Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. II

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP/EPA
PAP/EPA
zdjęcie autora artykułu

"Zo" w dzieciństwie zmagał się z nadpobudliwością psychoruchową, przez którą miał wiele problemów w szkole. Lekarz na tę dolegliwość przepisał mu nawet specjalny lek - Ritalin.

W tym artykule dowiesz się o:

Działanie preparatu na dużym i silnym chłopaku było jednak niezadowalające, wobec czego Alonzo senior postanowił poszukać jakiegoś ujścia dla nadmiaru energii zgromadzonej w organizmie jego syna. Postawił na sport. Mourning próbował boksu, ale nikt w jego wieku nie chciał z nim walczyć. Później przyszedł czas na futbol amerykański, lecz kiedy trener dziecięcej drużyny ujrzał ośmioletniego wielkoluda, od razu wykluczył możliwość włączenia go do składu. Ostatecznie więc wybór padł na koszykówkę, w której wzrost stanowi niepodważalny atut każdego kandydata na asa parkietów. - Nigdy nie było wątpliwości co do tego, że nadaję się na koszykarza - opowiada "Zo". - Jako młody człowiek byłem prowadzony przez dwóch znakomitych trenerów, Freddiego Spellmana oraz Billy'ego Lassitera, którzy nauczyli mnie wszelkich podstaw. Dzięki nim później było mi o wiele łatwiej. W ósmej klasie potrafiłem wykonać wsad, zablokować prawie każdy rzut i zebrać niemal każdą piłkę.

Alonzo uczęszczał do Indian River High School w Chesapeake. Tam też poznał Grega Forda, Vinnie'ego Nicholsa, Seana Bella, Gary'ego Robinsona i Keitha Easleya, z którymi tworzył nie tylko paczkę oddanych przyjaciół, ale i zespół, który zdołał sięgnąć po mistrzostwo stanowe. Młodzieńcy poczynali sobie fantastycznie, a wybryki Mourninga często dostarczały im dodatkowych wrażeń. - Kursowaliśmy po lokalnych boiskach w poszukiwaniu starszych chłopaków, z którymi moglibyśmy się zmierzyć - wspomina "Zo". - Gdy byliśmy w liceum, pewnego dnia udało nam się dostać do bazy marynarki wojennej w Norfolk, więc udaliśmy się do tamtejszej hali, żeby zagrać z dorosłymi. Dosłownie ich niszczyliśmy, kiedy nagle po jednym z moich wsadów tablica kosza rozsypała się w drobny mak. Leżałem na parkiecie trzymając w rękach obręcz, a wokół mnie było pełno szkła. Każdy z obecnych w sali zastygł w bezruchu i patrzył na mnie. Myślałem, że znalazłem się w niezłych tarapatach, bo przecież byliśmy w bazie wojskowej, ale w końcu wszyscy marynarze wybuchnęli śmiechem i zaczęli bić brawo.

W NBA najsłynniejszym niszczycielem tablic był oczywiście Shaquille O'Neal, ale Alonzo Mourning trudnił się tym rzemiosłem znacznie wcześniej. Jego najgłośniejsza akcja miała miejsce podczas starcia w Portsmouth przeciwko Norcom High School, kiedy to publiczność wybiegła na parkiet, żeby wziąć sobie na pamiątkę choć mały kawałek rozbitego szkła. O wyczynie nastoletniego asa liceum Indian River napisały nawet lokalne gazety. - Pod koniec lat osiemdziesiątych moje nazwisko często pojawiało się w prasie - opowiada legendarny center Miami Heat. - W naszym regionie nie mieliśmy żadnej wiodącej drużyny zawodowej lub uniwersyteckiej, ale wśród prawie dwóch milionów mieszkańców było mnóstwo fanów sportu, więc media skupiały się na rozgrywkach szkół średnich. Wielu wspaniałych sportowców się stąd wywodzi: Allen Iverson, Michael Vick, Pernell Whitaker czy Bruce Smith.

Nastoletni "Zo" był świadom tego, że w skali lokalnej jest ogromnym talentem, ale nie miał pojęcia jak wypada na tle konkurencji z innych obszarów USA. Wszystko się jednak zmieniło, gdy poznał Boo Williamsa, który prowadził zespół rywalizujący w lidze AAU. Mężczyzna ten jest dziś uznaną postacią świata amatorskiej koszykówki, ale wówczas był dopiero na początku drogi do sukcesu i całą drużynę woził na mecze swoim prywatnym autem. Znał też wielu wpływowych ludzi w świecie basketu, dzięki czemu załatwił Mourningowi udział w prestiżowym campie Five Stars, prowadzonym każdego lata przez słynnego Howarda Garfinkela. - Tam mogłeś popracować nad swoją grą, ale każdy przybywał na ten camp w jednym zasadniczym celu: żeby zmierzyć się z najlepszymi zawodnikami w kraju - tłumaczy Alonzo. - Jadąc tam nie zdawałem sobie sprawy z tego, co mnie czeka. Później spotkałem na miejscu Billy'ego Owensa z Pensylwanii, Shawna Kempa z Indiany, Christiana Laettnera z Buffalo i innych. Na tym obozie był każdy chłopak, który coś znaczył w tym sporcie.

Odbywającym się w górach Pocono zajęciom pikanterii dodawała obecność najlepszych coachów akademickich z Deanem Smithem, Mikiem Krzyzewskim i Johnem Thompsonem na czele. Oprócz tego można było tam spotkać ekspertów układających rankingi najlepszych licealnych zawodników. Najważniejszą z tych klasyfikacji prowadził Bob Gibbons - agent ubezpieczeniowy z Karoliny Północnej. Wszystko to sprawiało, że młodzi gracze znajdowali się pod olbrzymią presją, przez co nie zawsze pokazywali na parkiecie pełnię swoich umiejętności. - Podczas udziału w swoim pierwszym campie miałem zaledwie piętnaście lat, więc najlepsi byli zazwyczaj starsi ode mnie o kilka wiosen - opowiada "Zo" - Postanowiłem jednak się nie denerwować i po prostu grać swoje.

Alonzo spisywał się wyśmienicie nie tylko podczas campu w górach Pocono, ale i w lidze AAU. W trakcie spotkania z zespołem z Arkansas zablokował aż dwadzieścia rzutów rywali! Chłopak wiedział, że swoją postawą przyciągnął wzrok sporej ilości skautów, ale gdy po wakacjach wrócił do szkoły, trener Lassiter wprawił go w osłupienie, kiedy wyciągnął pudełko pełne listów od najznakomitszych coachów uniwersyteckich. Gdy po zawodnika zgłasza się Jim Boeheim, Dean Smith lub Larry Brown, to oznacza, iż mowa jest o kimś naprawdę wyjątkowym. - Te wiadomości dodawały mi pewności siebie, ale podchodziłem do nich również z pokorą - wspomina Mourning. - Wiedziałem, że to szansa na darmowe studia, lecz tylko wtedy, jeśli spełnię pokładane we mnie nadzieje. Tych listów przychodziło całe mnóstwo, aż w końcu zdałem sobie sprawę z tego, iż niemal wszystkie są w identycznym tonie. W pewnym momencie przestałem je czytać, a coach Lassiter nawet ich nie otwierał. Na początku drugiej klasy wręczył mi jednak jeden list, którym mógłbym być zainteresowany. To był najnowszy ranking Boba Gibbonsa, a ja widniałem w nim na pierwszym miejscu wśród licealnych drugoroczniaków.

Młody Mourning już wcześniej cieszył się zainteresowaniem prasy, ale głównie lokalnej. Nagle jednak pojawił się na pierwszej stronie "USA Today" i brał udział w sesji zdjęciowej dla "Sports Illustrated". Chłopak znalazł się w oku cyklonu, a każdy rywali ostrzył sobie zęby na starcie z nim. Nie ważne, czy mecz odbywał się w ramach licealnej ligi, campu Five Stars czy Nike All-American, bo każdy i tak chciał za wszelką cenę pokazać swoją wyższość nad środkowym Indian River. Dlatego też Alonzo nawet w meczach podwórkowych musiał grać na sto procent możliwości. Co ważne, potrafił się do tego zmobilizować i nigdy nie osiadł na laurach. W swoim ostatnim sezonie na parkietach szkół średnich nadal zajmował pierwszą lokatę w rankingu Boba Gibbonsa. Wyznawał filozofię, że jeśli człowiek znajdzie się już na szczycie, to musi zrobić wszystko, żeby utrzymać się na nim jak najdłużej.

- Boo Williams pomógł mi na wiele różnych sposobów, ale najlepszą rzeczą jaką uczynił, było zabranie mnie w 1987 roku na turniej AAU zorganizowany w Las Vegas przez Sonny'ego Vaccaro z Nike - opowiada Mourning. - Trwały akurat wakacje pomiędzy trzecią a czwartą klasą liceum i mogłem cieszyć się grą w małej hali należącej do University of Nevada. Biegając w tę i z powrotem ujrzałem nagle dziewczynę stojącą za jednym z koszy. Miałem być skoncentrowany na meczu, lecz ona skutecznie odwracała moją uwagę. Była nie tylko wysoka i piękna, ale promieniowała również inteligencją i miała zniewalający uśmiech. Nigdy wcześniej nie widziałem podobnej dziewczyny! Pomyślałem tylko: nie mogę pozwolić jej tak po prostu odejść, muszę ją poznać. Po zakończeniu spotkania porozmawiałem z Corneliusem Mullerem, przyjacielem z nowojorskiej drużyny, po czym postanowiłem odszukać tajemniczą nieznajomą wśród publiczności. Niestety straciłem ją z oczu. Po chwili jednak do Corneliusa podeszła jego przyjaciółka, Rubina, a obok niej stała... dziewczyna, którą widziałem za koszem. Nazywała się Tracy Wilson, szła właśnie do ostatniej klasy Clark High School w Las Vegas i kumplowała się z Rubiną.

Po meczu grupka znajomych udała się na kolację do okolicznej knajpki. Było bardzo miło, wobec czego "Zo" i Tracy wymienili numery telefonów oraz adresy. W tamtych czasach dostęp do Internetu nie był jeszcze powszechny, więc zamiast korespondować poprzez e-mail czy Facebooka, młodzi pisali do siebie listy. W międzyczasie Mourning kończył edukację w szkole średniej i musiał zdecydować o wyborze uniwersytetu. Nie miał innej możliwości niż pójść na studia, skoro liczba starających się o niego uczelni wynosiła ponad... dwieście! Alonzo zgarnął wszystkie najważniejsze nagrody dla licealnego zawodnika roku, więc na jego decyzję czekał cały kraj. Pewnego dnia do domu pani Threet zadzwonił nawet sam "Magic" Johnson i wychwalał UCLA, proponując przy okazji mały meczyk na terenie kampusu. Chłopak z Chesapeake nie zamierzał jednak wyjeżdżać aż tak daleko od domu, wobec czego krąg swoich zainteresowań zawęził do pięciu ośrodków akademickich: University of Maryland, Syracuse University, University of Virginia, Georgia Tech oraz Georgetown University.

Wokół Alonzo nagle znalazło się wielu doradców, ale młodzieniec tak naprawdę nie chciał słuchać nikogo oprócz trenera Billy'ego Lassitera oraz Fannie Threet. Nawet jego rodzice nie mieli głosu w tej sprawie. - Proces rekrutacji był dość... dziki - wspomina "Zo". - Zapomnijcie o zwiedzaniu bibliotek czy laboratoriów. Uczelniani trenerzy doskonale wiedzieli w jaki sposób namieszać w głowie siedemnastolatkowi. W tamtym czasie odwiedziłem kilka ośrodków zrzeszonych w NCAA i stałem się częścią jednego z najdzikszych procesów rekrutacyjnych w historii. Zawitałem do Maryland, gdzie funkcję trenera pełnił Bob Wade. W tamtym kierunku ciągnęła mnie postać Lena Biasa, który był tam gwiazdą w połowie lat osiemdziesiątych. Uwielbiałem go i oglądałem każdy możliwy mecz z jego udziałem. Chciałem stać się zawodnikiem takim jak on: wszechstronnym w ofensywie i defensywie, a nie tylko typowym łowcą punktów. To był mój idol. Jego śmierć mną wstrząsnęła i totalnie zniechęciła do spróbowania narkotyków.

Na University of Maryland młody koszykarz został przyjęty jak król. Przed halą Cole Field House wywieszono ogromny baner z napisem "Witamy Alonzo Mourninga", a w środku budynku zawodnika powitał głos spikera wyczytującego jego nazwisko wśród graczy pierwszej piątki miejscowych Terrapins. Wszystko to wyglądało jak w cudownym śnie, ale skończyło się niezbyt smacznie, gdyż chłopak z Chesapeake nigdy nie zagrał pod wodzą Boba Wade'a. Niedługo po wizycie Alonzo uczelnia została oskarżona o wielokrotne naruszenie zasad procesu rekrutacyjnego, po czym otrzymała karę dwuletniego zakazu gry w turnieju NCAA. W efekcie tego Mourning musiał znaleźć sobie inny uniwersytet.

Po wizycie w College Park "Zo" odwiedził jeszcze siedziby czterech pozostałych uczelni ze swojej małej listy. Tylko na Georgetown University nie próbowano go w pewien sposób przekupić i nie dawano wyraźnie do zrozumienia, że choć koszykarze akademiccy oficjalnie nie otrzymują żadnego wynagrodzenia za grę, to mogą liczyć na dobrą "opiekę" ze strony władz i sponsorów. Legendarny środkowy doskonale pamięta również sowicie zakrapianą imprezę z Johnem Johnsonem, po której następnego dnia na olbrzymim kacu spotkał się z Terrym Hollandem - szkoleniowcem teamu University of Virginia. Rekrutacyjną karuzelę zakończyło natomiast spotkanie akademickich trenerów w domu pani Threet, podczas którego obecny był również coach Billy Lassiter.

- W czasie tamtego spotkania szkoleniowcy mieli wyjaśnić, dlaczego mam wybrać właśnie ich uczelnię - opowiada Alonzo. - Czterech z nich z nich gadało tylko o tym, co mogę dostać. Żaden z nich nie mówił wprost o pieniądzach. Zapewniali tylko, że się mną zaopiekują, i że nie będę musiał się o nic martwić. W końcu wszyscy doskonale wiedzieliśmy, iż w każdym z tych miejsc czekają na mnie profity. Coach John Thopmson z Georgetown University zachowywał się jednak zupełnie inaczej. Ten mierzący ponad dwa metry facet poraził wszystkich zgromadzonych nie tylko swoimi rozmiarami, ale i osobowością. Powiedział: "Nie mogę mu niczego obiecać. Nawet tego, że zagra w choćby jednym spotkaniu mojej drużyny. On będzie musiał ciężko pracować, żeby załapać się do składu i otrzymać jakieś minuty na parkiecie. Nie mam pojęcia czy podoła temu zadaniu. Mogę państwa jedynie zapewnić, że jeśli Alonzo chce otrzymać edukację, to u nas na pewno ją dostanie".

Koniec części drugiej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Bibliografia: Miami Herald, Miami Today, Sports Illustrated, Alonzo Mourning i Dan Wetzel - Resilience: Faith, Focus, Triumph.

Poprzednie części: Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. I

Źródło artykułu:
Komentarze (0)