EBL. Paweł Leończyk: Wobec nieuczciwych nie są wyciągane konsekwencje (wywiad)
Nie, nie tracę na to czasu. Czasami ktoś mi tam powie, co zostało napisane na mój temat w internecie. Słyszałem, że wszystkie komentarze są pozytywne (śmiech).
Kiedyś długo ciągnęła się za tobą pewna historia...
Jaka?
Twój wysoki kontrakt w Szczecinie.
A bo dałem się namówić na wywiad i ludzie zaczęli gadać (śmiech). Żartuję oczywiście. Powiedziałem wtedy, że podpisałem najwyższy kontrakt w życiu. Choć często w środowisku powtarzano kwotę, która była kompletnie odrealnione.
Mówiło się: milion za dwa lata.
I to była bzdura. Nie było tam milionów w kontrakcie. Pamiętam, że była taka śmieszna sytuacja na turnieju w Koszalinie. Popełniłem faul i kibice zaczęli do mnie krzyczeć, że za tak dużą kwotę w kontrakcie nie powinienem faulować.
Starasz się unikać banalnych wypowiedzi.
Lepiej coś powiedzieć raz a konkretniej. Kibice też chcą coś usłyszeć ciekawego, innego niż tylko powtarzane formułki o dobrych lub nieudanych zagraniach bądź wyciąganiu wniosków po porażkach.
Tego kontraktu wtedy nie zrealizowałeś. Czemu po roku gry odszedłeś z Kinga Szczecin?
Nie czułem się komfortowo, ten system gry nie za bardzo mi pasował. To nie chodzi o trenera Łukomskiego. Z nim nie miałem żadnych problemów. Porozmawialiśmy, doszliśmy do porozumienia i ostatecznie pożegnałem się z klubem. Była opcja rozwiązania kontraktu, z której skorzystałem. Agent mi powiedział, że jest jakaś inna opcja. Trener Igor Milicić z Anwilu dzwonił, bardzo mnie chciał. Nakreślił, jak to wszystko ma wyglądać i jak mnie będzie wykorzystywał.
I tak faktycznie było?
W większości tak. Ja nie powiem złego słowa na to, co mnie spotkało we Włocławku. Mimo że odszedłem po dwóch latach, a mogłem zostać na kolejny rok.
Wtedy trener Milicić też często wydzwaniał...
Miałem konkretną propozycję. Notabene: nawet lepszą od tej, którą miałem wcześniej w Szczecinie. Ale zdecydowałem się na zmianę pracodawcy. Chciałem spróbować czegoś nowego. Choć - tak jak często powtarzam - te dwa lata gry we Włocławku wiele mi dały. Koszykarsko mocno się rozwinąłem. Wzrosła moja świadomość, zobaczyłem dużo nowych rozwiązań.
Brakuje ci dwójkowych zagrań z Josipem Sobinem?
Tak. Myślę, że znakomicie się rozumieliśmy. Była ta nić porozumienia. Nasze akcje mogły się podobać. Ja zawsze lubiłem grę zespołową, obsługiwać podaniami innych zawodników. Josip dobrze z kolei odczytywał moje zamiary. To świetny facet, walczak, który nigdy nie odpuszczał.
Jaki jest trener Igor Milicić?
Wymagający. Oczekuje, że na każdych zajęciach będzie pełna koncentracja. Nie ma mowy o odpuszczaniu, żartach czy uśmiechach. Mi się to podobało - było konkretnie i na temat. Cenię sobie jego warsztat trenerski.
Igor Milicić był najbardziej wymagającym trenerem w twojej karierze?
(chwila zastanowienia) Chyba tak, choć nasuwa mi się na myśl też nazwisko trenera Obradovicia, który był w Turowie. To trudny charakter, mocna osobowość. Ciężko u niego pracowaliśmy. Był krótko i myślę, że nie zdążył się jeszcze rozkręcić. Ciężko było też u trenera Gaspera Okorna w Czarnych Słupsk. Pierwszy miesiąc pracy u niego był hardkorowy. Myślę, że chciał nas sprawdzić. Później, gdy zobaczył, że gramy dobrze, realizujemy jego założenia, to trochę odpuścił, dało się z nim dogadać. Świetnie go wspominam.
Wróćmy do Anwilu. Podobno w finałowej serii z BM Slam Stalą nie byłeś zadowolony z liczby minut i z tego, jak trener ciebie wykorzystywał.
Po tych transferach, których dokonał trener Milicić, nasza rotacja mocno się zmieniła. Na pozycji numer cztery sporo grali Quinton Hosley i Jarosław Zyskowski. I trochę tych minut brakowało, choć taka sytuacja już wcześniej miała miejsce. To są moje odczucia, ale trener może mieć zupełnie inne.
Wracasz pamięcią do piątego meczu półfinałowego ze Stelmetem, w którym Anwil odrobił ponad 20-punktową stratę?
Teraz już nie, ale kiedyś często do tego wracałem. Gdy to oglądałem, to ręce pociły się z wrażenia. Czułem te emocje. I nie dowierzałem, że udało nam się tego dokonać. Choć już wcześniej miałem okazję uczestniczyć w takim spotkaniu. To było w starciu z Czarnymi Słupsk w ćwierćfinale. Wtedy byłem zawodnikiem Trefla Sopot.
Dlaczego odszedłeś z Włocławka? Nie chciałeś grać na dwóch frontach: PLK i Liga Mistrzów?
Słyszałem, że kibice tak mówili, ale to jest kompletna bzdura. Przecież niejednokrotnie mówiłem o tym, że chciałbym więcej grać niż trenować. Myślę, że każdy koszykarz powie to samo.
Na pewno wpływu na moją decyzję nie miały kwestie rodzinne, bo moja żona sama mi powtarzała: "jeśli chcesz zostać i spróbować swoich sił w LM, to weź ten kontrakt".
Uznałem, że pewien etap dobiegł końca. Pamiętam, że usiadłem przy stole, wziąłem kartkę i wypisałem sobie wszystkie "za" i "przeciw". Oczywiście, że obrona mistrzostwa i puchary były kuszące, ale doszedłem do wniosku, że czas coś zmienić i otworzyć nowy rozdział.
To prawda, że w trakcie poprzedniego sezonu mogłeś wrócić do Anwilu Włocławek?
Tak. Miałem dwie konkretne propozycje. Anwil i Stelmet były mną zainteresowane. Postanowiłem wypełnić kontrakt z Treflem Sopot. Sytuacja klubu nie była łatwa, więc nie chciałem uciekać i zostawiać kolegów w trudnej sytuacji. To było nie w porządku wobec zespołu.
Temat Stelmetu chyba już wcześniej się pojawiał?
Tak, i to kilka razy. Powiem szczerze, że propozycji ze Stelmetu nigdy nie traktowałem priorytetowo. To nie była opcja pierwszego wyboru, mimo że pieniądze zapisane w umowie były niezwykle duże. To byłby kontrakt życia. Nie wybierałem tego kierunku głównie przez to, jaka była opinia o tym klubie w środowisku. Chodzi o kwestie pozasportowe.
Zobacz także:
EBL. Kamil Łączyński: Dialog powinien opierać się na wzajemnym szacunku, a nie bezdusznych pismach
Znany agent koszykarski proponuje: Wypłacić 85 procent kontraktu. Prezes Anwilu: Klub nie ma rezerw w budżecie
Koszykówka. Josh Bostic, gwiazda EBL: Mam niedokończoną robotę. Mój powrót jest możliwy
Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.