Gortat, Kobe i inne rozczarowania pierwszych tygodni sezonu NBA

Marcin Gortat i Kobe Bryant rozpoczęli nowy sezon NBA poniżej poziomu do jakiego nas przyzwyczaili. Oprócz nich jest jeszcze kilku innych zawodników, którzy póki co rozczarowują.

Maciej Kwiatkowski
Maciej Kwiatkowski
Marcin Gortat nie dowierza w decyzję sędziów po jednej z akcji w meczu z San Antonio Spurs / Marcin Gortat nie dowierza w decyzję sędziów po jednej z akcji w meczu z San Antonio Spurs

70. sezon NBA ma dopiero 20 dni, ale nie można już dłużej czekać - czas w końcu spojrzeć na tych, którzy rozpoczęli go w dołku i póki co nie mogą się z niego wydostać.

Tydzień temu wskazałem tych, którzy zaskakują in plus. Czas już na tych, którzy dotychczas zawodzą. Choć dzieje się to w wielu przypadkach z różnych przyczyn.

Oczywiście wciąż trzeba przy tym pamiętać, że jest jeszcze bardzo wcześnie i za nami dopiero tylko 10 procent sezonu regularnego. Za trzy tygodnie gorsza forma może być tylko wspomnieniem.

Jednak na pewno w przypadku części graczy ten słaby początek jest oznaką tego, że nie będzie wcale lepiej i przed nimi dołek albo schyłek kariery.

Postarałem się nie umieszczać na tej liście tych, którzy na początku sezonu mają kłopoty z kontuzjami. Ale zdarzyły się wyjątki, bo o kilku graczach po prostu nie wypada nie wspomnieć.

Kobe Bryant (Los Angeles Lakers)

Mam złe informacje dla lojalnych kibiców Los Angeles Lakers - to już raczej koniec kariery ich ulubionego gracza. Jak na razie Kobe trafił w tym sezonie tylko 32,0 proc. rzutów (najgorszy wynik wśród tych graczy, którzy oddają minimum 11 rzutów w meczu) i po tylu kontuzjach nawet on nie już w stanie podołać rygorom wymagającego terminarza NBA. W tym tygodniu opuścił dwa mecze z powodu bólu pleców i we wtorek w Miami przyznał, "Miałem dziś rano kłopoty z chodzeniem. Nagle musisz myśleć o takich rzeczach jak wstanie z łóżka, przewracanie się z boku na bok - o tego typu sprawach". W tym momencie jego kariery każdy kolejny mecz może być - przepraszam za frazes - jego ostatnim. Ale naprawdę tak to wygląda.

Marcin Gortat (Washington Wizards)

To póki co najgorszy sezon Gortata od czasu transferu z Orlando do Phoenix - zalicza najgorsze od grudnia 2010 średnio 10,4 punktów i 7,3 zbiórek. W pierwszych siedmiu meczach tego sezonu miał tylko jedno double-double i póki co tylko jeden raz rzucił więcej niż 10 punktów. Tak jak przypuszczałem w trakcie EuroBasketu, obserwując go na żywo w Montpellier - kiedy jako pierwszy pisałem o tym, że coś jest nie tak z jego atletyzmem - kontuzjowane lewe kolano w sposób dosłowny obniża poziom na jakim gra. Gazela kojarzona jest z bieganiem, nie ze skakaniem. Gortat po raz pierwszy od debiutanckiego sezonu kończy rzuty przy obręczy poniżej poziomu 50 proc. (47,3 proc.) i ma też najniższy współczynnik zbiórek w ataku w karierze. Poziom jego bloków póki co spadł tylko minimalnie - rywale trafiają równe 50 proc. rzutów, gdy jest w promieniu metra od obręczy i metra od rzucającego zawodnika. Są to statystycznie trzy elementy, w których widoczny jest poziom atletyczny podkoszowych graczy NBA. Jak na razie sam przyznaje, że gra słabo, a póki co nowy, bardziej otwarty i oparty na rzutach za trzy system gry Wizards nie wpływa na niego pozytywnie. Gortat ma w ataku piłkę w rękach tylko 41,6 razy na mecz, po 48,6 w poprzednim sezonie, grając przy tym podobną ilość minut. Nie chcę być posłańcem złych wiadomości. Tylko znów informuję, że prawdopodobnie obserwujemy początek schyłku "Polskiej Maszyny".

Carmelo Anthony (New York Knicks)

W lutym tego roku Anthony przeszedł operację usunięcia martwych tkanek z więzadła rzepki w lewym kolanie. Rehabilitacja potrwała siedem miesięcy i efekty długiej przerwy "Melo" widać na początku tego sezonu. Fizycznie wygląda tak jak przed operacją, ale ma kłopoty ze znalezieniem rytmu gry i typowe dla siebie problemy w tym jak kończy mecze. Trafia w tym sezonie tylko 39 proc. rzutów z gry i zdobywa średnio 22,7 punktów na mecz, ale trafia zaledwie 32 proc. swoich rzutów w czwartych kwartach. Podobnie było w ostatnim jego pełnym sezonie 2013/14, kiedy trafiał 45 proc. rzutów z gry, za to w czwartych kwartach tylko 38 procent. Naturalnym wytłumaczeniem jest odwieczny brak drugiej opcji ofensywnej w Knicks i kogoś kto odciąży go przez trzy pierwsze kwarty. Arron Afflalo wrócił po kontuzji i zadebiutował w środę, ale Afflalo nie będzie odpowiedzią i mimo obiecującego startu odpowiedzią nie stanie się też jeszcze Kristaps Porzingis. Knicks muszą zadbać o drugą opcję, jeśli nie chcą wykończyć Anthony'ego, zanim staną się drużyną z realnymi, playoffowymi aspiracjami.

Ty Lawson (Houston Rockets)

Lawson zmienił latem klub i po raz pierwszy od czasu wspólnej gry z Chaunceyem Billupsem dzieli parkiet z kimś kto dominuje piłkę na obwodzie. Lawson ma wg statystyk Sport VU piłkę w rękach przez tylko 5 minut meczu - dużo mniej niż 7,3 minuty na mecz w sezonie 2014/15 w Denver. Po pierwszych ośmiu meczach w Houston (4-4) trafia najgorsze w karierze 34 proc. rzutów z gry, najgorsze 31 proc. rzutów za trzy i zalicza tylko 10,5 punktów i 5,6 asyst na mecz, grając po aż 38,4 minut. Chaotyczny styl gry Rockets bardzo pasuje do jego szybkości i umiejętności penetracji, więc z czasem powinien zacząć grać lepiej. Gra obok Jamesa Hardena to jednak duże wyzwanie dla kogoś kto po prostu gra najlepiej wtedy, kiedy ma piłkę w rękach.

Kevin Love (Cleveland Cavaliers)

W zeszłym roku Kevin Love uniknął krytyki, bo została ona skierowana na to jak trener David Blatt zmarginalizował jego znaczenie w ataku Cavaliers. W tym sezonie Cavaliers mają się póki co świetnie, a Love wg statystyk SportVU otrzymuje łącznie 9,5 dotknięć piłki w meczu w okolicy linii rzutów wolnych (tzw. "elbow touches") i w akcjach tyłem do kosza. W zeszłym sezonie było to zaledwie 6,9 dotknięć na mecz. Ale póki co Love trafia zaledwie 41 proc. swoich rzutów z gry i 32 proc. rzutów za trzy, zdobywając średnio tylko 17,6 punktów. Poza tym robi dobre rzeczy - jest w końcu przecież w Top10 NBA w plus-minus na mecz i wciąż zbiera piłkę na elitarnym poziomie (12,0 zbiórek na mecz), ale jak na razie w ataku zawodzi. Love nie wykorzystuje tego, że Cavaliers grają bez kontuzjowanego Kyriego Irvinga i teraz ciężar ofensywy został bardziej przesunięty w jego stronę. To nie tak, że grając obok LeBrona Jamesa musi wciąż walczyć z podwojeniami... Love musi zacząć grać lepiej, bo niedługo narracja jego kariery w Cleveland się zmieni. Chris Bosh po zredukowaniu roli w Miami dał w końcu radę i jak pamiętamy z czasem potrafił rzucać po 30 punktów w meczach, które opuszczał Dwyane Wade.

Al Jefferson (Charlotte Hornets)

Charlotte Hornets są drużyną, która przechodzi w tym sezonie jedno z największych przeobrażeń w NBA. Hornets oddają aż o 7 trójek na mecz więcej i grają ekscytującą koszykówkę, a w znakomitej formie jest duet rezerwowych Jeremy Lamb i Jeremy Lin. Nagle Hornets już nie polegają na Alu Jeffersonie, tak jak działo się to przez dwa ostatnie lata, czy zwłaszcza w sezonie 2013/14, kiedy "Big Al" wylądował w najlepszych piątkach sezonu. Jefferson trafia 51 proc. rzutów z gry, ale zdobywa zaledwie 13,5 punktów na mecz, grając średnio tylko po 26 minut. Z jego zdrowiem jest wszystko w porządku. Po prostu trener Steve Clifford - który podobnie jak Jefferson jest w ostatnim roku kontraktu - szuka szybszych, bardziej ofensywnych ustawień, mając w odwodzie za Jeffersonem rzucających za trzy Spencera Hawesa i nr 9 ostatniego draftu Franka Kaminsky'ego. Hornets zaliczają plus/minus +5.7 PER-48 minut, gdy Jefferson jest na ławce i -1.4 PER-48 z nim na parkiecie.

John Wall (Washington Wizards)

John Wall jest magnesem do robienia statystyk. Popatrz na to: 17,7 punktów na mecz, 8,3 asyst, ale też 2,4 przechwytu i fantastyczne 1,9 bloku. Jest wszędzie. Może jeszcze tylko LeBron James i Russell Westbrook są regularnie tak aktywni w tylu aspektach gry. Wall jest cały czas na pierwszym planie, ale ...kiedy w końcu pójdzie za tym efektywność? Trafia tylko 40 proc. rzutów z gry, 27 proc. rzutów za trzy i traci piłkę aż 4,3 razy w meczu. Wizards grają szybciej i to akurat sprzyja jego talentom, ale w wieku 25 lat musi zrobić krok do przodu i koszykarsko dojrzeć. Póki co, faktycznie przypomina Westbrooka, ale tego sprzed 2-3 lat.

Kyle Korver (Atlanta Hawks)

Korver umie robić jedną rzecz, ale tę jedną rzecz robi w NBA najlepiej - podobnie jak Ray Allen, czy JJ Redick, jest mistrzem w tym jak przy wykorzystaniu kilku zasłon, zwodów ciałem czy głową, potrafi wyjść na czystą pozycję do rzutu za trzy. NBA uczy się jednak o nim szybko... W przedmeczowych raportach zawodnicy jako punkt nr 1, 2 lub 3 otrzymują "Aby zatrzymać Atlantę, musisz najpierw wyłączyć Korvera". Więc Korver pilnowany jest dużo ciaśniej i bliżej niż w zeszłym sezonie, przez co w dół poszła ilość rzutów jakie oddaje z dystansu (4,6 rzutu PER-36 minut to spadek z 6,7 w poprzednim sezonie) i dobrych pozycji jakie widzi. Wg. zaawansowanych statystyk nba.com tylko 39,3% jego rzutów to te, gdy obrońca jest dalej niż 90 cm od niego. W zeszłym sezonie takie rzuty stanowiły jeszcze 59,5% jego prób. Z nim na parkiecie Hawks zdobywają póki co 3,6 punktu mniej na 100 posiadań (107,2), niż w zeszłym sezonie, choć ten poziom to wciąż poziom 3. ataku w NBA, Hawks mają bilans 8-2 i z Korverem na parkiecie mają plus/minus 12,3 PER-48 (w przełożeniu na 48 minut) - zdecydowanie najlepszy w drużynie.

Danny Green (San Antonio Spurs)

"Gdy zakończę karierę, Spurs będą mieć się dobrze, o ile tylko Danny przestanie ssać" - Tim Duncan oczywiście żartował, gdy to powiedział, ale w każdym żarcie ukryte jest trochę prawdy. Green "ssał" w ostatnich playoffach i trafiał tylko 34 proc. rzutów z gry i 30 proc. rzutów za trzy. Po podpisaniu latem nowego kontraktu Green trafia tylko 33 proc. rzutów z gry i 28 proc. rzutów z dystansu. Jeszcze w lipcu jego czteroletni kontrakt za 40 mln dolarów traktowany był jako kolejny dowód na to, że Spurs potrafią się dogadać i wziąć mniejsze pieniądze dla dobra drużyny. Na razie wygląda to jak kradzież ze strony Greena.

Isaiah Thomas (Boston Celtics)

Kontuzja Marcusa Smarta sprawiła, że Isaiah Thomas na starcie sezonu Celtics był też wykorzystywany jako podstawowy rozgrywający. Mierzący 176 cm "Mały Napoleon" jest wyjątkowym przypadkiem jeszcze z innego powodu, bo jest najlepszym zawodnikiem Celtics, ale gra jako rezerwowy. Z powodu kontuzji Smarta rozegrał jednak trzy mecze jako starter i trafiał tylko 36 proc. rzutów z gry, zaliczając 19,3 punktów i 5,0 asyst w 32 minuty. To bardzo mała próba, ale Thomas - znany ze swojej efektywności strzeleckiej - trafia dotychczas tylko 26 proc. swoich trójek, co obniża jego skuteczność z gry do zdecydowanie najgorszego w karierze poziomu 38 procent. Jego skuteczność zapewne pójdzie w górę, ale mecze, które rozegrał w tym sezonie jako starter, tylko przypominają, że Thomas większość czasu w meczach NBA gra przeciwko rezerwowym.

Jest jeszcze kilku graczy, których forma na początku sezonu rozczarowuje. Anthony Davis jest póki co daleki od spełnienia przedsezonowych przewidywań o tym, że będzie bardzo poważnym kandydatem do nagrody MVP. Jest dopiero 19 w PER (wskaźnik efektywności), po tym jak był nr 1 w zeszłym sezonie. Aktualnie leczy kontuzję biodra, a jego New Orleans Pelicans (1-7) zostali przed rozpoczęciem sezonu storpedowani przez kontuzje.

Derrick Rose od startu sezonu gra w masce i na jego początku narzekał na to, że widzi podwójnie. Od tego czasu ponoć widzi lepiej, ale zalicza 12,9 punktów na mecz i trafił póki co 1 z 16 rzutów za trzy. Więc może nie widzi lepiej? W Chicago planowanego wielkiego powrotu po kontuzji nie zalicza też Joakim Noah - tylko w ubiegłym tygodniu znów rozbolało go kolano.

Chyba nikt nie spodziewał się, że Lance Stephenson wskrzesi swoją karierę jako niski skrzydłowy Los Angeles Clippers - trafia tylko 37 proc. rzutów z gry i najlepiej byłoby mu w roli rezerwowego rozgrywającego. Paul George zalicza fenomenalny powrót po złamaniu nogi, ale w Indianie Pacers wciąż jeszcze nie wiedzą czy chcą grać nisko - tak jak nowoczesna NBA - czy też pozostać przy starym stylu gry, na dwóch klasycznych wysokich pod koszem. Odbija się to negatywnie na Monta Ellisie, który trafia tylko 36 proc. rzutów i zalicza 11,3 punktów, wciąż szukając swojej roli.

Marc Gasol i Zach Randolph  nie są głównymi winnymi obecnego stanu rzeczy w Memphis (3-6), ale zaliczają obecnie razem najmniej punktów od czasu, gdy tworzą podkoszowy duet Grizzlies i czasem grają na pół gwizdka w obronie - zmiany w Memphis są raczej nieuniknione. Do tego zwykle efektywny Mike Conley trafia tylko 35 proc. swoich rzutów.

Louis Williams trafia 31 proc. rzutów, będąc jeszcze gorszym niż Bryant dla minimum 10 rzutów w meczu. Joe Johnson trafia tylko 32 proc. rzutów w swoim roku kontraktowym w Brooklyn Nets.

A czy wiesz kto rzuca najgorzej spośród tych, którzy rozegrali minimum 6 meczów? Nr 1 Draftu 2013 Anthony Bennett - 13%. Zawsze znajdzie sposób, żeby być najgorszym.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×