Cezary Trybański: Gra w NBA spełnieniem marzeń

Specjalnie dla naszego portalu pierwszy Polak w NBA opowiedział o kulisach gry w Stanach Zjednoczonych. Jak Cezary Trybański wspomina czas za oceanem? Dowiecie się tylko u nas.

Jakub Artych
Jakub Artych

WP SportoweFakty: Pierwszy Polak w NBA - to określenie traktuje pan jako miłe wyróżnienie czy raczej jest już mocno doskwierające?

Cezary Trybański: W żaden sposób nie jest doskwierające. Dla mnie najważniejsze jest, że robiłem to, co lubię robić, a właściwie kocham robić, przy okazji zostałem pierwszym Polakiem w NBA, co mogę traktować jako wyróżnienie (śmiech).

Dużo ma pan pamiątek związanych z grą w NBA?

- Powiem szczerze, że kiedy ja grałem to technologia była zupełnie inna niż teraz. Nie było wtedy aparatów w telefonach. Aparaty cyfrowe dopiero się pojawiały. Także tych pamiątek nie mam za dużo. Jest kilka pamiątkowych koszulek czy zdjęć, które dostałem od dziennikarzy i fotografów.

Która z tych koszulek jest najcenniejsza?

- Myślę, że ta pierwsza z Memphis Grizzlies była wyjątkowa. W końcu tam udało mi się spełnić moje marzenie, dostać się do najlepszej ligi świata. Mam do niej najwięcej sentymentu.

Wróćmy do samego początku. Co pan sobie pomyślał, gdy dostał się do Memphis? Był duży szok?

- Wyjechałem w tamtym czasie do Stanów Zjednoczonych, aby przygotować się do sezonu. Poznałem agenta, który zaprosił mnie do siebie, abym podtrzymał formę. Szybko skończyliśmy sezon w Pruszkowie. W Polsce nie miałem warunków do trenowania. Pojechałem tam, aby szlifować swoją formę, a później poszukać klubu w Europie. Potoczyło się to bardzo szybko. W hali, w której trenowałem pojawili się skauci. To oni zwrócili na mnie uwagę i odezwali się do agenta.

Pamiętam jak dziś, że przyszedł agent i zapytał się, czy chciałbym spróbować dostać się do NBA. Na początku byłem na "nie", gdyż moja rola w Pruszkowie ograniczyła się do bycia rezerwowym. Nie wyobrażałem sobie siebie walczącego w NBA. Z drugiej strony przemyślałem to wszystko i doszedłem do wniosku, że nie mam nic do stracenia. Nie przyjechałem do Stanów z myślą, żeby dostać się do NBA, jednak nadarzyła się okazja i trzeba było z niej skorzystać.
Środkowy w trykocie Memphis (fot: trybanski.com) Środkowy w trykocie Memphis (fot: trybanski.com)
Dla pana musiało to być wyjątkowe przeżycie. Jakie były pierwsze wrażenia z pobytu za oceanem?

- Na początku, gdy trafiłem do Stanów treningi były bardzo ciężkie. Kiedy pojawiło się zainteresowanie ze strony skautów NBA, to miałem dużo pokazowych zajęć. Najgorszym momentem było złamanie ręki przed jednym z takich właśnie treningów. Były to dla mnie trudne chwile. Wtedy zostałem zawieszony przez Polski Związek Koszykówki, gdyż nie mogłem przyjechać na kadrę. Nie było mnie nawet stać na bilet, aby wrócić do Polski, zrobić badania i udowodnić, że mam rękę w gipsie. Takie to były czasy.

Tak jak wspomniałem, były to trudne chwile. Ręka była niesprawna i nie wiedziałem czy uda mi się znaleźć klub. Wszystko jednak potoczyło się dobrze. Rehabilitacja przebiegła prawidłowo. Mogłem trenować i nie spodziewałem się, że moja osoba może wzbudzić takie zainteresowanie. Jedenaście klubów pojawiło się na treningu. Dziewięć z nich złożyło mi poważną ofertę. Usiadłem z agentem i podjęliśmy decyzję. Zanim podpisałem kontrakt, były obawy czy sobie poradzę. Mój angielski był bardzo słaby. Pamiętam, jak agent roześmiał się, jak zadałem mu pytanie - czy jak nie będzie mi się podobało, to będę mógł wrócić do domu?

Wspomniał pan o języku angielskim. Był na początku duży problem z komunikowaniem się?

- Język angielski, którego uczymy się w szkole, jest trochę inny niż ten w Stanach. Miałem ułatwione zadanie, gdyż grałem w drużynie z Pruszkowa, której szkoleniowcem był grecki trener. Zwracał się do nas po angielsku, a my mieliśmy tłumacza, który nam wszystko wyjaśniał. Typowe koszykarskie słownictwo "liznąłem" wtedy w Pruszkowie. Wyjechałem do Stanów razem z przyjacielem Łukaszem Jagodą, który mi bardzo pomagał. Mogłem na nim polegać, ale wiedząc, że mam go pod ręką, mniej przykładałem się do nauki języka. Kiedy w klubie zauważyli, że radzę sobie z angielskim coraz lepiej, to zrezygnowali z pomocy Łukasza.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×