu syna. W 1997 roku legendarny koszykarz poślubił natomiast Larsę Younan. Małżeństwo to trwało ponad dwadzieścia lat i doczekało się córki oraz trzech synów. Pip ma też dwie córki z nieformalnych związków. W wyniku nietrafionych inwestycji oraz powierzenia opieki nad finansami oszustowi, Scottie stracił niemal wszystkie zarobione na parkiecie pieniądze.

Ziemowit Ochapski

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×