Lawrence Kinnard: Wszystko co dobre, skończyło się po przerwie

Lawrence Kinnard był najskuteczniejszym koszykarzem Anwilu Włocławek w starciu z Treflem Sopot, ale jego punkty nie okazały się kluczowe dla losów spotkania. Tak jak cały zespół Anwilu Włocławek, również i on nie mógł przeciwstawić się strefie sopocian w drugiej połowie środowego meczu. Ostatecznie więc lider Tauron Basket Ligi zgarnął kolejne zwycięstwo, wygrywając 67:54.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Pierwsze symptomy tego, że Lawrence Kinnard jest od pewnego czasu w formie, można było zaobserwować już w meczu z Asseco Prokomem Gdynia. Amerykanin bardzo długo siedział na ławce rezerwowych, po czym na placu gry pojawił się pod koniec trzeciej kwarty i na ławkę już nie usiadł do samego końca. Grając przeciwko Donatasowi Motiejunasowi bardzo dobrze bronił przeciwko niemu, a także w 12 minut zanotował siedem oczek, trzy zbiórki, dwa bloki i przechwyt.

Tym samym w środowym starciu z Treflem nie pojawił się na parkiecie od pierwszej minuty tylko ze względu na kontuzję Dardana Berishy w kontekście przepisu o dwóch Polakach na parkiecie. Trener Krzysztof Szablowski zdecydował się skorzystać z usług Kinnarda dopiero pod koniec pierwszej kwarty i początkowo mogło się wydawać, że ten wybór nie był najlepszy: Amerykanin popełnił faul oraz nie trafił swojego pierwszego rzutu. Anwil prowadził wówczas nieznaczną ilością punktów - 14:10.

- Zaczęliśmy mecz zbyt wolno, zdecydowanie zbyt wolno i inicjatywę nad wydarzeniami na parkiecie przejęliśmy dopiero pod koniec pierwszej i początku drugiej kwarty - opowiada amerykański skrzydłowy, a za tymi słowami kryje się pewna doza autopromocji, bowiem przez cztery minuty drugiej odsłony tylko wspomniany Kinnard punktował po stronie Anwilu. Najpierw popisał się akcją dwa plus jeden, a następnie dodał jeszcze cztery trafienia z gry i w będąc na parkiecie tylko przez pięć minut, miał już na koncie 11 oczek (5/7 z gry).

Po stronie sopocian uaktywnili się wówczas Marcin Stefański i Filip Dylewicz, stąd prowadzenie gospodarzy nie zwiększyło się specjalnie - od 14:10 po pierwszej kwarcie do 25:20 w połowie drugiej. Niemniej aktywna i skuteczna gra Kinnarda pozwoliła włocławianom złapać wiatr w żagle i choć Trefl zmniejszył jeszcze straty do stanu 24:27, po kilku minutach Anwil wyszedł na prowadzenie 36:24 i wydawało się, że jest na prostej drodze do osiągnięcia drugiego zwycięstwa nad nadmorskim klubem z rzędu.

- Bardzo mocno zaczęliśmy drugą kwartę, dobrze broniliśmy, a w ataku graliśmy bardzo płynnie. Niestety wszystko co dobre, skończyło się dla nas w trzeciej kwarcie, gdy Trefl stanął obroną strefową - opowiada Kinnard. Także on po przerwie zanotował słabszy moment - w trzeciej kwarcie przestrzelił wszystkie swoje trzy próby za dwa oraz jeden rzut z daleka.

Amerykański skrzydłowy odblokował się dopiero w momencie, gdy kontrolę nad wydarzeniami na parkiecie przejął już całkowicie zespół z Sopotu. Celne rzuty Łukasza Koszarka i Łukasz Wiśniewskiego sprawiły, że ze stanu 40:28 dla Anwilu, w 31. minucie zrobiło się 46:42 dla Trefla. Wówczas Kinnard przymierzył z półdystansu, po chwili zaliczył asystę Seida Hajricia i na tablicy wyników pojawił się remis. - Do pewnego momentu, gdy zaczęły się nasze problemy w trzeciej kwarcie, gdy Trefl wprowadził obronę strefową, walczyliśmy z nimi, choć powoli traciliśmy kontrolę nad meczem. W czwartej kwarcie nie byliśmy już w stanie się podnieść, oni bardzo dobrze bronili i wykorzystywali nasze pomyłki do szybkich kontr - wyjaśnia zawodnik Anwilu.

Czy to przypadkowa zbieżność, że w momencie gdy Anwil wyrównał stan meczu do 46:46, Amerykanin zszedł z parkietu, a Trefl w sześć minut zanotował run 17:0 i przesądził losy meczu? Za niego na placu gry pojawił się Nick Lewis, który w dwie minuty nie oddał żadnego rzutu, a po chwili na parkiet wrócił Corsley Edwards, który na dziewięć prób trafił tylko trzy razy. - Być może to był mój błąd, że zdjąłem Lawrence’a, nie pamiętam dokładnie tamtego momentu, dlaczego to zrobiłem. Muszę jeszcze raz przeanalizować to spotkanie, żeby wyciągnąć z niego wnioski przed kolejnym meczem - tłumaczy trener Szablowski.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×