Grzegorz Kukiełka: Jedne drzwi się zamykają, a drugie...

- Szanuję trenera Igora Milicicia za to, że dał mi szansę, respektuję klub, ale sam przed sobą nie będę się oszukiwał. Chcę grać dlatego… jedne drzwi się zamykają, a drugie otwierają - mówi Grzegorz Kukiełka w ostatnim wywiadzie jako zawodnik Anwilu.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

WP SportoweFakty: Bardziej żal z powodu rozstania z Anwilem Włocławek, czy jednak bardziej ekscytacja nową przygodą - co obecnie czujesz?

Grzegorz Kukiełka: Im bliżej rozstania, tym smutek się coraz częściej pojawiał, ale to moja świadoma decyzja. Odchodzę do 1. ligi po to, aby grać. Klub może nie tak utytułowany, jak Anwil, ale z ambicjami i aspiracjami (we wtorek Legia Warszawa ma oficjalnie ogłosić podpisanie umowy z graczem - przyp. red.). Dlatego te emocje są różne. I czuję ekscytację, i trochę żal. Ogółem jednak podchodzę do tego jak do wyzwania, a kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.

Krok w tył, aby potem zrobić dwa do przodu.

- Dokładnie.

O odejściu z Anwilu przesądziła twoja ambicja? Nie mogłeś pogodzić się z tym, że grasz mało?

- Gdy podpisywałem kontrakt z Anwilem powiedziałem, że nie przyjeżdżam do Włocławka odcinać kupony i taka jest prawda. Jestem doświadczonym zawodnikiem, latka lecą, więc tym bardziej chcę czerpać radość i przyjemność gry i z obecności na parkiecie. Niemniej, o Anwilu będę zawsze myślał z sympatią. Świetnie zorganizowany klub, super miejsce do grania, kapitalna atmosfera podczas meczów. Cieszę się, że mogłem być częścią tej organizacji przez kilka miesięcy. I nie mówię tego dlatego, że teraz odchodzę, ale taka jest prawda. Gdyby tak nie było, nic bym nie mówił.

Inicjatywa odnośnie rozstania wyszła z twojej strony?

- Tak. Najpierw rozmawiałem z trenerem Igorem Miliciciem, a potem z prezesem Arkadiuszem Lewandowskim i poprosiłem o przychylenie się do mojej prośby. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego jaka jest moja sytuacja. Minut miałem raz mniej, raz więcej, ale nie mogłem do końca wpasować się w system. Nie jestem typowym shooterem za trzy punkty, choć starałem się robić wszystko to, co zakładał coach. Wiadomo, że Anwil ma dużo bardzo dobrych zawodników i klub nie ma czasu na wdrażanie i czekanie na jednego zawodnika.

Jak szybko klub podjął decyzję, że pozwoli ci odejść?

- Szybko. Jeden dzień po mojej prośbie wszystko zostało uzgodnione. Ja też uderzyłem się w pierś i otwarcie przed sobą przyznałem, że nie mogę dać drużynie tyle, ile się oczekuje, a w moim wieku albo się gra, albo się odchodzi. To już nie jest ten czas, aby grać po trzy-pięć minut jak junior. Oczywiście, ja nie krytykuję sytuacji w klubie. Szanuję trenera Igora Milicicia za to, że dał mi szansę, respektuję klub, ale sam przed sobą nie będę się oszukiwał. Chcę grać dlatego… jedne drzwi się zamykają, a drugie otwierają.

W poniedziałek wieczorem pożegnałeś się z kibicami podczas meczu z Polskim Cukrem Toruń. Bardzo udanego meczu zarówno dla klubu, jak i dla ciebie.

- Chciałem wykonać swoją robotę do końca. Była prośba ze strony klubu i trenerów abym został jeszcze na ten mecz i pomógł zespołowi. I wychodząc na parkiet, tylko to miałem w głowie. Z miłości do koszykówki gdy nigdy nie kalkuluję i nie kalkulowałem też wczoraj. Wiedziałem, że muszę dać impuls i robiłem to, co umiem najlepiej. Cieszę się bardzo, że kibice to docenili.

Idziesz do 1. ligi, ale nadal myślisz o Tauron Basket Lidze.

- Siły są, chęci są, ambicja jest... Mogłem uznać, że dobrze mi we Włocławku, zgodzić się na te kilka minut co mecz, siedzieć głównie na ławce. Żadnych większych oczekiwań, żadnej presji. Ale to nie dla mnie. Nadal chcę grać, nadal kocham koszykówkę i to się nie zmienia. I idąc do 1. ligi, nadal będę miał w głowie powrót do ekstraklasy. Mam swój wiek, ale nie kaszlę, nie pluję, dobrze się czuję!

Rozmawiał Michał Fałkowski

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×