Torey Thomas powrócił do Zgorzelca: Czułem tam ten sam szacunek, co kiedyś

Wydarzeniem towarzyszącym pojedynkowi PGE Turowa z Rosą był powrót do przygranicznego miasta Torey'a Thomasa. - Gdy tu grałem to mnie dopingowano, a teraz po czterech latach przerwy czułem ten sam szacunek - przyznawał Amerykanin.

Bartosz Seń
Bartosz Seń

Torey Thomas reprezentował barwy PGE Turowa Zgorzelec w sezonie 2010/2011. Dla Amerykanina, jak i samego zespołu, był to czas sukcesów. 30-letni obecnie rozgrywający był w przygranicznym mieście nazywany istnym terminatorem. W czarno-zielonych barwach zdobywał średnio 14,4 punktu na mecz. Doszedł ze zgorzelczanami do finału, ale tam minimalnie lepszy okazał się Asseco Prokom Gdynia, który wygrał rywalizację o złoto 4:3. Thomasowi udało się jednak zgarnąć statuetkę dla MVP sezonu zasadniczego.

Amerykanin zapisał się jednak w pamięci kibiców nie tylko jako świetny zawodnik, ale równie wyjątkowy człowiek. Thomas utrzymywał stały kontakt z fanami oraz udzielał się charytatywnie, wystawiając na licytację własne buty do gry. Środki pieniężne zostały wówczas przeznaczone na rzecz lokalnej Świetlicy Gawrosz.

- Powrót do Zgorzelca był dla mnie wyjątkowy. Nawet nie możesz sobie wyobrazić jakie to uczucie, gdy zmieniasz barwy i przyjeżdżasz tu w roli rywala Turowa. Teraz ten klub ma przepiękną halę i nadal wyjątkowych fanów, którzy wciąż kochają mnie tak mocno, jak ja ich. Gdy grałem dla nich to dopingowali mnie, a teraz po czterech latach przerwy czułem ten sam szacunek. Nie mogło być lepiej - mówił po końcowym gwizdku podekscytowany Thomas, który reprezentując barwy aktualnych wicemistrzów Polski występował jeszcze w hali przy ul. Maratońskiej, a nie w nowej PGE Turów Arenie.

- Atmosfera na starej hali w Zgorzelcu była niewiarygodna, ponieważ fani mieli nas tak naprawdę na wyciągnięcie ręki, siedzieli tuż przy parkiecie. Wszystko co nowoczesne, jest jednak fajne. To wielki klub, który zasługiwał na taki obiekt - przyznawał mierzący 178 cm wzrostu koszykarz.

Thomasowi po powrocie do przygranicznego miasta nie grało się jednak łatwo. Szczególnie w pierwszej połowie Amerykanin został niemalże wyłączony z gry przez twardą obronę gospodarzy. Po przerwie rozgrywający Rosy nie tyle co odblokował się rzutowo, ale w umiejętny sposób wymuszał przewinienia. Wychowanek Holy Cross zdobył łącznie 16 punktów z czego 9 z linii rzutów wolnych na której był bezbłędny.

- Myślę, że taki był plan Turowa na ten mecz aby wyłączyć mnie z rywalizacji poprzez grę fizyczną. Chcieli wybić mnie z rytmu, ale ja byłem wyjątkowo zmotywowany by zagrać dobrze. Różnica w drugiej połowie tkwiła poniekąd we mnie. Zacząłem rzucać, poczułem przestrzeń na boisku dzięki czemu mogłem zacząć realizować nasze zagrywki. Miałem też swoje rzuty osobiste, które wykorzystywałem - analizował Thomas, który w dotychczasowych meczach bieżącego sezonu grał nieco poniżej oczekiwań.

- Może rozpoczęliśmy ten sezon dość wolno i nie do końca udanie, ale to rzeczy, które po prostu mają miejsce w koszykówce. To właśnie z nich wyciąga się odpowiednie lekcje, to one cementują zespół. Ludzie muszą zrobić, że nie zawsze jest się w stanie grać świetnie, ale nawet w takich sytuacjach można znaleźć sposób by wygrać. Analizuje swoją grę i wiem, jakie popełniam błędy. Niekiedy zwycięstwa są jednak ważniejsze od tego ile zdobyłeś indywidualnie punktów i co zrobiłeś na parkiecie - dodał na zakończenie rozgrywający Rosy.

Czy Torey Thomas zagra jeszcze kiedyś w barwach Turowa?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×