Dawid Tomala wywalczył kwalifikację. I może nie pojechać na igrzyska

- Dla mnie to jest dziwna sytuacja, mówiąc delikatnie, jest to niepoważne - mówi nam Dawid Tomala o decyzjach World Athletics przed igrzyskami w Paryżu. Polski chodziarz, choć wywalczył kwalifikację, nie jest pewny udziału w imprezie.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Dawid Tomala Getty Images / Na zdjęciu: Dawid Tomala
23. miejsce na Drużynowych Mistrzostwach Świata nie brzmi imponująco. Dla Dawida Tomali i Katarzyny Zdziebło najważniejszą jednak informacją po imprezie w Antalyi jest wywalczone minimum olimpijskie w konkurencji sztafet mieszanych (WIĘCEJ TUTAJ).

W niej zawodnicy startują na dystansie maratońskim, mierząc się naprzemiennie z odcinkami o długościach 12,195 km - 10 km - 10 km - 10 km.

Dzięki ich wynikowi Polska ma już zapewniony start na tegorocznych igrzyskach. To jednak wcale nie oznacza, że to właśnie dwie nasze największe gwiazdy chodu, mistrza olimpijskiego i dwukrotną medalistkę mistrzostw świata, zobaczymy w konkurencji sztafet w Paryżu.

Dlaczego? Otóż wywalczone minimum nie jest imienne. Ostateczna decyzja należy do Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. A Dawid Tomala nie ma jeszcze minimum na występ indywidualny i w tym momencie jego występ na igrzyskach wciąż jest niepewny.

W rozmowie z WP SportoweFakty chodziarz ujawnia, co myśli o regulaminie, kontrowersyjnych decyzjach World Athletics i zdradza, czy jest innym człowiekiem niż przed odniesieniem wielkiego sukcesu i zdobyciu złota na poprzednich igrzyskach w Tokio.

Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Sukces pana zmienił czy nadal jest pan Dawidem Tomalą sprzed igrzysk olimpijskich w Tokio?

Dawid Tomala: Jedno i drugie. W życiu osobistym nic się nie zmieniło, ale po igrzyskach otworzyły się przede mną nowe drzwi, do których wcześniej nawet nie miałem możliwości zapukać. Na pewno dojrzałem jako człowiek. Kiedyś całą koncentrację kierowałem tylko na sport, teraz więcej myślę o przyszłości.

I co w niej widać? Ma pan swoją fundację "ToMaliZwycięzcy", której głównym zadaniem jest wspieranie dzieci i młodzieży w rozwijaniu pasji do sportu oraz pomaganie w ich sportowych marzeniach.

Sport jest brutalny, kariera każdego może się zakończyć z dnia na dzień. Wielu byłych sportowców ma wtedy problemy, nie może się odnaleźć. Dlatego myślę o tym, co będzie dalej, co będę robił i gdzie pracował.

Odczuwa pan już większy spokój? Pierwsze miesiące po powrocie z Japonii musiały być trochę szalone, nie brakowało tzw. wizyt w zakładach pracy, do tego pewnie pojawiali się wokoło ludzie, chcący wykorzystać pana do własnych celów.

Oczywiście! Pewnie, że były takie osoby, które chciały namieszać i stać się częścią mojego sukcesu. Nie chcę się zagłębiać w szczegóły, powiem tylko, że cieszę się, że mam to już za sobą. I tak zapłaciłem dość niską cenę, w porę sprawnie zakończyłem pewne tematy.

Żałuje pan czegoś?

Z perspektywy czasu zmieniłbym jedno - więcej spokoju. Wtedy bardzo dużo korzystałem z mediów, poznawałem i spotykałem się z ludźmi, co było wspaniałe, ale tego było po prostu za dużo. To nie sprzyja człowiekowi. Teraz byłbym bardziej asertywny w odmawianiu.

Nie odmówił pan za to występu na niedawnych Drużynowych Mistrzostwach Świata w Antalyi. Minimum olimpijskie wywalczone, a jak wrażenia po pierwszym starcie w nowej konkurencji?

Dla nas było to bardzo duże zaskoczenie. Start okazał się po prostu wyniszczający, zwłaszcza przerwa, która totalnie wybija organizm z rytmu. A ona jest kluczowa jeśli chodzi o taktykę, podczas niej w głowie pojawiają się myśli, co robić - czy odpocząć, czy nie dopuścić tego sygnału do głowy.

Cieszę się, że mamy już kwalifikację, bo ten start był niewiadomą. Miejsce nie jest takie, jak sobie życzyliśmy, ale cel minimum został spełniony.

ZOBACZ WIDEO: Pia Skrzyszowska: 100 dni do igrzysk? To bardzo dużo

Udało się wyciągnąć dużo wniosków?

Nie było w mojej karierze startu, z którego wyciągnąłbym tak dużo, jak po występie w Antalyi. Mam mnóstwo informacji o tym, co poprawić, co pozmieniać. Szkoda tylko, że dopiero na kilka miesięcy przed igrzyskami mieliśmy szansę sprawdzić się w nowej konkurencji.

Z mojej perspektywy jest to dziwna sytuacja, że World Athletics wprowadza tak duże zmiany na rok przed igrzyskami olimpijskimi. Delikatnie mówiąc, jest to niepoważne. Ale nam pozostaje trenować i walczyć dalej. Bo nie mam wątpliwości, że stać nas na wysokie miejsca w Paryżu.

Ale niestety wciąż nie jest przesądzone, że tam pana zobaczymy, także w konkurencji, w której to pan wywalczył kwalifikację. O wszystkim zdecyduje związek. Jak pan się z tym czuje?

Powiem szczerze, że jeszcze wczoraj o tym myślałem. I byłoby mi bardzo przykro, gdybym wywalczył kwalifikację na imprezę, a potem na nią nie pojechał. Moim zadaniem jest teraz udowodnić związkowi, że jestem warty tego, żeby mnie tam wysłać. Nie słowa, tylko czyny.

W ostatnich sezonach nie brakowało problemów ze zdrowiem, najpoważniejsza okazała się kontuzja kolana. Jak wygląda sytuacja wiosną 2024 roku?

Z moim zdrowiem jest po prostu super, nie ma już śladu po kontuzjach. Miałem szczęście, że trafiłem na świetnego trenera od przygotowania fizycznego, Jacka Wala z Opola. To on mi dał inną wizję na poruszanie się w czasie startu.

Chód to konkurencja techniczna, w której zachodzą duże zmiany. I moim zdaniem pod kątem technicznym wyglądam znakomicie, podczas startu w Turcji jako jedyny zawodnik nie dostałem ani jednego ostrzeżenia. Z drugiej strony, moja technika nie jest najszybsza. Inni robią większe prędkości kosztem ryzyka, łapią ostrzeżenia. Będę musiał to wypośrodkować.

Jest pan zadowolony ze swojej formy w tym momencie sezonu?

W tym sezonu mam trochę inne podejście. Wykonuję trening, ale nie bardzo mocny. Staram się rozwijać krok po kroku i przyspieszać. Moja forma idzie w dobrym kierunku, wiem, co mogę poprawić. Jestem zadowolony i czekam na kolejne starty, podczas których będę walczył o minimum indywidualne. Są one najwyższe w historii (1:20,10 s) i nie będzie łatwo.

Termin na wywalczenie minimum upływa 30 czerwca. 

Czasu jest wystarczająco dużo - będą starty zagraniczne, mistrzostwa Polski, a także mistrzostwa Europy.

W ostatnim roku żyliśmy konfliktem reprezentantów Polski z Robertem Korzeniowskim (WIĘCEJ TUTAJ), teraz o panu zrobiło się dość cicho. Potrzebował pan tego oddechu?

Kiedyś jeden kolega powiedział mi, że szczęście lubi spokój. I dopiero po latach zrozumiałem, co to znaczy. Bardzo tego spokoju potrzebowałem i po cichu pracuję na kolejny sukces.

A co do spraw dotyczących kadry.... Mieliśmy trudny czas z Robertem Korzeniowskim, ale wszystko już sobie wyjaśniliśmy. Nasze relacje są super, jesteśmy w bardzo dobrej komitywie i można nawet powiedzieć, że teraz będziemy wspólnie coś budować.

Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×