Miodrag Rajković mocno deklaruje: Mam ambicje znów zdobyć złoto w Polsce (wywiad)

Kiedy w 2014 roku prowadził PGE Turów, klub ze Zgorzelca sięgnął po historyczne złoto. Teraz Miodrag Rajković wspomina tamten sezon. Rozmawiamy z Serbem także o jego pracy i obecnej sytuacji w Japonii, zamiłowaniu do szachów i planach na przyszłość.

Patryk Pankowiak
Patryk Pankowiak
Miodrag Rajković Newspix / Wojciech Klepka / Na zdjęciu: Miodrag Rajković
Patryk Pankowiak, WP SportoweFakty: W 2018 roku w rozmowie z Karolem Waśkiem mówił pan, że chciałby wrócić kiedyś do PLK i ponownie pracować w Polsce. To wciąż aktualne?

Miodrag Rajković, serbski, 49-letni trener, pracujący aktualnie w japońskim zespole Tokyo Hachioji Bee TrainTak. Dwukrotny wicemistrz (2013, 2015), a także mistrz Polski z 2014 roku z Turowem Zgorzelec: Pamiętam rozmowę z panem Waśkiem. Współpracowaliśmy przez wiele lat, kiedy przebywałem w Polsce. To bardzo dobrze poinformowany dziennikarz, posiadający wysoką wiedzę na temat ligi. Powiedziałem wtedy coś, co potwierdzę również teraz.

Mam mocną ambicję wrócić do polskiej koszykówki w pewnym momencie w przyszłości. Polska była punktem zwrotnym w mojej karierze. Czuję, że potrzebuję powrotu do tego miejsca. Wtedy moja wiedza i ciężka praca zdała egzamin.

Jest pan na bieżąco z polską ligą? Różnica strefy czasowej w Japonii
względem Polski na pewno utrudnia pewne rzeczy. To 9 godzin różnicy.

Różnica czasowa jest naprawdę znacząca. Nie jest łatwo być w pełni na bieżąco, co dzieje się w europejskiej koszykówce. Jednak zawsze znajdę czas na analizę meczów i dyskusję z moimi przyjaciółmi z Polski, zarówno trenerami, jak i zawodnikami. To część mojej codziennej rutyny.

Co może powiedzieć pan o Japonii? Sporo meczów w sezonie zasadniczym, to na pewno duża różnica względem europejskich lig. Inna koszykówka.

To zupełnie inna część świata, inna kultura i oczywiście inny typ koszykówki. Świetne jest to, że widać tu tak ogromny postęp. Kilka lat temu Japonia wróciła do FIBA, rozgrywa mecze na ogólnoświatowych zasadach, stworzyła profesjonalną ligę i kontynuowała inwestowanie w nią naprawdę dużych kwot. Doszło do tego, że teraz niektóre zespoły mogą płacić zawodnikom nawet więcej, niż milion dolarów za sezon!

Jakość rozgrywek powoli wznosi się na wyższy poziom, ważnym punktem będzie też zwiększenie limitu graczy zagranicznych z dwóch do trzech. Powoli rośnie też liczba znacjonalizowanych koszykarzy, a wszyscy gracze z Azji będą traktowani jako miejscowi. To wszystko podniesie jakość koszykówki w Japonii.

Zainteresowanie fanów meczami jest bardzo duże, w sezonie mamy 60 spotkań bez play offów, a reprezentacja narodowa odniosła ogromny sukces, kwalifikując się do Mistrzostw Świata. Teraz będzie grała na Igrzyskach Olimpijskich. Japonia jest także jednym z gospodarzy następnych mistrzostw świata, co zapewnia im ciągłość gry w dużych imprezach i oczekuje się, że wezmą w nich udział najlepsi krajowi gracze. Ogólnie, obraz japońskiej koszykówki jest bardzo pozytywny.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Koronawirus to teraz temat przewodni na całym świecie. Jak pandemia wpłynęła na życie w Kraju Kwitnącej Wiśni?

Niestety koronawirus dotknął cały świat. W tym momencie naszym obowiązkiem jest dbać o zdrowie i nie narażać ludzi wokół na niebezpieczeństwo. Wszyscy śledzimy wiadomości i instrukcje naszych rządów, tutaj w Japonii, w Serbii i Polsce.

Liga w Japonii została wznowiona, ale szybko wszyscy zrozumieli chyba, że to nie był dobry pomysł. Zapanował chaos. Pana zdaniem za wcześnie zdecydowano się na taki ruch?

Aktualna sytuacja w Japonii jest taka, że wszystkie ligi są zawieszone i czekamy na rozwój dalszych wydarzeń. Szczerze mówiąc, bardzo trudno będzie kontynuować rozgrywki...

Porozmawiajmy o bardziej przyjemnych rzeczach. Wraca pan wspomnieniami do 2014 roku i mistrzostwa Polski? Dodajmy, że jedynego w historii Turowa... Dla klubu ze Zgorzelca były to czasy sukcesów, srebrnych medali. Jednak ten jedyny, tak upragniony złoty zdobyli wtedy, kiedy pan prowadził zespół.

Muszę przyznać, że od czasu do czasu myślę o tych latach. Jestem bardzo dumny z mojego zespołu i ludzi wokół, z którymi osiągnęliśmy wspólnie ten sukces. To było wielkie, a zarazem historyczne osiągnięcie dla Turowa Zgorzelec, ale też dla całej społeczności związanej z koszykówką w Polsce.

Z dumą reprezentowaliśmy Polskę w trzech międzynarodowych ligach - VTB, EuroCupie i Eurolidze! W tamtym czasie Turów był jednym z najbardziej ambitnych i obiecujących projektów w Polsce. Ten klub zasługiwał na złoto. Miałem szczęście, że znalazłem się w odpowiednim miejscu we właściwym czasie z odpowiednimi ludźmi.

Kapitan zespołu, Filip Dylewicz, powiedział wtedy, że jest pan najlepszym trenerem, z którym kiedykolwiek współpracował.

Filip jest zawodnikiem z wieloma trofeami na koncie, który jest na koszykarskiej scenie od bardzo dawna. Żeby osiągnąć to, co mu się udało, musisz być nie tylko dobrym koszykarzem, ale też wartościowym człowiekiem. On ma obie te cechy. Współpraca z nim była czystą przyjemnością.

Uważam, że w przyszłości odniesie jeszcze nie jeden sukces w innej roli. Mam przeczucie, że nasze drogi ponownie się skrzyżują.

Czy to prawda, że co trening graliście z Filipem Dylewiczem w "kółko krzyżyk” o skasowanie następnego treningu.... I nigdy pan nie przegrał?

Po pierwsze, muszę podkreślić, że ta drużyna spędziła ze sobą wiele lat. Byliśmy, jak rodzina, a atmosfera była wręcz idealna. Dużo trenowaliśmy, dużo podróżowaliśmy i rozegraliśmy wspólnie mnóstwo meczów.

Produktem tego wszystkiego było wiele sytuacji, które przerodziły się później w anegdoty, o których teraz mówimy. Graliśmy w karty, szachy, kółko i krzyżyk czy rzuty z połowy. Czasami stawką było nawet odwołanie treningu. Jeśli pamięć mnie nie myli, przegrałem tylko raz (śmiech).

To były na pewno szalone lata. Graliście w sezonie po blisko 80 meczów. Odbywaliście dalekie loty, podróżowaliście, samo geograficzne położenie Zgorzelca na mapie Polski wydłużało połączenia, nie mówiąc już o lotach na Syberię. To musiało być naprawdę męczące, ale zarazem i ekscytujące?

To był jeden z najpiękniejszych okresów w moim życiu. Tak, jak powiedziałem. Kiedy ludzie są dobrzy, ambitni i mają w sobie jakość, nie ma przeszkód, których nie można byłoby pokonać. Nawet takich, w postaci najsilniejszych rywali w Eurolidze, wielu meczów i trudnych podróży, które wysysają z ciebie energię.

Dla nas to była duma i wielkie wyzwanie, że mieliśmy możliwość reprezentować polską koszykówkę na arenie międzynarodowej i przedstawiać ją w jak najlepszym świetle.
Miodrag Rajković poprowadził PGE Turów do historycznego osiągnięcia Miodrag Rajković poprowadził PGE Turów do historycznego osiągnięcia
To prawda, że w tamtych latach posiadaliście słynny autobus z łóżkami, który był waszym drugim domem?

Tak, to prawda! Muszę zaznaczyć, że ludzie, którzy kierowali wtedy Turowem, w pełni rozumieli, czego nam było potrzeba. Pamiętam dzień, kiedy pan Waldemar Łuczak (prezes klubu przy. red) i pan Grzegorz Ardeli (dyrektor sportowy klubu przyp. red) pokazali mi ten popularny autobus.

Miał łóżka i każdy z zawodników mógł się położyć. W tamtym momencie to było dla nas niesamowicie wielkie ułatwienie i wygoda. Czuliśmy satysfakcję i wdzięczność.

Gra w Eurolidze i mecze z takimi drużynami, jak Barcelona, Armani, Panathinaikos, Fenerbahce, Bayern. Można powiedzieć, że mógł pan sprawdzić się w rywalizacji z najlepszymi trenerami na Starym Kontynencie. To chyba spełnienie marzeń?

Biorąc pod uwagę fakt, że w niedalekiej przyszłości żaden polski zespół nie spotka się z tymi drużynami (biorąc pod uwagę format rozgrywek), niektórzy mogliby powiedzieć, że to spełnienie marzeń. Jednak z drugiej strony, rywalizacja z wybitnymi zespołami i nowymi trenerami rodzi nowe marzenia. A te były takie, żeby otaczać się najlepszymi.

Czytaj także: Andrzej Urban ma dopiero 28 lat, pracował już z Kamińskim i Winnickim. "Nie można mówić ani za dużo, ani za mało"

Słyszałem o pana słynnej już koncentracji. Skupienie 24 godziny na dobę.

Nie uważam, że mówienie o sobie jest fair. Z pewnością posiadanie najlepszych zawodników i ambicji mistrzowskich wymaga również doboru właściwego trenera.

Kiedy ostatni raz przegrał pan w szachy?

To mnie pan zaskoczył! Ale pytanie. Muszę przyznać, że minęło sporo czasu. Jeszcze raz zabiera mnie z powrotem do czasów spędzonych w Zgorzelcu. Moi asystenci, Piotr Ignatowicz, Goran Topić i ja graliśmy w szachy wielokrotnie podczas wszystkich meczów wyjazdowych. To była zabawa.

Podobno pana ojciec przez wiele lat był niepokonanym szachistą w byłej Jugosławii. Pan wtedy jeszcze był dzieckiem i tamte czasy nie należały do łatwych - wojna domowa, rozłam kraju. Ale miłość do szachów pozostała?

Szachy rzeczywiście mają szczególne miejsce w naszej rodzinie. Mój ojciec, szachowy Grand Master, zaszczepił we mnie miłość do nich. Dla nas, to nie tylko gra, ale też filozofia życia.

Kiedy to mówię, mam na myśli dążenie do doskonalenia się, chęć poznawania nowych sposobów, pragnienie zwycięstwa, wyciąganie wniosków z porażek... i wiele, wiele innych wartościowych aspektów.

W Polsce po panu pojawił się drugi Rajković. Emil.

Trener Emil Rajković jest jednym z najlepszych zagranicznych trenerów, którzy ostatnio pracowali w Polsce. Jego srebrny medal mieni się prawie, jak złoto. Kiedy pracowałem w Turowie, on prowadził WKS Śląsk Wrocław. Mieliśmy okazję rywalizować ze sobą, ale także wymienić się spostrzeżeniami odnośnie koszykówki. Uważam, że pomogliśmy sobie nawzajem stać się lepszymi.

Utrzymuje pan kontakt z kimś, kogo poznał za czasów pracy w Polsce?

Krąg moich przyjaciół i znajomych jest dość duży. Z niektórymi rozmawiam regularnie, z niektórymi tylko sporadycznie. Niestety, niektórych z nich nie ma już z nami, ale zawsze będą obecni w moich myślach.

Założył się pan o coś niedawno z Grzegorzem Ardeli.

Zawsze się zakładaliśmy i rywalizowaliśmy. Teraz o to, że jeśli jego Biofarm Basket Poznań nie awansuje do play offów w I lidze, będzie musiał odwiedzić mnie w Tokio.

(Pandemia koronawirusa przedwcześnie zakończyła rozgrywki Energa Basket Ligi, a także zaplecza ekstraklasa przyp. red).

Załóżmy. Dzwoni ktoś z Energa Basket Ligi. Oferuje pracę. Miodrag Rajković znów będzie chciał być mistrzem Polski?

Wcześniej przewidywałem, że kluby o wielkiej i długiej tradycji znów będą rządzić polską koszykówką, podobnie jak 10-15 lat temu. Te prognozy przeważnie się sprawdzały. Byłoby naprawdę wspaniale, powtórzyć ten sukces z 2014 roku. Osobiście jestem na to gotowy.

Z pewnością mam takie ambicje. Jeśli wszystkie elementy układanki znajdą się we właściwych miejscach – pewnie się wkrótce zobaczymy.

Chciałbym skorzystać z okazji i podziękować za wywiad oraz życzyć ludziom w Polsce, aby ten trudny czas jak najszybciej minął. Sport wkrótce znów będzie jednym z głównych tematów!

Czytaj także:
Anthony Edwards. To może być pierwszy numer draftu NBA 2020. Ma wielki potencjał

Gorąco po oświadczeniu klubów EBL. Mathieu Wojciechowski: Nie chcę kłócić się ze Śląskiem

Czy chciałbyś zobaczyć Miodraga Rajkovicia ponownie pracującego w Polsce?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×