Łukasz Wilczek: Zrobimy wszystko, aby Operacja Awans zakończyła się sukcesem
Kapitan Legii Warszawa jest prawdziwym przywódcą drużyny na parkiecie. O ostatnich wydarzeniach w I lidze porozmawialiśmy właśnie z rozgrywającym Łukaszem Wilczkiem.
Koszykarze Legii Warszawa nie kryją mocarstwowych planów. Podopieczni trenera Michała Spychały od kilku tygodni spełniają oczekiwania kibiców, grając bardzo efektowny basket. Prawdziwym testem obecnej formy Legii będzie jednak spotkanie z Miastem Szkła Krosno, które odbędzie się już 23 stycznia w stolicy.
Liderem zespołu z Warszawy jest bez wątpienia Łukasz Wilczek, który znajduje się w bardzo dobrej formie. Rozgrywający Legii jest motorem napędowym drużyny, która w ostatniej kolejce, na słynnym Torwarze pokonała GKS Tychy. - Zwycięstwa zawsze cieszą, ale równie ważny jest styl - przyznaje w rozmowie z naszym portalem Wilczek.
Łukasz Wilczek: Indywidualne nagrody są bardzo miłe i traktuję je jako motywację do dalszej pracy, ale pamiętajmy, że koszykówka jest grą zespołową. Gdyby nie dobra postawa kolegów z drużyny, zapewne nie miałbym szansy na takie wyróżnienie.
Przejdźmy już teraz do ostatnich wydarzeń w lidze. Żałujesz, iż zagraliście ostatni mecz w tym sezonie na Torwarze?
- Na Torwarze czujemy się naprawdę bardzo dobrze. Jesteśmy tam niepokonani już od kilku sezonów, a kibice potrafią stworzyć niepowtarzalną atmosferę. Zawsze z przyjemnością wracamy na ten obiekt i cieszymy się, że możemy występować przed kilkutysięczną publicznością. Gramy przecież dla kibiców. Chcemy cieszyć ich naszą grą. Im więcej ludzi na trybunach, tym lepiej dla widowiska. Naszą halą jest jednak obiekt na Bemowie, tam na co dzień trenujemy i czujemy się jak w domu.
Słyszałem różne głosy na temat meczu Legii z GKS-em. Jedni mówili, iż spotkanie stało na niskim poziomie, drudzy z kolei twierdzili wręcz odwrotnie. Jak to wyglądało z perspektywy parkietu?
- Do spotkania podeszliśmy z szacunkiem do drużyny przeciwnej, ale również z wiarą
we własne umiejętności. Na treningach ciężko pracujemy nad twardą obroną i pressingiem na całym parkiecie. Presja powoduje, że rywale zaczynają gubić się, a my możemy grać z kontry, która jest naszą silną bronią. Pierwsza połowa wyglądała dobrze w naszym wykonaniu, ale nie oszukujmy się - jeśli chcemy awansować do Ekstraklasy, mamy obowiązek wygrywać takie mecze, jak ten niedzielny z GKS-em.
Wszystko układało się znakomicie dla Legii do momentu trzeciej kwarty. Nie wkradło się przypadkiem w wasze poczynania lekkie rozluźnienie?
- Tyszanie zagrali skuteczniej w ataku, wykorzystując nasze błędy w obronie. My mieliśmy krótki przestój, co przełożyło się na wynik w tym fragmencie gry. Na szczęście, wszystko szybko wróciło do normy.
Co pomyślałeś, jak GKS odrobił straty? Dalej byliście pewni swego? - Nie było czasu na jakieś większe przemyślenia, ponieważ sytuacja na parkiecie jest bardzo dynamiczna. Nawet przez moment nie wątpiliśmy w to, że możemy nie wygrać tego spotkania. Konsekwentnie realizowaliśmy założenia taktyczne, a sygnał do ataku dał Michał Aleksandrowicz. W trzeciej kwarcie aż trzykrotnie trafił z dystansu. Naszym zadaniem było wykorzystanie jego dobrej dyspozycji rzutowej.