Taki miał być i taki jest. Finał marzenie w 1. lidze koszykarzy

O finale I ligi koszykarzy, w którym Miasto Szkła zmierzy się z Legią, napisano i powiedziano już wiele. To finał, na który kibice czekali i w końcu się go doczekali.

Dawid Siemieniecki
Dawid Siemieniecki
kibice Legii Warszawa / Na zdjęciu: kibice Legii Warszawa

Od kilku lat nie było takiego finału na zapleczu PLK, bo i od kilku lat nie spotkały się w nim firmy mówiące wprost o awansie. Tym razem jest zupełnie inaczej, co dla kibiców ma swoje olbrzymie plusy. Najpierw jednak trochę historii.

Politechnika i ŁKS, czyli finał jako formalność

W sezonie 2010/11 w najważniejszej rozgrywce sezonu zmierzyły się ze sobą ekipy AZS Politechnika Warszawska i ŁKS Łódź. W pewien sposób zespoły naszpikowane, jak na ten poziom, gwiazdami, ale takimi, które dopiero po jakimś czasie zaczęły świecić naprawdę mocnym blaskiem, a dziś grają w TBL. To między innymi Jarosław Mokros, Mateusz Ponitka, Piotr Pamuła po stronie Politechniki i głównie Krzysztof Sulima, jeśli o ekipę ŁKS-u chodzi. Obie ekipy miały także kilku naprawdę doświadczonych graczy.

Na czym zatem polegał problem? Awans w kieszeni miały one już po półfinałach, zatem decydująca rozgrywka nie była wojną na wyniszczenie. Ważny jest także inny aspekt. Żadnej z tych ekip nie ma już w ekstraklasie. Różnego rodzaju problemy w obu klubach spowodowały, że dziś nie ma ich już tak naprawdę na koszykarskiej mapie Polski i kilka lat sprawiło też, że ten finał, choć zawodnicy grali w nim naprawdę solidni, nie był takim, który będzie się pamiętać latami.

ZOBACZ WIDEO 25. mistrzostwo Polski koszykarek Wisły Can-Pack Kraków (źródło TVP)

Start awansował i to wszystko

Inaczej było rok później, bo wówczas tylko jedna ekipa wywalczyła awans. Sztuka ta udała się Startowi Gdynia. Przegrana w finale Rosa Radom skorzystała jednak z zaproszenia i także znalazła się w TBL. Jednak innym aspektem tamtego finału jest fakt, że dziś nie ma już Startu Gdynia w ekstraklasie, co także powoduje, że choć wtedy obaj uczestnicy chcieli bardzo awansować, na ten moment w TBL ostał się jeden z nich i to w dodatku ten, który wtedy przegrał. Gdynianie po roku sami, z powodu braku sponsora, nie przystąpili do rozgrywek.

Silny Śląsk i długo, długo nic (nikt)

W kolejnych latach sytuacje zdarzały się różne. Śląsk Wrocław po awansie z drugiej ligi do pierwszej mówił wprost, że chce awansu w sezonie 2012/13 i wywalczył go w zasadzie w cuglach. Nie było wówczas silnych na ekipę z Dolnego Śląska. Objawił się jednak zespół z Krosna, który od tamtego sezonu zaczął na stałe wpisywać się w ramy większych lub też mniejszych, ale jednak faworytów i najsilniejszych ekip w I lidze.

W finale szans wielkich nie miał, bo i mieć nie mógł, skoro w decydujących meczach w fazie play-off trener Dusan Radović miał do dyspozycji tak naprawdę 6-7 zdrowych ludzi. Posiadał co prawda na rozegraniu Kamila Łączyńskiego, ale to było za mało. I tak olbrzymim sukcesem było to, że MOSiR-owi, bo tak wtedy brzmiała nazwa klubu, udało się urwać jeden mecz - w dodatku we Wrocławiu. Na więcej stać go nie było. Nie był to zatem finał, w którym obie ekipy stoczyłyby walkę z myślą o tym, że bardzo chcą znaleźć się szczebel wyżej, bo głośno o tym w całym sezonie mówił w zasadzie jedynie Śląsk.

Wielki dramat SIDEn-u

Sezon 2013/14 przyniósł jednego zdecydowanego faworyta - zespół SIDEn-u Toruń. Już w trakcie sezonu, widząc, że liga jest bardziej wyrównana niż chyba początkowo myślano, sprowadzono z ekstraklasy Marko Djuricia i Michała Jankowskiego. To spowodowało, że dwunastka, jaką wówczas dysponowali torunianie, była niesamowita. W teorii każdy, kto wszedł na parkiet, miał być wartością dodaną, a zmiana jakości gry miała być nieodczuwalna. Te plany wniwecz obrócił jednak Start Lublin z Grzegorzem Mordzakiem, Patrykiem Pełką i Marcelem Wilczkiem na pokładzie.

Awans wywalczył wówczas także posiadający mistrzowskie i TBL-owskie aspiracje, aczkolwiek nie mający na to aż takiego parcia jak SIDEn, Polfarmex Kutno. Jego finał z toruńską ekipą miał szansę być hitem. Nie był. Bo go po prostu nie było. Wobec przedwczesnego odpadnięcia torunian, małym finałem okazał się półfinał pomiędzy Polfarmexem a MOSiR-em. Wiadomym bowiem było, że jeśli nie stanie się żadna katastrofa, zwycięzca tego starcia awans wywalczy, bowiem druga para, WKK Wrocław – Start Lublin, była po prostu dużo słabsza. I tak też się stało. Awansował Polfarmex po dość lekkim i przyjemnym finale z wrocławianami.

Sokół "Stalówce" nie zagroził

Rok później awans wywalczyć chciała Stal Ostrów Wielkopolski i to też uczyniła. Mówiła o tym od samego początku i sztuki tej dokonała. Nic nie umniejszając Sokołowi Łańcut, hitu w finale także nie było. Gdyby Miasto Szkła uporało się z ekipą Dariusza Kaszowskiego, zagrałoby ze Stalą i ten pojedynek mógłby być nieco bardziej zażartą batalią, jeśli o kwestię awansu chodzi. Bo i większość takiego finału się po prostu spodziewała. Chodzi też o to, że Sokół chciał wygrać ligę - jak chyba każdy - ale nie mówił wprost o kwestii awansu. O tym jasno wyrażali się jedynie w Ostrowie i co któreś słowo w Krośnie. Legia o awansie jeszcze nie myślała, bo ten jest celem teraz - na 100-lecie klubu.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×