Nate Robinson wychwalany pod niebiosa

28-letni rozgrywający był kluczową postacią czwartego spotkania serii pierwszej fazy play-off pomiędzy Chicago Bulls a Brooklyn Nets.

Maciej Szeniawski
Maciej Szeniawski

Chicago Bulls, choć w czwartej kwarcie przegrywało z Brooklyn Nets różnicą aż 14 punktów, ostatecznie tryumfowało po trzech dogrywkach i objęło prowadzenie 3:1 w serii rozgrywanej do czterech zwycięstw. Duża w tym zasługa Nate'a Robinsona.

Mierzący 175 centymetrów zawodnik w samej tylko czwartej kwarcie zdobył 23 oczka i pomógł swojej drużynie odnieść ważną wygraną. Cały mecz zakończył zaś z 34 punktami na koncie (11/16 za 2, 3/7 za 3, 3/3 za 1). Osiągnięcie to zasługuje na tym większe słowa uznania, gdyż zostało wypracowane w zaledwie 28 minut.

- Trafiał wielki rzut za wielkim rzutem. To jest właśnie to, co czyni go tak wartościowym. Wyszedł na parkiet i zanotował niesamowitą serię. Zagrał po prostu świetnie - powiedział o Robinsonie trener Byków, Tom Thibodeau.

Sam zainteresowany również był zadowolony ze swojego występu. Odpowiadając po meczu na pytania dziennikarzy nie omieszkał też scharakteryzować stylu gry, który lubi najbardziej. - Zawszę myślę, że jestem w gazie. Trafiam kilka rzutów z rzędu i wówczas obręcz robi się gorąca. Kiedy tylko wybiegam na parkiet, to gram z dużą pewnością siebie. Często czuję, że po prostu nie mogę nie trafić - stwierdził 28-letni rozgrywający.

Co ciekawe, Robinson był bliski pobicia rekordu Michael Jordan. MJ w jednym z meczów fazy play-off w 1990 roku zdobył w samej tylko czwartej kwarcie 24 punkty.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×