Wojciech Bychawski: Koszykówkę może próbować ograniczać tylko wyobraźnia

Trener Wojciech Bychawski realizuje swoją pasję razem z AZS-em AGH Kraków. Zaczynało się od sali bez koszy. Teraz jest pierwsza liga i rywalizacja na szczeblu ogólnopolskim. Część rywali zna już siłę beniaminka, który wędruje w górę tabeli.

Adam Popek
Adam Popek
Wojciech Bychawski (z prawej) WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Na zdjęciu: Wojciech Bychawski (z prawej)

WP SportoweFakty.pl: Kiedy tak naprawdę poczuł pan, że awans do pierwszej ligi jest sprawą realną?

Wojciech Bychawski: W zasadzie od początku był to dwu-trzy letni proces. Powoli dążyliśmy, ale też zdawaliśmy sobie sprawę, że albo teraz albo… przyjdą problemy. Kilku zawodników przebywało już w zespole, miało swoje nadzieje i ich niespełnienie mogłoby zniechęcić do dalszej gry tutaj. Wierzyliśmy , że się uda. Jak to bywa, przychodziły wątpliwości, lecz dążyliśmy do celu.

Zakładaliście na samym początku, że chcecie być tuż "za plecami" ekstraklasy?

- Tak. Nie było żadnej presji ze strony klubu, nikt nas nie naciskał, ale budowaliśmy kolektyw z myślą właśnie o zagoszczeniu wśród pierwszoligowców. W zasadzie ta myśl przewodnia nadała wszystkiemu sens.

Wyobrażenia dotyczące panujących realiów potwierdziły się czy coś pana mocno zaskoczyło?

- Generalnie dzięki zainteresowaniu, śledzeniu wydarzeń, rozmowom z zawodnikami oraz trenerami, czy analizie meczów wiedziałem, co za sobą niesie ten szczebel, więc de facto nic mnie wielce nie zaskoczyło. Praktycznie jednak, a pamiętajmy, że jestem trenerem-debiutantem, to pewien przeskok i idąca za nim nauka. Stąd wiele rzeczy odbiera się jako swego rodzaju odmienne. Część z nich odkrywamy, nabywamy doświadczeń. Bez wątpienia mamy do czynienia z ciekawymi rozgrywkami, o bardzo dobrym poziomie. Zresztą wielu młodych graczy pojawia się w całym projekcie, nadając mu charakter.

Często podkreśla się, że obiecał pan dać szansę tym, którzy awans wywalczyli. Mimo tego, nie rozważano w klubie sprowadzenia kogoś bardziej doświadczonego?

- Rzeczywiście rozmawialiśmy o tym, że wspomnianym osobom ta możliwość się należy. Zwłaszcza, iż to ludzie, którzy są w stanie rywalizować co najmniej w pierwszej lidze i moim zdaniem oni będą grać. Czy z nami czy gdzie indziej. Stale pokazują swoje umiejętności. Odnośnie wzmocnień, pamiętajmy, że doszedł choćby Marek Krzycki. Ja jestem takim lokalnym patriotą. Z Krakowa wyjechało tylu ciekawych ludzi, że gdyby ich jednocześnie ściągnąć z powrotem to pewnie bilibyśmy się o ekstraklasę. Marka Krzyckiego znałem od dawna, chciałem żeby wrócił na "stare śmieci", odbudował się. Zaliczył dość długi rozbrat z koszykówką, trapią go drobne kontuzje. Niemniej on sobie całość odbuduje. Ponadto, sięgnęliśmy po Macieja Adamkiewicza. Ja zwykle daję szansę ludziom, którzy przeszli różne sytuacje, ale perypetie życiowe i jego podejście do wszystkiego przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Stało się, jak się stało.

ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: moje życie pokazuje, że niemożliwe nie istnieje

A kwestia finansów?

- One były wyznacznikiem możliwości. Wiadomo, że beniaminkowie często nie dysponują wielkimi kwotami i nie przeprowadzają kolosalnych roszad kadrowych. Tym bardziej, że nie mamy trenera z wielkim nazwiskiem. Ja też przecież wchodziłem na pierwszoligowe salony w zasadzie bez nazwiska, ligowego doświadczenia. Na pewno dla koszykarzy z dużym stażem profesjonalnej gry nie okazałem się magnesem. Taki proceder widać choćby po trenerze Grudniewskim z Leszna, notabene świetnym szkoleniowcu i człowieku. Z tego co wiem nie dysponuje horrendalnymi pieniędzmi, a potrafił przyciągnąć paru młodych chłopaków, których znał. Ja staram się pracować na taki status, doświadczenie, dzięki czemu ktoś będzie chciał przyjść grać właśnie tu. Jak mnóstwo koszykarzy wędruje do Łańcuta ze względu na trenera Kaszowskiego, by pod jego wodzą się odbudować, wystartować w tej drużynie. Chciałbym kiedyś posiadać taki autorytet, wiedzę i możliwości, by niczym wspomniani trenerzy Grudniewski oraz Kaszowski przyciągać nazwiskiem, a niekoniecznie kusić jedynie kwotami zapisanymi w kontrakcie. Jednak to długotrwałe procesy. Jestem ambitny i zarazem w gorącej wodzie kąpany, lecz przesuwając się głębiej widzę ile potrzeba cierpliwości, by pewnych rzeczy się nauczyć. Ambicje mam wielkie, ale też skrywam w sobie pokorę.

- Bardzo "ciepło" przyjmuję przewidywania wszystkich fachowców, którzy skazują nas na porażkę, spadek. Myślę, że takie spotkania jak ostatnio z Biofarm Basketem Poznań pokazują, że umiemy walczyć i zrobić coś, co nie każdemu się udaje, czyli zbudować świetną atmosferę w kolektywie. Koszykówka jest na tyle obszerną dziedziną, że tylko wyobraźnia może próbować ją ograniczać. Nie warto mówić, że ten czy inny robi coś źle. Każdy funkcjonuje inaczej. Tylko, że niektórym się sprawdza, a innym nie. Sukces często stanowi wypadkową możliwości, różnych sytuacji, zdolności psycho-fizycznych i wielu innych. Dlatego szkoleniowcy się zmieniają. I nagle jednemu się nie udało, a za moment gdzie indziej powiodło. I co? Między sezonami stał się wybitny albo przestał być dobry? Moim zdaniem należy brać pod uwagę całą gammę elementów. Tak na to patrzę i krok po kroku chcę coś tworzyć. Jedno powiem na pewno i jeżeli znajdzie się na świecie ktoś, kto udowodni, że jest inaczej to nigdy już do tej pracy nie przyjdę. Kocham koszykówkę i nie ma człowieka, który powiedziałby mi, że nie poświęciłem jej wszystkiego. Bo poświęciłem praktycznie wszystko.

Czy AZS AGH Kraków zwycięży również w najbliższym meczu z Astorią Bydgoszcz?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×