Danilo Andjusić: Włocławek przyjął mnie jak starego kumpla
W swoim CV ma występy we Włoszech i Hiszpanii, grał też na mistrzostwach Europy seniorów w kadrze Serbii. W swoim kraju jest rozpoznawalny także ze względu na małżeństwo z Ivaną Maksimović, wicemistrzynią olimpijską z Londynu. Oto Danilo Andjusić.
WP SportoweFakty: Pomimo dość młodego wieku, masz bardzo bogate CV. Grałeś już w kadrze swojego kraju, występowałeś na EuroBaskecie, jako junior masz dwa złota mistrzostw Europy. Który z momentów twojej kariery jest dla ciebie najbardziej szczególny?
Danilo Andjusić: Takich momentów było wiele, jak na mój wiek. Najbardziej noszę w pamięci jednak tę chwilę, gdy po raz pierwszy dostałem telefon z seniorskiej reprezentacji Serbii. Tak jak powiedziałeś, jako junior z kadrą U-16 i U-18 zdobywałem złote medale mistrzostw Europy, ale tak naprawdę dla seniorskiej koszykówki to nic nie znaczy. Zaczynasz jakby od nowa. Zawsze chciałem reprezentować Serbię na najwyższym szczeblu i gdy usłyszałem hymn mojego kraju na EuroBaskecie w Słowenii, wzruszenie było wielkie.
Dokładnie pamiętasz ten dzień, gdy dowiedziałeś się o powołaniu?
- Tak jakby to było wczoraj. Latem przygotowywałem się do nowego sezonu indywidualnie i wiedziałem, że o 12 ma być konferencja prasowa, na której coach Dusan Ivković poda nazwiska szerokiej kadry na kwalifikacje do EuroBasketu. Trochę liczyłem, że skoro będzie to większa, blisko 20-osobowa lista, to jednak znajdę się w tym szerokim gronie. I rzeczywiście. Byłem niesamowicie szczęśliwy.
Druga taka szczególna chwila musiała być, gdy już dowiedziałeś się, że jedziesz do Słowenii.- Oczywiście. Trener brał każdego z nas na rozmowę osobno, kilku musiało odpaść. Na szczęście coach uznał, że zasługuję na grę. Jest też jeszcze inny szczególny moment mojej kariery, tym razem klubowej.
Zamieniam się w słuch.
- Debiut w Eurolidze w barwach Partizana Belgrad. Byłem wówczas 20-letnim zawodnikiem, gdy debiutowałem w meczu z Efesem Pilsen Stambuł w słynnej hali Pionir. Pamiętam, że kilka tysięcy fanów - gdy zwyczajowo wyszedłem na rozgrzewkę rzutową nieco ponad godzinę przed meczem - wstało, biło mi brawo i dopingowało. Bo hala już wtedy była pełna. Myślałem, że śnię, a marzenia się właśnie spełniały.
Gra w Partizanie Belgrad to dla kibica Partizanu wyjątkowa sprawa.
- Oj, tak! Urodziłem się w Belgradzie, więc gra dla tego klubu to szczególna sprawa. Tym bardziej, że wówczas Partizan był naprawdę silny i ciężko było się do niego dostać. Dwa lata przede mną drużyna wywalczyła miejsce w Final Four przy bardzo niskim budżecie i w klubie liczono, że uda się to powtórzyć. Dlatego gdy usłyszałem, że mogę trafić do Partizanu, zrobiłem wszystko, żeby właśnie tak się stało.- Ciekawa sprawa, bo mój tata, który był zawodowym biegaczem na 100 metrów, walczył dla Crvenej Zvezdy, a później został dyrektorem tego klubu. Natomiast moja mama w Crvenej Zvezdzie grała w koszykówę... Kiedy byłem mały, tata zabierał mnie jednak na mecze Partizana, bo już wtedy ta drużyna grała w Eurolidze. I tak się zakochałem...
Wyobrażasz sobie grę dla Crvenej Zvezdy? Milan Gurović, niegdyś gracz Prokomu Trefla Sopot oraz Crvenej Zvezdy, której jednocześnie był fanem, podpisał kilka lat temu kontrakt w Partizanie i potem mówił, że to była jego największa pomyłka w karierze.
- Tak, pamiętam. On chyba nawet wytrzymał w Partizanie miesiąc czy kilka tygodni i odszedł. Cóż, ja mogę powiedzieć, że jako fan i były zawodnik Partizana, zawsze będę traktował oferty z tego klubu w pierwszej kolejności. Z Crveną Zvezdą byłaby więc ciężka sprawa... Raczej nie zdecydowałbym się związać z tym klubem. Dla mnie, jeśli grasz w klubie, którego jesteś fanem i masz w stosunku do tego klubu jakieś specjalnie odczucia, to raczej niemożliwe jest związanie z największym rywalem. Może jak będę starszy to zmienię spojrzenie, ale teraz nie ma takiej opcji.
Ogółem miałeś mocne wejście w dorosłą koszykówkę. Po Partizanie nadeszła propozycja z Virtusu Bolonia, a następnie trafiłeś na dwa lata do Hiszpanii.
- W Bolonii nie zostałem na dłużej, choć podpisałem wieloletni kontrakt, ze względu na problemy finansowe klubu. Potem związałem z hiszpańską ekipą Valladolid. Rywalizowaliśmy na samym końcu tabeli, ale dla mnie to był dobry sezon na przetarcie w najlepszej lidze Europy. Miałem dużo minut, dużą rolę, mogłem rywalizować z Realem Madryt, Barceloną, czyli tak, jakbym grał w Eurolidze. Pracowałem mocno na nowy kontrakt i po roku przeniosłem się do Bilbao. To już była naprawdę wysoka półka. W drużynie grały takie postaci, jak Alex Mumbru czy Raul Lopez. Powiedzieć, że wiele się od nich nauczyłem, to nic nie powiedzieć.Z ekipą Basket Bilbao podpisałeś dwuletni kontrakt, ale nie wypełniłeś go do końca. Sportowo nie dałeś rady?
- To nie tak. Miałem określoną rolę - szóstego, siódmego zawodnika - z której wywiązywałem się dobrze. Nie tylko w mojej ocenie, ale również ocenie klubu oraz trenerów. I była w sztabie trenerskim idea, aby w kolejnych rozgrywkach zwiększyć moją rolę, gdyż drużynę miał opuścić Dairis Bertans. Klub był więc przygotowany na jego odejście, a ja miałem być tym, które wejdzie w buty po nim. Nie wiem dlaczego, ale pewnego dnia dowiedziałem się jednak, że Bertans zostaje. Wówczas, korzystając z tego, że kontrakt miałem 1+1, zrezygnowałem i wróciłem do Partizana. Zbiegło się to z moimi prywatnymi sprawami.
Mówisz o sprawach prywatnych - latem 2015 roku ożeniłeś się Ivaną Maksimović, srebrną medalistką Igrzysk Olimpijskich w Londynie w konkurencji karabinku małokalibrowego.
- Dokładanie tak.