Maciej Kwiatkowski: Dlaczego Washington Wizards nie awansowali do play-off NBA

Washington Wizards kończą sezon dużo poniżej oczekiwań i Marcin Gortat po raz pierwszy od trzech lat nie zagra ze swoją drużyn w play-off NBA. Co zawiniło? Kto jest za to odpowiedzialny?

Maciej Kwiatkowski
Maciej Kwiatkowski
John Wall, Marcin Gortat i Otto Porter AFP / John Wall, Marcin Gortat i Otto Porter

Przed rokiem Washington Wizards dotarli do półfinału Konferencji Wschodniej, gdzie najpewniej pokonaliby Atlantę Hawks, gdyby nie kontuzja dłoni Johna Walla już w pierwszym meczu tamtej serii. W tym roku praktycznie ten sam skład znalazł się poza pierwszą ósemką Wschodu.

Z jednej strony maksimum potencjału Wizards był w tym sezonie awans do finału konferencji i realne zagrożenie w nim faworytom nr 1, czyli Cleveland Cavaliers. Z drugiej strony minimum właśnie się dokonało... Skąd więc taki rozrzut możliwości? Dlaczego ten sezon Wizards okazał się jednym z największych rozczarowań ostatnich pięciu lat w NBA? Pisałem o tym już pod koniec stycznia, kiedy Wizards mieli bilans 20-24. Od tamtego czasu wygrali tylko 18 z 35 meczów i w gruncie rzeczy niewiele się zmieniło.

1. Kontuzja Bradleya Beala.

Kłopoty 22-letniego Bradleya Beala - najlepszego gracza Wizards w zeszłorocznych play-off - z przeciążeniem kości strzałkowej rozpoczęły się już na wiosnę 2013 roku. W tym sezonie z tego powodu opuścił 24 mecze, ale 20 z 54 pozostałych, w których zagrał, nie zaczął w pierwszej piątce. Trener Randy Wittman nie mógł go przeforsować i musiał pilnować jego czasu gry. Przez to Beal grał średnio w tym sezonie najmniej minut (31,3) od swojego debiutanckiego sezonu 2012/13, jednocześnie trafiając najlepsze w karierze 45 proc. rzutów z gry i zdobywając najlepsze w karierze 17,5 punktów w meczu.

Ale na koniec sezonu Beal opuścił wcale nie tak dużo spotkań, bo przecież tylko 24 mecze. W zeszłym sezonie nie zagrał w 19., a mimo tego Wizards z bilansem 46-36 spokojnie weszli do play-off. Kontuzja Beala nie była jedynym z powodów.

2. Zmiana stylu gry.

Rok temu w kwietniu Wittman został trenerską gwiazdą play-off, po tym jak - krytykowany przez cały sezon - w końcu zrezygnował z grania podkoszowym duetem Marcin Gortat/Nene Hilario w pierwszej piątce i zamiast Brazylijczyka wstawił do niej niskiego skrzydłowego Otto Portera. Za tym pomysłem stało to, o co prosił na koniec tamtego sezonu sam Gortat - wyprowadzenie jednego gracza (Nene) ze strefy podkoszowej i otworzenie miejsca do gry pick-and-roll dla duetu Wall/Gortat. Wychodziło to fantastycznie w zeszłorocznych play-off i prawie doprowadziło Wizards do finału konferencji.

Wittman pozostał przy tym od początku tego sezonu - Wizards grali niżej, nowocześnie. Regres w obronie - tracenie 2,9 pkt na 100 posiadań więcej - był czymś czego można było się spodziewać. Drużyny NBA, które zaczynają grać niżej, zwykle w pierwszym sezonie takiej zmiany tracą więcej punktów.

Dodatkowo, kiedy od w ostatnim miesiącu sezonu Beal zaczął grać już regularnie, a sprowadzony pod koniec lutego Markieff Morris zaczął odnajdywać się w ataku Wizards, zaczęły wychodzić braki w komunikacji i w znajomości rotacji. W ostatnich czterech tygodniach Wizards pozwolili m.in. na 116 punktów przeciętnym Denver Nuggets bez ich najlepszego strzelca Danilo Gallinariego, na 122 punkty u siebie Atlancie Hawks, na aż 132 punkty u siebie słabej Minnesocie Timberwolves, czy w końcu na 120 punktów fatalnym Sacramento Kings.

3. Brak rytmu, brak poprawy w ataku.

Zaskakujące było jednak to, że pomimo przejścia na bardziej ofensywny system gry, Wizards zdobywali tylko 1,4 punktu na 100 posiadań więcej. Z jednej strony powodem tego był fakt, że Wall i Beal - dwaj najlepsi gracze zespołu - zagrali ze sobą tylko 1241 minut (zagrali razem 1721 minut w sezonie 2014/15). Ale z drugiej strony ten brak wyraźnych postępów w ataku idzie też na konto Wittmana.

W pierwszej części sezonu Wizards grali bardzo niedokładnie, będąc jeszcze jedną drużyną w najnowszej historii NBA, która na przejście w tzw. "small ball" zareagowała zwiększoną liczbą strat. W pierwszym miesiącu sezonu tylko 76ers, Thunder i Rockets tracili piłkę częściej. Potem z każdym miesiącem było już lepiej.

Beal swój pierwszy mecz opuścił już 10 listopada. Jego przerwa w grze to nie była jednak tylko jedna długa nieobecność, ale seria kilku meczów przerwy: 3 w listopadzie, 16 na przełomie grudnia i stycznia, 1 mecz w styczniu, 1 mecz w styczniu, 3 mecze w marcu, 1 mecz w marcu. To - i małe urazy innych graczy - praktycznie przez cały sezon nie pozwoliło Wizards złapać rytmu.

Jeśli spojrzymy na najlepsze okresy gry drużyn NBA w tym sezonie - nawet tych, które do play-off nie wejdą - to wyłania się z tego jeden wspólny mianownik. Zespoły NBA - np Orlando Magic w grudniu, Sacramento Kings i New York Knicks w styczniu - grały swoją najlepszą koszykówkę, gdy grały w pełnych składach. Zaliczały serie kilku gier, w których wyglądały jak drużyny, które mogą awansować do play-off. Już nad play-offową kreską najlepsze okresy gry Charlotte Hornets, czy np Atlanty Hawks też wiązały się z faktem, że trener miał do dyspozycji pełną rotację, włącznie z rezerwowymi.

Wizards praktycznie aż do połowy marca nie zaliczyli serii 3-4 meczów, w których Wittman miał do dyspozycji pełną 9-osobową rotację graczy. Dlatego - mimo, że przez lata krytykowałem go mocno - nie potrafię wskazać go jako winnego tego rozczarowującego sezonu Wizards. Wittman dziś jest już lepszym trenerem, niż przed dwoma laty. Trenerzy, jak i gracze, też mogą stawać się lepsi.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×