Corsley Edwards: Mama wypomni mi te dwa wolne

Double-double złożone z 22 punktów i 10 zbiórek uzyskał środkowy Anwilu Włocławek, Corsley Edwards, w meczu z Zastalem Zielona Góra. Tym samym Amerykanin poprowadził swój zespół do zwycięstwa nad będącym ostatnio w bardzo dobrej formie rywalem oraz pokonał w bezpośrednim pojedynku centrów Ganiego Lawala. Z trybun dopingowała go mama, która kilka dni wcześniej przyleciała ze Stanów Zjednoczonych.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

- Naszym głównym założeniem było wyjście na parkiet i pokazanie wszystkim, że umiemy grać na 100 procent naszych możliwości, że umiemy wykorzystać swoje umiejętności oraz błędy rywala - rozpoczął swoją wypowiedź środkowy Anwilu Włocławek, Corsley Edwards, kilka minut po meczu, w którym poprowadził swoją drużynę do kapitalnego zwycięstwa nad Zastalem Zielona Góra, 88:72.

Przed meczem nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy. Edwards i spółka przegrali trzy ostatnie spotkania (włączając w to porażkę ze Śląskiem Wrocław w Pucharze Polski), natomiast zielonogórzanie nie dali żadnych szans PGE Turowowi Zgorzelec oraz Asseco Prokomowi Gdynia i to ich upatrywano jako murowanych kandydatów do zwycięstwa. Rozpędzony Walter Hodge oraz powracający do wysokiej formy po wojażach w Chinach Gani Lawal mieli poprowadzić Zastal do trzeciego zwycięstwa w szóstkach.

Tymczasem Hodge już po czterech minutach miał na swoim koncie trzy przewinienia (czwarte otrzymał jeszcze przed przerwą za faul w ataku), zaś wejście na parkiet Lawala zbiegło się z pierwszą ucieczką Anwilu w tym meczu - gdy Amerykanin zmienił Kirka Archibeque'a, włocławianie prowadzili tylko 12:10. Po kilku akcjach było już jednak 21:12, a pierwsza kwarta zakończyła się wynikiem 27:20. - Od samego początku chcieliśmy objąć kilkupunktowe prowadzenie, żeby później nie bać się o wynik. Udało się i dzięki temu w kolejnych kwartach grało nam się łatwiej - tłumaczył Edwards.

Jak tylko Lawal pojawił się na parkiecie, momentalnie między dwoma Amerykanami zaczęło dochodzić do pojedynków jeden na jednego. W pierwszej kwarcie to zawodnik gości był stroną przeważającą (sześć oczek, Edwards - pięć), dobrze rozpoczął także drugą odsłonę, gdyż po 12 minutach miał już 10 punktów, ale kolejne minuty przyniosły dominację środkowego Anwilu. 33-letni Amerykanin był bardzo aktywny w ataku, bardzo dobrze pracował na obu tablicach i już do przerwy miał na swoim koncie 12 punktów i sześć zbiórek. Anwil natomiast prowadził 50:35.

- Byliśmy nastawieni na zwycięstwo bo przyjeżdżał do nas bardzo trudny przeciwnik, który jeszcze w tej rundzie nie przegrał i wiedzieliśmy, że będziemy musieli zagrać bardzo twardo, żeby go pokonać - wyjaśnia koszykarz, dodając po chwili - Moja postawa była ważna, ale nie kluczowa w tym meczu. Zdobyłem kilka ważnych punktów, ale cześć z nich powinno się zapisać na konto moich kolegów, którzy idealnie obsługiwali mnie podaniami - komentował Amerykanin, który po zmianie stron nadal utrzymywał bardzo dobrą formę, zdobywając w sumie 22 punkty i 10 zbiórek. Jego bezpośredni przeciwnik w szeregach rywali akcentował swoją obecność na parkiecie już tylko sporadycznie - po zmianie stron tylko sześć oczek.

Prowadzony przez Edwardsa, a także Dardana Berishę (16 oczek) czy Krzysztofa Szubargę (11 punktów, sześć asyst), Anwil nie miał problemu z utrzymaniem wysokiej skuteczności w drugiej połowie i ostatecznie wygrał 88:72, choć w pewnym momencie przewaga miejscowych sięgnęła już 24 oczek (76:52). Włocławianie grali tak, że w czwartej kwarcie ich akcje oklaskiwał nawet klub kibica, który przed spotkaniem zapowiadał bierne śledzenie meczu w ramach protestu. - Byliśmy bardzo zmotywowani, a że w tym tygodniu dochodziły do nas różne głosy, to chcieliśmy pokazać wszystkim czym jest Anwil. Teraz mogę powiedzieć, że w tym tygodniu zakończyliśmy też trzytygodniowy program treningowy ułożony przez trenera, który polegał na przyswojeniu nowego systemu. Teraz będzie tylko lepiej - zapewniał Edwards.

Dla centra Anwilu to spotkanie miało bardzo szczególny charakter. Po raz pierwszy bowiem w tym sezonie koszykarzowi z trybun kibicowała jego matka. - Moja mama to mój największy, ale zarazem bardzo wymagający fan. Na pewno, jak obudzę się jutro rano, to dowiem się co zrobiłem nie tak, że parę razy mogłem trafić spod kosza, że nie powinienem spudłować tych dwóch rzutów wolnych - śmiał się Edwards, dodając - Nawet nie wyobrażam sobie sytuacji, w której moglibyśmy przegrać ten mecz.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×