Przemysław Frasunkiewicz: Miękki trener szybko idzie do piachu

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Przemysław Frasunkiewicz w przyszłym sezonie zadebiutuje w TBL w roli szkoleniowca. Poprowadzi zespół Asseco Gdynia. W rozmowie z WP SportoweFakty podzielił się swoimi spostrzeżeniami na temat pracy trenerskiej i nowych wyzwań.

[b]

WP SportoweFakty: Od poniedziałku jest pan nowym trenerem Asseco Gdynia. Nie ma co ukrywać, że była to dość zaskakująca wiadomość, ponieważ miał pan jeszcze przez rok biegać po ligowych parkietach. Jak do tego doszło?[/b]

Przemysław Frasunkiewicz: To prawda, że mój kontrakt zawodniczy jeszcze obowiązywał przez rok, ale nie ukrywam, że trochę zabiegałem o to, abym został szkoleniowcem już w tym roku. Bardzo dziękuję prezesowi Sęczkowskiemu i całemu zarządowi za to, że dano mi szansę i możliwość realizacji moich marzeń, do których przygotowywałem się już od dłuższego czasu.

W jaki sposób zabiegał pan o stanowisko pierwszego trenera?

- Rok temu ustaliłem dwuletni kontrakt z Asseco Gdynia i już wtedy sobie jasno powiedzieliśmy, że być może za rok będzie taka sytuacja, iż klub będzie potrzebował pierwszego trenera. Porozumieliśmy się słownie. Dałem sygnał działaczom, że jestem gotowy do objęcia tej posady. Splot różnych wydarzeń sprawił, że otrzymałem taką propozycję i od razu ją przyjąłem.

ZOBACZ WIDEO Sklep z pamiątkami w Rio jest. Czy zdążą z metrem? (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Gdynia to najlepsze miejsce do tego, by rozpocząć trenerską karierę?

- Jestem przekonany, że tak będzie. Nie będę ukrywał, że tutaj jest mój dom. Klub z Gdyni znam od podszewki. Załapałem się na ostatnie dwa lata mistrzowskie, z czego jestem dumny i szczęśliwy. Później byłem częścią zespołu, który musiał walczyć o każde pojedyncze zwycięstwo. Znam tych młodych zawodników, którzy stanowili o sile drużyny, co uważam, że jest dużym atutem.

Będzie pan grającym trenerem?

- Nie uznaję czegoś takiego. Już w ostatnich latach miałem problemy z koncentracją na boisku, ponieważ dużo uwagi poświęcałem młodym zawodnikom. To dawało mi dużą satysfakcję, ale wiem jednocześnie, że czasami odbijało się na moich indywidualnych występach. Nie wyobrażam sobie, abym był jednocześnie trenerem i zawodnikiem. Koszykówka jest obecnie tak szybka, że jest to niemożliwe.

Czy już 30 kwietnia (mecz ze Stelmetem BC w ćwierćfinale) wiedział pan, że rozgrywa właśnie ostatnie spotkanie w TBL?

- Szczerze? Chciałem, żeby to był mój ostatni mecz w karierze.

Czy karierę kończy pan jako spełniony koszykarz?

- Jestem bardzo zadowolony ze swojej kariery. Tym bardziej, że kiedy miałem 7-8 lat lekarz jasno mi powiedział, że nie będę uprawiał żadnego sportu. Uważam, że sporo dokonałem. Byłem częścią zespołu, który dwukrotnie sięgnął po mistrzostwo Polski. Brałem udział w mistrzostwach Europy. Kilka razy wystąpiłem w meczu gwiazd. Dużo ciekawych rzeczy zrobiłem. Jestem zdania, że mogłem nawet zrobić większą karierę, gdybym podjął nieco inne decyzje.

To prawda, że już 20 lat temu od trenera Aleksandrowicza usłyszał pan, że w przyszłości zostanie pan trenerem?

- Tak, takie słowa padły z jego ust. Wziąłem sobie je do serca i konsekwentnie przygotowywałem się do tej roli. Miałem szczęście, że później trafiałem pod skrzydła naprawdę uznanych trenerów, od których mogłem się wielu rzeczy nauczyć i podpatrzeć. Od którego najwięcej się pan nauczył?

- Było kilku takich trenerów. Wymienię tych, którzy byli ze mną w czasie tych największych zmian. Pierwszym był Maciej Mucha. Od niego nauczyłem się wszystkich podstaw, postrzegania koszykówki w sposób zespołowy, a nie indywidualny. Później był trener Aleksandrowicz, który zaczął wpuszczać mnie w pierwszej piątce na boiskach Ekstraklasy. Miałem wówczas 18-19 lat. Byłem w szoku, ponieważ trener dawał mi bardzo odpowiedzialne zadania - np. przez 30 minut musiałem kryć na całym boisku Raimondsa Miglinieksa.

Następnie na swojej drodze spotkałem Andreja Urlepa. U niego zobaczyłem, co oznacza ekstremalna praca. W międzyczasie byłem także u Wojciecha Kamińskiego. U niego też nauczyłem się kilku ciekawych kwestii. On ma specyficzny sposób prowadzenia zespołu. U Igora Griszczuka mogłem zauważyć, co oznacza pełna kontrola drużyny. On miał coś w sobie takiego, że zawodnicy czuli się u niego jak niezwyciężeni. To było znakomite uczucie.

A na samym końcu był Tomas Pacesas.

- Dokładnie. U niego wszedłem na najwyższy swój poziom. Zrozumiałem najmniejsze szczegóły i detale koszykówki. Wiedziałem o nich wcześniej, ale zdawałem sobie sprawy, że one mają tak duże znaczenie. Mimo że miałem 32 lata, to zrobiłem jeszcze jeden krok do przodu. Nie wolno także zapominać o Davidzie Dedku, dla którego także grałem. Konkludując, to nie jest jednak tak, że w tym momencie jestem gotowy do pracy trenera w 100 procentach, bo w przeszłości miałem okazję grać u dobrych szkoleniowców. Moja edukacja dopiero się zaczyna. Podczas kariery nauczyłem się jednej rzeczy - każdy miękki trener szybko idzie do piachu.

Jakim trenerem w takim razie będzie Przemysław Frasunkiewicz?

- Osobiście najbardziej lubiłem takich trenerów, którzy dawali mi wolną rękę. Może zabrzmi to dziwnie, ale tak też miałem u Tomasa Pacesasa. Wydawało się, że on wszystko chce kontrolować, ale tak nie było. Prawda jest taka, że do każdego zawodnika trzeba podejść w odpowiedni sposób. Jedni są tacy, że potrzebują krzyku przy wykonywaniu zadań, a drudzy lubią ciszę i spokój.

Wiem, że zawodnicy w każdym meczu będę dawać z siebie wszystko. Jednak już teraz mogę powiedzieć, że jeżeli podstawowi gracze będą mieli słabszy dzień, to nie będę bał się postawić na młodszych koszykarzy, nawet tych 19-letnich. Wiadomo, że nie możemy tutaj zrobić obozu koncentracyjnego, ale nie możemy też robić "koszykarskich jaj".

Asseco to za bardzo utytułowany klub, aby zawodnicy nie wykorzystywali szans, które otrzymują. Oni muszą dać z siebie 100 procent na każdym treningu i spotkaniu. Na pewno nie będzie tak, że młody zawodnik przyjdzie na trening nieprzygotowany mentalnie i zacznie pracować od 20 minuty zajęć.

Matczak i Żołnierewicz będą liderami zespołu?

- Bardzo liczę na tych zawodników. To sumienni i pracowici gracze, którzy doskonale wiedzą, czego chcą. Nie wyobrażam sobie sytuacji, aby oddawali po trzy rzuty w meczu. Mówiąc żartobliwie - jeśli tak będzie, to sam podam się do dymisji.

Jaki cel został postawiony przed panem postawiony?

- Trudno w tej chwili mówić o celach, bo nie wiadomo, jak inne drużyny będą wyglądały. Poza tym sami jesteśmy w budowie. Wiem, że mam kredyt zaufania u działaczy, ale ja nie chcę go wykorzystywać. Nie chcę być w przedszkolu, by każdy mnie niańczył. Jeśli coś będę robił źle, to jestem otwarty na sugestie.

Teraz przed panem nowy, ale zarazem trudny temat, czyli negocjacje z zawodnikami.

- Scouting zawodników mam bardzo dobrze opracowany, bo zajmuję się tym tematem już od czterech lat. Bardzo lubię te rzeczy robić. Mam sporządzoną listę graczy. Posiadam o nich informacje. W pracy trenera trzeba znać rynek, agentów, ceny. Do tego trzeba się przygotować przez kilka lat. Nie ma co ukrywać, że nasza sytuacja jest przejrzysta.

Mamy wielu młodych zawodników, których trzeba odpowiednio wprowadzać do zespołu. Mieliśmy pierwszą falę młodzieży, czyli Matczak, Żołnierewicz, Kowalczyk. Teraz czas na kolejną, by być później przygotowanym do odejścia naszych obecnych liderów.

Już teraz siedzę i myślę nad taktyką, jak odpowiednio wykorzystać zawodników, by byli zadowoleni. Jestem po spotkaniu z dwoma graczami i mniej więcej wiem, czego oczekują i spodziewają się po współpracy ze mną.

Rozmawiał Karol Wasiek

Źródło artykułu: