Lawrence Kinnard: Po drugiej stronie barykady

W sobotę Anwil Włocławek zmierzy się w wyjazdowym spotkaniu z Treflem Sopot i dla dwóch zawodników drużyny z Kujaw spotkanie to z pewnością wyzwoli dodatkowe emocje. Lawrence Kinnard i Lorinza Harrington, bo o nich mowa, w zeszłym sezonie bronili bowiem barw... sopockiego zespołu. Ten pierwszy zapewnia jednak, że nie zamierza jakoś specjalnie nastawiać się na ten mecz.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Gdy w 2009 roku sopocki Trefl, odradzający się po tym jak Sopot został opuszczony przez ekipę Asseco Prokomu, sięgnął po niedoświadczonego w europejskiej koszykówce absolwenta Alabama Birmingham, wydawało się, że Lawrence Kinnard, bo o nim mowa, będzie kolejnym z wielu amerykańskich koszykarzy, którzy spędzają w Polsce rok, a potem przenoszą się do ościennego kraju by grać za inne pieniądze.

Z Kinnardem tak jednak nie było. Amerykanin już w swoim pierwszym sezonie w Treflu zaprezentował się z bardzo dobrej strony, zaś w drugim tylko udowodnił swój talent i umiejętności. I kiedy wydawało się, że sopocianie z chęcią zatrzymają tego zawodnika na następny sezon, obie strony nie doszły do porozumienia i bierność trójmiejskiej drużyny wykorzystali włodarze Anwilu Włocławek. Kinnard dołączył do ekipy przed dwoma tygodniami i zdążył już zadebiutować przeciwko ŁK Łódź, któremu zaaplikował 10 oczek.

Teraz przed Amerykaninem kolejne wyzwanie. W sobotę jego obecny zespół zmierzy się z jego poprzednim pracodawcą, sopockim Treflem, a spotkanie zostanie rozegrane w hali, w której Kinnard trenował cały poprzedni sezon - Ergo Arenie. Dziennikarze już od kilku tygodni spekulują na ten temat, ale 25-letni skrzydłowy tonuje ich nastroje. - Wbrew temu, co już zdążyłem usłyszeć tutaj we Włocławku, że na pewno nastawiam się na ten mecz jakoś specjalnie, powiem otwarcie - nie nastawiam się w ogóle jakoś specjalnie - mówi gracz Anwilu.

Naciskany przez dziennikarzy, Kinnard przyznaje jednak, że choć podejdzie do tego spotkania, jak do każdego innego, to jednak nie uniknie wyzwolenia dodatkowych emocji. - OK, będę bardzo podekscytowany meczem w Ergo Arenie, ale głównie tym, że zobaczę starych znajomych, fanów, którzy wspierali mnie przez dwa lata, ale nic ponadto. Wyjdę na parkiet i będę grał swoją koszykówkę, tym razem po drugiej stronie barykady - mówi Amerykanin, dodając, że wreszcie dowie się jak wygląda szatnia dla zespołu gości.

Spotkanie Trefla z Anwilem budzi wiele emocji, wszak oba zespoły celują w tym sezonie w finał i póki co ich ścieżki pełne są wpadek. Wygrana w prestiżowym spotkaniu na pewno wpłynie na morale zespołu i sprawi, że wyznaczony cel nieco się przybliży. Dodatkowo, w pierwszej części sezonu zasadniczego to Trefl był lepszym zespołem przez prawie 40 minut, ale ostatecznie trzypunktowy rzut Krzysztofa Szubargi dał wygraną Anwilowi. - Bardzo liczymy na zwycięstwo, choć wiemy, że nie będzie łatwo. Jeśli jednak chcemy wygrać mistrzostwo, a chcemy, to niejednokrotnie jeszcze będziemy musieli mierzyć się z tak dobrymi rywalami i pokonywać ich - mówi Kinnard.

Grając w barwach Trefla Sopot, Amerykanin dwukrotnie był bardzo blisko wywalczenia medalu, ale dwukrotnie wylądował na najbardziej pechowym miejscu, czyli czwartym. - Czy mam tego dość? Oczywiście, że mam. Jedną z przyczyn dlaczego nie podpisałem wcześniej żadnego kontraktu było to, że nie miałem za wiele propozycji z drużyn, które biją się o najwyższe cele. Kiedy więc zadzwonił mój agent i powiedział, że Anwil chce mnie i jeszcze jednego koszykarza bo mają problemy, ale nadal mierzą wysoko, uśmiechnąłem się tylko i wkrótce podpisałem kontrakt. Ambicje drużyny były i są zbieżne z moimi i o to w tym wszystkim chodzi - tłumaczy 25-letni skrzydłowy.

Warto dodać, że wspomnianym drugim graczem, który został sprowadzony do Włocławka by pomóc Anwilowi w walce o medal i finał jest... kolega Kinnarda z gry w Treflu, Lorinza Harrington, dla którego sobotni mecz będzie debiutem w koszulce włocławskiego klubu.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×