Aaron Johnson - ostrowski Napoleon

Jest zwinny, szybki, ma oczy dookoła głowy, a na parkiecie przede wszystkim lubi pomagać kolegom w zdobywaniu punktów, ułatwiając im tę sztukę dokładnymi podaniami. Jemu pomogła koszykówka. Przed państwem Aaron Johnson.

Rafał Malinowski
Rafał Malinowski

Chicago, przesiąknięte przemocą Englewood, uważane przez wielu za jedną z najbardziej niebezpiecznych okolic w Wietrznym Mieście. Tam się wychował. Mierzy zaledwie 173 centymetrów wzrostu, ale to, co dla innych byłoby problemem, on przekuł w zaletę. Jest zwinny, szybki, ma oczy dookoła głowy, a na parkiecie przede wszystkim lubi pomagać kolegom w zdobywaniu punktów, ułatwiając im tę sztukę dokładnymi podaniami. Tak samo, jak chce pomagać ludziom w swoich rodzinnych stronach. Jemu pomogła koszykówka. Przed państwem Aaron Johnson.

Liczna rodzina schronieniem

Przyszedł na świat 27 października 1988 roku. Był czwartym spośród dwunastu potomków państwa Johnsonów. - Moje dzieciństwo na pewno było trudne. Mama i tata pracowali bardzo ciężko, aby wspomóc mnie i zapewnić byt moim 11 braciom i siostrom . Wiedziałem, jak ludzie strzelają do siebie i giną na ulicach. Straciłem w Chicago wielu przyjaciół, jednak dzięki koszykówce, starszemu bratu, siostrze oraz rodzicom znałem w okolicy wiele osób. Dlatego nie wpadałem w kłopoty, byłem stosunkowo bezpieczny - wspomina koszykarz.

Aaron Johnson wcale nie musiał trafić do Ostrowa Wielkopolskiego. Wcale nie musiał grać nawet w koszykówkę. Jak opowiada, wszystko zawdzięcza bratu. - Właśnie on zawsze będzie moim idolem - mówi zawodnik żółto-niebieskich. - Oglądałem przez okno, jak gra w koszykówkę i dlatego zacząłem uprawiać ten sport. O żadnym zawodniku NBA nie powiem tego samego. Uwielbiam wielu różnych koszykarzy, ale nie są dla mnie idolami. Często oglądam grę Rajona Rondo, ponieważ to, co ten zawodnik widzi na parkiecie, przechodzi ludzkie granice.

Poczucie humoru

- Moja żona, córka, bracia, siostry, mama i tata są na pierwszym miejscu, zaraz obok znajduje się koszykówka. Uwielbiam, kiedy siedzimy razem, żartujemy, śmiejemy się, cieszymy się życiem. Moja rodzina ma świetnie poczucie humoru - opowiada Aaron Johnson. On sam dał się poznać w drużynie, jako ktoś sympatyczny, rozgadany, szybko odnajdujący wspólny język z kolegami. Patrząc na rolę, jaką ma odgrywać w Stalówce, to bardzo ważny aspekt. Ma poprowadzić drużynę do sukcesów niczym słynny generał i strateg, Napoleon Bonaparte.

ZOBACZ WIDEO: Konrad Bukowiecki stosował niedozwolony stymulant? (źródło TVP)

Wielki zaszczyt i wyróżnienie

Johnson przez cztery sezony grał w NCAA. Reprezentował barwy UAB Blazers. Nie dość napisać, że czynił to godnie - filigranowy rozgrywający zapisał się złotymi głoskami na kartach historii swojej uczelni. W 2010 roku został wybrany tzw. Conference USA Men's Basketball Player of the Year. Jak duże to wyróżnienie można zauważyć, przeglądając listę wszystkich triumfatorów. Znalazł się obok Kenyona Martina, Quentina Richardsona, Chrisa Douglasa-Robertsa czy legendy NBA, Dwyane'a Wade'a. - Gdy dowiedziałem się, że zwyciężyłem, byłem bardzo zaskoczony. To była duża niespodzianka. Trener Marsh, pracujący w college'u, zapytał mnie, kto powinien otrzymać to miano. Odparłem wtedy, że jeden z moich kolegów. A on na to: Aaron, dlaczego nie pomyślałeś o sobie? Kiedy dowiedziałem się o tym wszystkim, byłem bardzo szczęśliwy i podekscytowany. Przed moim seniorskim rokiem pracowałem bardzo ciężko, spędziłem całe lato na treningach. Zostałem pierwszym koszykarzem w historii UAB, który otrzymał tę nagrodę, to było niesamowite uczucie.

27-latek średnio na mecz notował wówczas nawet 7,7 asysty, przewodząc w NCAA całej Dywizji I. - Asystowanie to najlepsza część mojej gry i jestem dumny z tego, że mogę być najlepszym podającym czy rozgrywającym, niezależnie z kim i w jakiej lidze gram - mówi o tym elemencie sam zainteresowany. Johnson przeszedł na zawodowstwo w 2011 roku. Trafił do Włoch, spędzając tam ostatecznie dwa sezony. Jako debiutant zapisywał na swoim koncie 15,0 punktu, 2,4 zbiórki, 4,5 asysty i 1,5 przechwytu, co zaowocowało występem w Meczu Gwiazd. Następnie spróbował swoich sił w NBA D-League, ale 23 stycznia 2014 roku opuścił Bakersfield Jam i przeniósł się do fińskiego Nilan Bisons Loimaa. Ostatnie zmagania spędził w Rumunii, grając dla zespołu SCM CSU Craiova i będąc jednocześnie jednym z najlepszych podających tamtejszej ligi. Tam również wystąpił w Meczu Gwiazd. Wówczas w jego zespole był Porter Troupe. Obaj nie przypuszczali wtedy, iż niebawem ich drogi się skrzyżują. Teraz przed nimi następne wyzwanie - poprowadzenie BM Slam Stali ku fazie play-off.

Odnieść sukces

Gdzie widzi się Johnson za kilka, bądź kilkanaście lat? - Co chciałby robić w przyszłości? Odnieść sukces! Marzę, żeby spróbować swoich sił na posadzie trenera. Może kiedyś się to uda. Przede wszystkim chcę obracać się w tym środowisku. Planuję założyć fundację, która będzie miała na celu ratowanie przyszłości młodych mieszkańców Wietrznego Miasta. Przez dwa ostatnie lata organizowałem też koszykarskie campy - mówi 27-latek. - Moją inspiracją w życiu jest pomaganie dzieciom w Chicago, żeby mogły wyrwać się z tego miejsca. Zbyt dużo młodych ludzi tam umiera, to naprawdę mnie boli. Ja po prostu chcę znaleźć sposób, aby móc im pomóc. Chciałbym im pokazać, że bycie w gangu, rabowanie, zabijanie czy sprzedaż narkotyków nie jest jedynym sposobem na to, by wyjść z biedy. Chcę również żyć szczęśliwie z żoną, córką i rodziną.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×