Słodko-gorzki czas we Włocławku - wywiad z Mikołajem Witlińskim, byłym skrzydłowym Anwilu

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

- Myślałem również, że za moment zwojuję cały świat, a okazało się zupełnie inaczej, bo dorosła koszykówka jest dużo bardziej wymagająca - Mikołaj Witliński podsumowuje dwa lata w Anwilu.

Michał Fałkowski: Rzucam hasło "Anwil Włocławek". Jakie masz pierwsze skojarzenie?

Mikołaj Witliński: Życiowe doświadczenie.

Zderzenie z poważną koszykówką? Bolesne zderzenie?

- Zarówno pasowałoby tutaj słowo "zetknięcie" jako to pozytywne odczucie, jak i również "zderzenie", jako te bardziej negatywne. Z jednej strony już zawsze będzie tak, że Anwil będzie moim pierwszym klubem w profesjonalnej karierze, klubem, który dał mi szansę na debiut w ekstraklasie, ale z drugiej - niestety bywały i te mniej przyjemne chwile, gdy długimi tygodniami po prostu nie otrzymywałem szans na grę. [ad=rectangle] Takie to wszystko słodko-gorzkie...

- Właśnie takie. Z jednej strony jak pierwsza randka z dziewczyną, a z drugiej jak pierwszy miłosny zawód (śmiech).

Gdy wyjeżdżałeś z Cetniewa do Włocławka miałeś 18 lat. Nie za wcześnie?

- Sam nie wiem. Generalnie należę chyba do ludzi bardziej odważnych i mam jasno sprecyzowane cele, ale z drugiej - rzeczywiście byłem jeszcze nastolatkiem, który nie wiedział jak odnaleźć się w prawdziwym świecie. W Cetniewie miałem i szkołę i treningi i wszystko pod ręką zorganizowane specjalnie dla nas. Chuchali tam na nas i dmuchali, a my mieliśmy koncentrować się tylko na dwóch rzeczach: nauce i koszykówce.

A we Włocławku?

- A we Włocławku byłem traktowany jak dorosły. Klub oczywiście pomógł mi w załatwieniu szkoły, załatwieniu indywidualnego toku nauczania, zorganizował mi mieszkanie, a potem... radź sobie chłopie (śmiech). Bardzo mocno jednak dbał o mnie Hubert Śledziński, czyli kierownik zespołu. Myślę, że trafione będzie określenie, że on po prostu wziął mnie pod swoje skrzydła i starał się, żebym nie zgubił się w nowym życiu.

Czyli jednak miłe wspomnienia też będziesz miał z Włocławka...

- Ależ oczywiście. Poznałem mnóstwo fajnych ludzi, skończyłem szkołę, zdałem maturę, zrobiłem prawo jazdy. Mogłem grać z wieloma bardzo dobrymi zawodnikami, bo przecież między sezonem 2013/2014 a 2014/2015 zostało nas tylko trzech graczy: Seid Hajrić, Piotr Pamuła i ja. Dodatkowo, miałem okazję poznać trzech trenerów, czyli trzy różne pomysły na basket, miałem szansę współpracować z legendą naszej koszykówki, Andrzejem Plutą, a także świetnym, profesjonalnym sztabem: Marcinem Woźniakiem, Dominikiem Narojczykiem czy Arkiem Markiewiczem.

Niemniej, jednak zerwałeś kontrakt, gdy tylko miałeś okazję ku temu. I nie będziesz reprezentował barw Anwilu w kolejnym sezonie.

- Rzeczywiście nie będę, bo... prawdą jest, że mam też złe wspomnienia. Tak jak powiedziałem, wszystko jest słodko-gorzkie. Niestety, jako koszykarz nie otrzymywałem tylu szans, których oczekiwałem, że będę otrzymywał. Przyszedłem z Cetniewa z rozpalonym temperamentem, przyszedłem odważny, nawet momentami agresywny, ale też chcący się uczyć. W porządku, byłem bardzo młody, więc myślałem również, że za moment zwojuję cały świat, a okazało się zupełnie inaczej, bo też okazało się, że dorosła koszykówka jest dużo bardziej wymagająca, niż sądziłem. Taki kubeł zimnej wody... Ale też przychodziłeś jako rookie. Musiałeś mieć świadomość, że nie od razu zaczniesz grać.

- Ale ja taki jestem. Mam obsesję na punkcie stawiania kolejnych kroków w mojej karierze. Jak rzucę trójkę, to chcę drugą, jak zagram 10 minut, to chcę 15, jak wygram mecz to natychmiast chcę wygrać kolejny. Ciągle mi mało. Dlatego miałem problem z zaakceptowaniem tego, że trener nie korzysta ze mnie tak, jakbym oczekiwał.

Można powiedzieć, że żaden z trójki trenerów - Milija Bogicević, Mariusz Niedbalski, Predrag Krunić - nie miał do ciebie przekonania. Ale może słusznie?

- Nie wiem. Pamiętam fazę play-off za czasów trenera Bogicevicia. Mieliśmy wówczas sporo kontuzji, odeszło też kilku graczy i nagle Serb musiał korzystać ze mnie w większym wymiarze czasowym. I co? Wszyscy wówczas mnie chwalili, odbierałem dużo gratulacji, że nieźle dałem sobie radę z presją. Skoro więc wtedy dźwignąłem ciężar gracza rotacji - bo przecież nie chodziło mi o to by od razu być jednym z liderów - to zależało mi też na tym, by być w rotacji i u trenera Niedbalskiego oraz Krunicia.

Tym bardziej, że trener Niedbalski znał cię z kadry U-20.

- Oczywiście. Kilka tygodni przed tym, jak spotkaliśmy się we Włocławku, byliśmy razem na obozach i turnieju finałowym Mistrzostw Europy U-20 w Grecji. I wówczas współpraca układała się znakomicie. W zespole nie mieliśmy żadnych gwiazd, a zrobiliśmy 9. miejsce, choć większość typowała, że będzie porażka i spadniemy do dywizji B. Niestety, mam wrażenie, że presja wyniku we Włocławku sprawiła, że wszyscy - trenerzy i zawodnicy - po prostu nie udźwignęliśmy tego ciężaru.

Mikołaj Witliński w meczu przeciwko PGE Turowowi Zgorzelec
Mikołaj Witliński w meczu przeciwko PGE Turowowi Zgorzelec

U trenera Niedbalskiego grałeś mało, ale jeszcze mniej - u trenera Krunicia.

- Zazwyczaj siedziałem na ławce, a zdarzało się, że wchodziłem na 19 sekund... Rzeczywiście słabo to wyglądało i przyznam się, że koszykówka mi zbrzydła, a ja trochę straciłem cierpliwość. Chciałem grać, starałem się trenować na maksimum, od coacha słyszałem ciągle, że jest super, ale żebym dawał z siebie jeszcze więcej, a potem przychodził mecz i... nic.

Ale może problem jest w tobie? Skoro zarówno Niedbalski, jak i Krunić nie korzystali z ciebie? Może w tym przypadku nie ma... przypadku?

- Mam na to dwa kontrargumenty. Pierwszy: skoro trener Bogicević uznał, że jestem gotowy na grę, choć byłem rok młodszy, to raczej byłem też gotowy do gry, gdy byłem rok starszy. Drugi natomiast to kwestia wyniku. Anwil Włocławek nie był zespołem, który rywalizował o medale, żeby wszystkich niedoświadczonych czy mniej doświadczonych graczy "przyspawać" do ławki. Ostatecznie zajęliśmy 12. miejsce, przez długie tygodnie graliśmy słabo, a trener nic nie reagował, kompletnie nic nie zmieniał i nie szukał nawet zmiany, by jakoś wyjść z tego impasu.

Greg Surmacz w każdym meczu grał bardzo długo. Miał te minuty niemalże zagwarantowane. Czujesz się gorszy od niego?

- Greg na pewno jest bardziej doświadczony ode mnie i tym wygrywał u trenera Krunicia. Dodatkowo, to gracz o większej sile niż moja, o lepszej szybkości oraz o lepszym rzucie z dystansu. Dlatego przyznam się, że zasłużenie przegrywałem z nim rywalizację o minuty. Ale z drugiej, po to w zespole są zmiennicy, by dawać odpocząć starterom. Niestety, u nas to kompletnie nie działało.

Sam Greg mówił, że nie może grać tak agresywnie w defensywie, bo musi uważać na faule, żeby nie zmusić trenera do zmian.

- No to już Greg sam wie najlepiej jak to było... W którym momencie sezonu podjąłeś decyzję, że rozwiążesz umowę z Anwilem?

-  Nie pamiętam tego dokładnie, ale gdy tylko mogłem rozwiązać kontrakt, zrobiłem to. Nie grałem, moja frustracja rosła, do tego te problemy finansowe klubu. Uznałem, że tak będzie dla mnie najlepiej.

Co w następnym sezonie?

- Jeszcze nie wiem. Oczywiście pierwsze oferty już się pojawiają, ale nie umiem odpowiedzieć na pytanie gdzie zagram.

[b]

Masz kilka propozycji z Polski. Porozmawiamy o nich?[/b]

- Nie, jeszcze nie. Jest na to zdecydowanie za wcześnie. Jeszcze nie chcę podejmować decyzji.

Ale bierzesz też pod uwagę wyjazd za granicę. 

- Biorę, jeśli byłaby taka opcja. Opcja, która otwierałaby przede mną drogę rozwoju, wówczas bym się nad tym bardzo mocno zastanawiał. Na razie jednak mam za mało szczegółów, by o nich rozmawiać. Za chwilę są Mistrzostwa Europy do lat 20. Moje ostatnie w tej kategorii wiekowej i koncentruję się tylko na tym.

Z Anwilem podpisałeś trzyletni kontrakt. Następny również będziesz chciał wieloletni?

- Wszystko zależy od klubu.

Rozmawialiśmy o klubie, o trenerach, ale nie pytałem cię o samokrytykę. Czy jest coś, co wiesz - patrząc z dzisiejszej perspektywy - że zrobiłeś źle i co dzisiaj zrobiłbyś inaczej?

- Nie frustrowałbym się tak szybko i nie zniechęcał się pomimo przeciwności losu. Dlatego wiem, że przede mną jeszcze sporo pracy. Zwłaszcza nad moją stroną mentalną. Niejednokrotnie szukałem też winnych wokół siebie. A to trener, a to inni zawodnicy, a to pracownicy klubu. A tymczasem dzisiaj, po kilku tygodniach od zakończenia sezonu, patrzę na to wszystko inaczej. Klub już nie do końca jest takim złym klubem, bo dopiero teraz - gdy prowadzę negocjację i dowiaduję się jak funkcjonują inne kluby - wiem na jak wysokim poziomie organizacyjnym stoi Anwil. Nie patrzę też krzywo na moich byłych kolegów, bo rozumiem, że każdy chce grać. A każdy trener ma presję wyniku na barkach...

Właśnie. W ostatnich tygodniach pobytu we Włocławku byłeś wściekły na wszystko i na wszystkich. Dzisiaj mówisz zupełnie innym językiem, jesteś... dojrzalszy?

- Emocje opadły. Minęło kilka tygodni, a ja już chyba zrozumiałem, że przede wszystkim muszę zacząć patrzeć na siebie.

Źródło artykułu: