Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XVII

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Michael Jordan długo nie wytrzymał na koszykarskiej emeryturze. W związku ze strajkiem baseballistów, 18 marca 1995 wydał krótkie oświadczenie dla prasy. - Wróciłem - napisał w nim.

W tym artykule dowiesz się o:

Odejście "Jego Powietrzności" z NBA odbyło się w niezbyt miłej atmosferze. Nic więc dziwnego, że na konferencji prasowej związanej z jego powrotem do ligi traktował on otaczający go tłum dziennikarzy z pewnym dystansem. - Mam nadzieję, że większości z was nie będę oglądał w przyszłości - mówił. - To jest pierwszy raz, kiedy spotykam się z tyloma ludźmi naraz i kiedy nie towarzyszy temu żaden skandal. Możecie iść szukać swoich historii gdzie indziej. "Air" planował wybiec na parkiet już następnego dnia w Indianapolis, gdzie Chicago Bulls wybierali się na pojedynek z Indianą Pacers.

Przed Michaelem Jordanem wielu mistrzów sportu kończyło swoje kariery, by następnie po jakimś czasie powrócić do zawodowego uprawiania swojej koronnej dyscypliny. Popularnością i skalą talentu legendzie Bulls dorównywał jednak chyba tylko Muhammad Ali, którego comeback na ring w 1980 roku niestety nie zakończył się sukcesem. "MJ" zawsze chciał być najlepszy, więc żeby przebić słynnego championa wagi ciężkiej, nie pozostawało mu nic innego niż wywalczenie kolejnego tytułu.

19 marca 1995 roku hala Market Square Arena w Indianapolis wypełniona była do ostatniego miejsca. Wiadomość, że Michael Jordan wystąpi w potyczce pomiędzy Pacers a Bulls sprawiła, że u koników bilety w nominalnej cenie 42 dolarów można było nabyć za 680 "zielonych". Wszyscy zawodnicy gości przywitani zostali przez miejscowych kibiców buczeniem, lecz gdy spiker wyczytał, że z numerem "45" w barwach Chicago Bulls zagra Michael Jordan, rozległ się aplauz.

Pierwszy po prawie dwóch sezonach przerwy mecz "Jego Powietrzności" w NBA nie był wybitnym popisem jego umiejętności. Ekipa z "Wietrznego Miasta" uległa gospodarzom po dogrywce 96:103, a "Air", który miał spędzić na parkiecie około dwudziestu minut, przebywał tam ostatecznie ponad dwa razy tyle, pudłując aż 21 z 28 rzutów z pola. Uzbierał łącznie 19 punktów, dokładając do tego 6 zbiórek oraz 6 asyst. - Zagrałem zły mecz - komentował swój występ. - To nie był jednak mój pierwszy zły mecz w karierze - dodał z uśmiechem na ustach.

Na podstawie postawy "MJ'a" w Indianapolis nie można było wyciągać pochopnych wniosków. Michael może i nie zanotował dobrych statystyk, lecz gracza o takim potencjale trudno skreślać po jednym spotkaniu. Ba, gdyby przyjrzeć się temu bliżej, to dorobek Jordana po półtorarocznym rozbracie z zawodowym basketem w wykonaniu kogokolwiek innego budziłby raczej podziw niż zawód. - Złapanie właściwego rytmu zajmie mi zapewne kilka spotkań. Potrzebuję treningu - mówił. Trochę mniej krytyczny w stosunku do swego podopiecznego był coach Byków - Phil Jackson: - Michael pokazał swój kunszt na wiele sposobów. Dał nam dużo pozytywnych bodźców. Oczywiście jego gra była jeszcze trochę niespójna, czemu trudno się dziwić, skoro miał tak długą przerwę. Brakowało mu też pewności siebie.

Z powrotu "Jego Powietrzności" do ligi zawodowej cieszyli się nie tylko włodarze i fani Chicago Bulls. - To jest świetna wiadomość dla wszystkich - przekonywał Larry Brown, coach Pacers. "MJ" miał wówczas zaledwie trzydzieści dwa lata, czyli był w wieku, w którym niektórzy koszykarze dopiero osiągają szczyt swoich możliwości. Choć wyraźnie brakowało mu treningów, tylko kwestią czasu pozostawało, kiedy odzyska formę i znów stanie się liderem Byków, w którego rolę pod jego nieobecność wcielał się Scottie Pippen. Phil Jackson liczył natomiast, że powrót Jordana do drużyny da jego kolegom również psychiczne wsparcie, dzięki któremu team z "Wietrznego Miasta" odwróci złą kartę i pewnie awansuje do play-off's.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

Gdyby zapytać przeciętnego człowieka, jaki atrybut najbardziej kojarzy mu się z Michaelem Jordanem, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że wskazałby na koszulkę z numerem "23". W meczu z Indianą "Air" wystąpił jednak w stroju, na którym widniała liczba "45" - taka sama, z jaką biegał po baseballowych boiskach. - Numer "23" na plecach był tym, z którym ojciec oglądał mnie po raz ostatni - mówił Mike. Po przejściu Jordana na sportową emeryturę Byki zastrzegły jego koszulkę z numerem "23", a "MJ" pragnąc uczcić pamięć swojego taty postanowił chwilowo nie zakładać jej ponownie. "45" towarzyszyła Jordanowi w gimnazjum, lecz była ona także ulubioną liczbą jego starszego brata Larry'ego, więc w szkole średniej, do której wspólnie uczęszczali, Michael jako ten młodszy musiał ustąpić. Wybrał "23", gdyż uważał się za o połowę słabszego zawodnika niż Larry. [nextpage] Z Michaelem Jordanem w składzie Bulls zanotowali bilans 13-4 i zakwalifikowali się do play

-off's z piątego miejsca w Konferencji Wschodniej (47-35). "MJ" zdołał wziąć udział w siedemnastu meczach sezonu zasadniczego i każdy z nich zaczynał w wyjściowej piątce. Zdobywał średnio 26,9 punktu, zbierał 6,3 piłek i zaliczał 4,9 asysty. Były to statystyki nieco odbiegające od tego, do czego wszystkich przyzwyczaił, lecz dało się zauważyć, iż z meczu na mecz czuje się na parkiecie coraz pewniej i nawet jeśli w tych zmaganiach nie poprowadzi Byków do kolejnego mistrzostwa, to w kolejnych trudno będzie go zatrzymać.

28 marca 1995 roku, po wygranym przez Chicago 113:111 starciu w Madison Square Garden przeciwko New York Knicks, Michael Jordan był na ustach wszystkich już nie tylko dlatego, że dopiero co powrócił na koszykarskie parkiety. Otóż "MJ" w piątym występie po comebacku nie tylko poprowadził swoją ekipę do triumfu na gorącym terenie, ale zrobił to w spektakularny sposób, rzucając 55 "oczek" przy skuteczności 21/37 z pola oraz 3/4 zza linii rzutów za trzy punkty. To także jego kluczowe podanie do Billa Wenningtona tuż przed końcową syreną zapewniło zwycięstwo ekipie z Chicago. - Czasami zbytnio się spinam na spotkania w tej hali - komentował "MJ". - Do tego meczu podszedłem jednak w pełni zrelaksowany i nie miałem wobec siebie wysokich wymagań. Chciałem po prostu, żeby moje rzuty wpadały do kosza.

Przyjęło się, że to Michael był zazwyczaj bohaterem ostatniej akcji. W starciu z Knicks przy stanie 111:111 końcowy rzut ponownie miał należeć do niego, lecz dobra defensywa gospodarzy sprawiła, że musiał oddać piłkę koledze. - Skłamałbym, gdybym powiedział, że byłem na boisku po to, żeby podać - wspomina "MJ". - Oni jednak mieli za zadanie uniemożliwić mi oddanie rzutu i udało im się to. Dostrzegłem wolnego kolegę i podałem mu piłkę.

W sezonie 1994/95 Chicago Bulls nie sięgnęli po mistrzostwo NBA. W pierwszej rundzie play-off's pokonali 3-1 Charlotte Hornets, lecz w półfinale Konferencji Wschodniej nie sprostali Orlando Magic, ulegając w sześciomeczowej serii. W zespole Magii brylowali młodzi Shaquille O'Neal oraz Anfernee Hardaway, wspomagani przez niedawną wielką nadzieję Byków - Horace'a Granta. Dla Michaela bolesne było to, że jego strata w końcówce meczu numer sześć przyczyniła się do tego, że Bulls pożegnali się z rozgrywkami przed własną publicznością. "MJ" uważał jednak, że nie tylko jego najwyższej dyspozycji zabrakło do pokonania teamu z Florydy. - Zabrakło zbiórek. Zabrakło silnego skrzydłowego. Zabrakło Horace'a Granta - powiedział po meczu.

Od drugiego starcia z Magic, wygranego przez podopiecznych Phila Jacksona 104:94, "Air" ponownie biegał po parkiecie w koszulce z numerem "23". Zdobył 38 punktów, trafiając ze skutecznością 17/30 z gry. Odstawienie na bok liczby "45" zasugerował Michaelowi człowiek odpowiadający za przygotowanie strojów i sprzętu Byków - John Ligmanowski. "MJ" to osoba przesądna. W końcu pod spodenkami Bulls nosił zawsze szorty uniwersyteckiego zespołu Północnej Karoliny, które uważał za szczęśliwe. - Numer na jego koszulce nic nie znaczy - przekonywał Brian Hill, trener zespołu z Orlando. [i]- Bo w koszykówce nie liczy się koszulka, a to kto ją nosi.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

[/i]Całe zmagania 1994/95 chicagowskie Byki rozegrały w nowej hali - United Center. Ich poprzednia arena, Chicago Stadium, została rozebrana, a parkietem z niej wyłożono pokój w rezydencji "MJ'a", gdzie najlepszy koszykarz globu trzymał sportowe pamiątki. Mało jest ludzi, którym postawiono za życia pomnik. Jedną z takich osób jest Michael Jordan, którego mierzący wraz z podstawą ponad pięć metrów posąg można podziwiać przed United Center. To jest hołd złożony za życia najlepszemu koszykarzowi, jaki przywdziewał strój Byków i jakiego zespół z "Wietrznego Miasta" w swoich szeregach prawdopodobnie już nigdy mieć nie będzie.

Koniec części siedemnastej. Kolejna już w najbliższą środę.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule. Bibliografia: Chicago Tribune, New York Times, basketball-reference.com.

Poprzednie części: Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. I Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. II Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. III Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. IV Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. V Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VI Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VII Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VIII Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. IX Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. X Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XI Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XII Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XIII Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XIV Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XV Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XVI

Źródło artykułu: