Kamil Sadowski: Gdy mówiłem dzień dobry Andrzejowi Plucie, to czułem ekscytację

Jest wychowankiem Anwilu, dorastał w czasach Pacesasa, Pluty i innych gwiazd. Był w strukturach H1. A teraz stanie w Hali Mistrzów w roli pierwszego trenera drużyny PLK. - Mój sen się spełnia - mówi Kamil Sadowski, szkoleniowiec AZS-u Koszalin.

Karol Wasiek
Karol Wasiek
WP SportoweFakty
WP SportoweFakty: Po meczu z Polskim Cukrem Toruń mówił pan, że musi się zastanowić nad kwestią prowadzenia drużyny w kolejnych spotkaniach. Dawał pan do zrozumienia, że lepiej byłoby poszukać nowego trenera. Jednak dał się pan przekonać władzom AZS-u. Jak do tego doszło?

Kamil Sadowski: W poniedziałek odbyły się pierwsze rozmowy, po tym jak rozstano się z Piotrem Ignatowiczem. Już wtedy klub zaproponował mi kontrakt do końca sezonu. Ja jednak potrzebowałem czasu do namysłu, nie chciałem się od razu zgadzać. Musiałem porozmawiać z ludźmi, którzy mi doradzają. Ostatecznie zgodziłem się na taką propozycję. Doszliśmy do porozumienia. Jestem tymczasowym trenerem, a klub może spokojnie szukać nowego szkoleniowca na kolejny sezon, tak aby nie podejmować pochopnych decyzji. To ma być przemyślany ruch.

Dlaczego tak dużo czasu potrzebował pan do namysłu?

- Powiem wprost: bardzo chciałem uniknąć sytuacji z poprzedniego sezonu. Wtedy też wskoczyłem w miejsce pierwszego trenera. Przed rozpoczęciem rozgrywek powiedziałem sobie, że chcę przepracować sezon jako asystent. Wszyscy wiedzieli, że mamy mniejszy budżet i walczymy o utrzymanie. Mimo tego oczekiwania kibiców wobec drużyny były bardzo duże. Chciałem być lojalny wobec Piotra Ignatowicza, z którym zamierzałem skończyć ten sezon. Dlatego ten proces decyzyjny tak długo trwał.

ZOBACZ WIDEO Mamed Chalidow znów wielki: byłem żądny krwi
Czy wygrana nad liderem PLK pomogła w podjęciu ostatecznej decyzji?

- W środę wygraliśmy, więc w czwartek zdecydowałem, że to wezmę do końca (śmiech). Żartuję oczywiście. Nie będę ukrywał, że to zwycięstwo mi nieco pomogło. Wiem, że od razu oczekiwania kibiców wzrosły, ale warto pamiętać, że Polski Cukier ma kryzys. Świetnie zaczął sezon, ale teraz gra nieco gorzej. To normalne - każdej drużynie to się zdarza. Nie da się całego sezonu grać równo. Trafiliśmy na ich słabszy moment i skrzętnie to wykorzystaliśmy. Zawodnicy pokazali się z bardzo dobrej strony. Zrealizowali założenia. Szybko przechodziliśmy z obrony do ataku, co zaprocentowało łatwymi punktami, a na tym mi zależało przed meczem.

Kamil Sadowski już czuje się na siłach by na stałe prowadzić zespół w PLK?

- Na tę chwilę nie myślę jeszcze o samodzielnym prowadzeniu zespołu. Chciałbym jeszcze 5-6 lat być asystentem i poszerzać swój warsztat. Nie boję się prowadzenia drużyny, ale nie oszukujmy się - jeszcze muszę się wiele nauczyć i łapać doświadczenie. Mam teraz taką okazję, więc liczę, że to zaprocentuje w przyszłości.

Najbliższe spotkanie będzie z pewnością dużym przeżyciem dla pana. Poprowadzi pan drużynę w Hali Mistrzów we Włocławku, mieście, w którym się pan wychował. Będzie show?

- Show to pewnie nie będzie - zapowiada się trudne spotkanie dla naszego zespołu. Nie ukrywam, że mecz będzie dla mnie ogromnym przeżyciem. Nawet nie umiem tego opisać - coś niesamowitego. Jestem wychowankiem Anwilu Włocławek - grałem dziesięć lat w grupach młodzieżowych. Halę Mistrzów znam jak własną kieszeń - codziennie mieliśmy tam treningi. Poza tym podpatrywałem świetnych zawodników z pierwszego zespołu.

Kogo pamięta pan z tamtych czasów?

- Kogo? Wszystkich pamiętam, ja kojarzę wyniki poszczególnych meczów. Niesamowite jest też to, że oglądałem w akcji Przemysława Frasunkiewicza, a teraz się przyjaźnimy. Od niego wiele się nauczyłem w Asseco Gdynia. Dał mi sporo wskazówek. Hubert Radke również mi teraz pomaga. Piotrek Szczotka tam grał, a teraz się znamy. To samo z Krzysiem Szubargą. Miałem koszulkę Tomasa Pacesasa, a później poznałem go w Gdyni.

Jak mówiłem dzień dobry do Andrzeja Pluty czy Krzysztofa Szubargi to byłem podekscytowany. To było coś niesamowitego obcować z takimi koszykarzami. Przed sezonem 2001/2002 dostałem w prezencie od rodziców karnet na cały sezon w Hali Mistrzów. Pamiętam nawet rząd, w którym siedziałem. Byłem także w strukturach H1. Teraz pojadę tam jako trener drużyny przeciwnej.

Dalej utrzymuje pan kontakt z kolegami z H1?

- Oczywiście. Po zakończeniu każdego sezonu wracam do Włocławka i tam mieszkam przez 2-3 miesiące. Wtedy spotykam się ze znajomymi i rozmawiamy na wiele tematów. Nawet w trakcie rozgrywek jak jest szansa to wracam do domu i chodzę na mecze. Nigdy się nie będę wypierał tego, że byłem w H1. Cały czas jestem kibicem Anwilu. To klub z mojego miasta. Zawsze będę to głośno powtarzał, że jestem z Włocławka.

Liczy pan na gorące przywitanie z ich strony?

- To będzie ciekawe doświadczenie. Kibice na pewno zgotują świetną atmosferę. Oni to robią doskonale. Myślę, że sam mecz będzie ogromnym przeżyciem nie tylko dla mnie, ale także moich rodziców. Spełnia się mój sen - stanę w Hali Mistrzów jako pierwszy trener. Mam nadzieję, że postawimy się Anwilowi, ale trzeba głośno powiedzieć, że to oni są liderem, a my zajmujemy 14. miejsce w tabeli.

Czy kolejnym marzeniem do spełnienia jest praca w Anwilu w przyszłości?

- Chcę zacząć od tego, że Anwil ma znakomity sztab szkoleniowy. Sam głosowałem na Igora Milicicia na najlepszego trenera w PLK w zeszłym sezonie. Ma świetnych asystentów - Marcina Woźniaka, który z Romanem Tymańskim z Asseco Gdynia są najlepszymi scauterami w Polsce. Jest także Grzegorz Kożan. Ja im kibicuję ze wszystkich sił. Mam marzenia, żeby kiedyś pracować w Anwilu, ale spokojnie do tego podchodzę. Teraz jestem w AZS-ie i staram się jak najlepiej wywiązywać się ze swoich obowiązków.

Rozmawiał Karol Wasiek

Czy Kamil Sadowski w przyszłości będzie pracował w Anwilu Włocławek?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×