Mistrz olimpijski z Tokio: Czułem, że sięgnąłem dna

Tydzień choroby zostawił takie spustoszenie, że po dwóch miesiącach wciąż nie jestem sobą. Dopiero po konsultacji z lekarzem kadry narodowej dowiedziałem się, że to może być long COVID. To było dla mnie jak wyrok - opowiada Dawid Tomala.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Robert Lewandowski i Dawid Tomala Newspix / PIOTR KUCZA/FOTOPYK/NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Robert Lewandowski i Dawid Tomala
Złoty medal Dawida Tomali w chodzie na 50 kilometrów był jedną z największych niespodzianek w polskiej reprezentacji podczas ostatnich igrzysk olimpijskich w Tokio. Niestety od tamtej pory zawodnik nie potwierdził swoich umiejętności. Rok temu zmagał się z kontuzją kolana, a teraz ma problemy z long COVID. Polak walczy o kwalifikacje do igrzysk w Paryżu. 

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Podobno zdarza się, że fani prosząc o autograf, mylą pana z popularną gwiazdą polskiej muzyki?

Dawid Tomala (mistrz olimpijski w chodzie na 50 km): Faktycznie kilka razy zdarzyło się, że ktoś podszedł i poprosił o autograf, bo myślał, że jestem Dawidem Podsiadło. Większość takich przypadków to jednak przede wszystkim zasługa moich kolegów z Pawłem Fajdkiem na czele. Gdy spotykamy nowe osoby, Paweł często wkręca je właśnie w ten sposób. Żarty czasami przeradzają się we wspólne zdjęcia czy autografy, bo przecież w takiej sytuacji nie mogę już odmówić fanom. Kiedyś mam jednak w planach zapuścić sobie charakterystyczny wąsik, przemodelować włosy, by jeszcze bardziej upodobnić się do Podsiadło.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: fenomenalny strzał w Ameryce Południowej. Prawdziwe "golazo"!

Po igrzyskach błyszczał pan w mediach. Odnalazł się pan w roli showmana?

Dzięki sukcesowi mogłem poznać osoby, które wcześniej były dla mnie jedynie niedostępnymi idolami. Poznałem choćby Joannę Jędrzejczyk, Szymona Kołeckiego, jeździłem samochodem z Robertem Kubicą, rozmawiałem z Robertem Lewandowskim. Przed spotkaniem z nimi miałem barierę w głowie, ale okazało się, że to normalni ludzie. Byłem także w "Jaka to melodia?" czy "Familiadzie”, gdzie spotkałem Mezo.

Często słyszy pan zarzut, że po medalu igrzysk za bardzo skupił się pan na sławie i przez to ma teraz słabsze wyniki?

Słyszę to nie tylko od kibiców, ale także byłych i obecnych sportowców. Ja jednak mam taki charakter, że jak słyszę, że coś robię źle, to tym bardziej pójdę tą drogą. Po prostu lubię iść pod prąd. Chcę żyć swoim życiem, cieszyć się nim. Nie wydaje mi się, że wizyta w programie telewizyjnym zmieni coś w moich przygotowaniach, ale na pewno pomoże mi zebrać nowe doświadczenia.

Naprawdę uwagę zwracają także koledzy z reprezentacji?

Najgorsze, że słyszę to zwykle od osób trzecich. Narzekają, że mam za dużo współprac ze sponsorami, za dużo wizyt w mediach. Mam jednak wrażenie, że to wynika z zazdrości, a nie troski o mnie. Nigdy nie zdarzyło się, bym przez aktywność pozasportową pominął trening. Chciałem wykorzystać swoje pięć minut i jestem przekonany, że dobrze zrobiłem.

Tuż po igrzyskach wszędzie było pana pełno.

Tuż po sukcesie był taki okres, że tego wszystkiego rzeczywiście było za dużo. Chciałem wszystkim dogodzić, a zapominałem o sobie i odpoczynku. To była jednak cenna lekcja, by nie popełniać takich błędów ponownie. Jeśli dziś dostane ofertę, by pójść poznać nowych ludzi i zrobić coś ciekawego, to bez wahania ją przyjmę.

Sport zawsze był priorytetem w pana życiu?

Nawet jeśli byłem gościem w jakimś programie, maksymalnie zajmowało mi to 2-3 godziny. Przed lub po uczestniczyłem w treningach i nigdy ich nie zaniedbywałem. Podczas ostatniego roku często słyszałem, że już się skończyłem, albo że w Tokio miałem po prostu szczęście.

Domyślam się, że takie zarzuty muszą boleć.

Mnie to bardzo motywuje i dodaje wiatru w żagle. Przed igrzyskami w Tokio największą motywacją było, że ktoś powiedział o mnie, że jestem już starym i nieperspektywicznym zawodnikiem. To napędzało mnie do bardzo ciężkiej pracy. Jeśli więc ktoś chce mi pomóc, to zapraszam do hejtu.

Przejdźmy jednak do poważniejszych tematów. Ostatnio w mediach społecznościowych zamieścił pan zaskakujący wpis o problemach zdrowotnych i mentalnych.

Przez koronawirusa byłem tak wyniszczony, że nie byłem w stanie wstać do toalety, czy zrobić sobie czegoś do jedzenia. Miałem kompletny brak energii. Tydzień choroby zostawił takie spustoszenie, że po dwóch miesiącach wciąż nie jestem sobą. Dopiero po konsultacji z lekarzem kadry narodowej dowiedziałem się, że to może być long-covid. To było dla mnie jak wyrok. Miałem wielkie plany na ten sezon, a dostałem informację, że praktycznie nie mam szans na normalne treningi.

Teraz jest już lepiej?

Od momentu zachorowania minęły dwa miesiące, a ja dalej nie mogę powiedzieć, że wróciłem do pełni zdrowia. Nie jestem w stanie zrobić mocnego treningu, bo jestem przemęczony. Wysiłek sprawia mi nawet najprostszy trening. Cofnąłem się nie o miesiąc czy dwa, ale przynajmniej pół roku. Na poważnie rozważałem zakończenie sezonu, zresztą takie myśli wciąż wracają. Męczyłem się nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Sport po raz pierwszy w życiu nie sprawiał mi radości. Czułem, że sięgnąłem dna. Postanowiłem jednak, że będę walczył.

W tym sezonie zdoła pan jeszcze wrócić do walki w najważniejszych zawodach?

Jeszcze niedawno zrobienie minimum na tegoroczne mistrzostwa świata w Budapeszcie było formalnością. Teraz szansa ucieka. Jest mi potwornie żal, bo sezon rozpocząłem bardzo zmobilizowany i przez pierwsze 4-5 miesięcy byłem gotowy na duże wyrzeczenia, byle tylko wrócić do najwyższej formy. Odłożyłem na bok spotkania ze znajomymi, ograniczyłem kontakt z rodziną i skupiałem się tylko na treningu. Czułem, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, aż tu nagle przyszła choroba i cofnęła mnie do punktu wyjścia.

Z pana wpisu wynikało, że choroba odbiła się także na zdrowiu psychicznym.

Sporo pracowałem z psychologiem, bo było podejrzenie depresji. Naprawdę nie lubię tego nadużywać, ale miałem sporo objawów. Ostatecznie z panią doktor zdecydowaliśmy, że nie będziemy jeszcze włączać leków. Muszę jednak przyznać, że po raz pierwszy w życiu miałem tak trudny okres, że absolutnie nic nie sprawiało mi radości. Nie chciałem się z nikim spotykać, leżałem w łóżku. Jedyne przerwy robiłem sobie na trening, ale one też nie dawały satysfakcji. To była walka o przetrwanie. Przybiło mnie to strasznie, a najgorsze, że jestem zupełnie bezradny.
Dawid Tomala po igrzyskach w Tokio postanowił wykorzystać swoje pięć minut Dawid Tomala po igrzyskach w Tokio postanowił wykorzystać swoje pięć minut
Jak to wszystko się zaczęło?

Po powrocie ze zgrupowania z RPA nie czułem się dobrze, ale myślałem, że to może wynikać z różnicy temperatur. 10 dni potem wystartowałem w mistrzostwach Polski na 35 km. Rozpocząłem w tempie, które jeszcze niedawno w górach nie sprawiało mi żadnych problemów. Tym razem już po kilku kilometrach czułem, że coś jest nie tak, że zupełnie brakuje mi energii. Po 20 kilometrach zakończyłem te męki i zszedłem z trasy. Po zawodach przez tydzień leżałem z gorączką 39 stopni. Wciąż dostaję zaproszenia na zawody, ale muszę odmawiać. To boli, bo przed wyjazdem na Słowację czułem się niemal jak przed igrzyskami w Tokio. Wcześniejsze trzy miesiące przepracowałem idealnie.

Wciąż nie może pan trenować?

Na szczęście przestałem mieć już problem z normalnym funkcjonowaniem. Zmieniłem trening na dużo mniej intensywny. Ruszam się i czekam na dzień, w którym znów będę mógł wrócić na wyższe obroty.

To kolejny pechowy rok dla pana. Rok temu była kontuzja kolana, teraz long-covid. Niedługo będzie pan świętował 34. urodziny.

Wiem, jak to wygląda, ale mam gigantyczną motywację, by dotrwać do igrzysk w Paryżu i tam pokazać, na co mnie stać. Nigdy więc na poważnie nie rozważałem, by kończyć karierę wcześniej, choć oczywiście takie myśli pojawiały się w mojej głowie.

Od igrzysk w Tokio nie odniósł pan żadnego większego sukcesu. To dodatkowy problem?

Od 2021 roku nie miałem ani jednego startu, w którym poczułbym moc i wiedział, że mogę rywalizować z najlepszymi. Domyślam się, że jeden udany start bardzo by mi pomógł. Jeszcze niedawno przeszkadzała mi ambicja, która zżerała mnie od środka. Teraz zmieniłem myślenie i skupiam się już tylko na tym, by dać z siebie wszystko. Nie chcę już nikomu nic udowadniać i czuję się z tym lepiej.

Wierzy pan, że w tym roku uda się jeszcze wrócić do formy?

Oczywiście. Cały czas trenuję i liczę, że w pewnym momencie wrócę do zdrowia, a wtedy dojście do formy będzie formalnością.

Wyznaczył pan sobie jakiś termin graniczny, do kiedy będzie podejmował kolejne próby?

Wciąż nie wiem, czy PZLA zdecyduje się wysłać mnie na mistrzostwa świata do Budapesztu. Łapię się na MŚ z rankingu, ale ostateczna decyzja należy do krajowej federacji. Poza tym żeby tam pojechać, muszę czuć, że jestem gotowy powalczyć o czołowe lokaty. Wyjazd jako turysta zupełnie mnie nie interesuje. Odpowiedź poznamy najpóźniej podczas lipcowych mistrzostw Polski w Gorzowie (27-29 lipca - przyp. red.).

Co pomogło w problemach?

O dziwo bardzo pomogła rutyna podczas zgrupowań. Mimo że nie czuję formy, to muszę wyjść na trening, regenerować się i robić wszystko to, co wcześniej. Bardzo pomogły mi spotkania ze znajomymi i psychologiem.

Co sprawia panu największą radość poza karierą sportową?

Od dziecka kocham rajdy samochodowe i jestem coraz bliżej zrealizowania wielkiego marzenia, czyli zdobycia licencji kierowcy rajdowego. Obecnie czekam na zamówiony samochód, którym będę mógł się ścigać.

Starty w rajdach samochodowych da się połączyć z karierą?

Obecnie zamierzam się tylko uczyć, więc nie będzie z tym problemów. Moim marzeniem jest wystartować w Rajdzie Dakar, choćby jak Adam Małysz. Do Paryża liczy się przede wszystkim chód, a dopiero potem zacznę podbijać świat motoryzacji i realizować się na innym polu. Wierzę, że to marzenie będzie łatwiejsze do spełnienia właśnie dlatego, że poza karierą sportową sporo pokazuję się w mediach.

Ma pan wystarczające doświadczenie?

Na razie doświadczenia w rajdach mam z perspektywy prawego fotela. Dobrą lekcję dostałem od Roberta Kubicy. Poza tym dużo jeżdżę na gokartach czy symulatorach. Kiedyś na gokartach jeździłem tak długo, że złamałem sobie dwa żebra. Fotel nie był do mnie przystosowany, ja jechałem szybko i obijałem się w nim jak worek ziemniaków. Efektem była bolesna kontuzja.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty


Czytaj więcej:
Tak Lewandowski odmienił Barcelonę
Podziwia działania Świątek ws. Ukrainy

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×