Kenijska sensacja: wyszkolił się dzięki YouTube, został mistrzem świata

Przez lata nie miał trenera. Analizował filmy w sieci. W Europie nabrał szlifów, dzięki czemu w tym sezonie rzuca oszczepem niesamowicie daleko. Musi jednak nieustannie zmagać się z pytaniami o doping. A także tłumaczyć, czy chciał zdradzić ojczyznę.

Michał Fabian
Michał Fabian
East News

Po raz pierwszy w historii mistrzostw świata klasyfikację medalową - na niedawno zakończonych zawodach w Pekinie - wygrała Kenia (16 "krążków", w tym 7 złotych, 6 srebrnych i 3 brązowe). O ile zwycięstwa w biegach mężczyzn i kobiet na 3000 m z przeszkodami, sukces Davida Rudishy na 800 m czy Asbela Kipropa na 1500 m nikogo nie dziwiły, o tyle triumf Juliusa Yego w rzucie oszczepem został uznany za niespodziankę.

To był historyczny wyczyn urodzonego w Cheptonon sportowca - pierwszy złoty medal MŚ dla Kenii w konkurencjach technicznych. Niektórzy pisali wręcz o "szokującym zwycięstwie" 26-latka, mając na myśli rezultat, jaki osiągnął. W trzeciej próbie posłał oszczep na odległość 92,72 m. Znokautował rywali (kolejny miał rezultat gorszy o ponad cztery metry). Tak daleko nie rzucał nikt od prawie 14 lat (92,80 m Jana Żeleznego na MŚ w Edmonton).
Oglądał rzuty dawnych mistrzów

Yego doszedł na szczyt, choć początki jego kariery były niezwykle wyboiste. Aż trudno w to uwierzyć, ale przez wiele lat był sportowcem-samoukiem. Nie miał trenera. Gdy pytano go, dlaczego nie szuka jakiegoś fachowca, dał do zrozumienia, że to zadanie w jego kraju niemal niewykonalne: - W Kenii każdy jest biegaczem - ucinał dyskusję.

Wziął sprawy w swoje ręce. Stał się znany jako "Sportowiec z YouTube". Włączał komputer i starannie analizował próby dawnych gwiazd tej dyscypliny, mistrzów olimpijskich i mistrzów świata - wspomnianego Jana Żeleznego, a także Norwega Andreasa Thorkildsena. - Moim trenerem jestem ja sam i filmy z YouTube - mówił w wywiadzie sprzed kilku lat. - Oglądałem je i to się naprawdę opłaciło. Choć trening bez szkoleniowca nie jest łatwą sprawą - dodawał.

Przełomowy w jego karierze był rok 2011. Zdobył złoty medal Igrzysk Afrykańskich, bijąc przy tym utrzymujący się od 14 lat rekord Kenii (78,34 m). Dzięki temu "załapał się" na stypendium ufundowane przez IAAF (Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych). Mógł wyjechać do Europy i trenować pod okiem eksperta w tej dziedzinie. Trafił do Kuortane w Finlandii. Kraj ten uznawany jest za kolebkę rzutu oszczepem.

Szok przy minus 30

Kenijczykiem zajął się Petteri Piironen. Od razu dostrzegł, że to materiał na świetnego zawodnika. - Skoro bez trenera rzucał 78 metrów, to wiedziałem, że musi być utalentowany. Nauczył się podstaw z YouTube, ale później potrzebny był mu ktoś, z kim mógł pracować dalej. Miał mocne górne partie ciała, ale dość słabe nogi. Musiałem więc zmienić kilka rzeczy - tłumaczył szkoleniowiec z Finlandii.

Dla Yego przyjazd do nowego kraju okazał się szokiem. Trafił tam akurat w środku zimy, gdy temperatury sięgały minus 30 stopni. - Musiałem mu dać wszystkie moje zimowe ubrania - śmiał się Piironen. Po kilkumiesięcznym pobycie Kenijczyk wrócił do ojczyzny, ale pozostawał w kontakcie z Finem. - Piironen to znakomity trener. Stworzyliśmy dobre relacje. Jest gotowy pomagać mi, kiedy tylko go o to poproszę - mówił Kenijczyk.

Ich współpraca przyniosła bardzo dobre efekty. Oszczepnik złamał barierę 80 metrów, zakwalifikował się do finału igrzysk olimpijskich w Pekinie (zajął w nim ostatnie, 12. miejsce). Rok później - na MŚ w Moskwie - był o krok od zdobycia medalu. Przed ostatnią kolejką plasował się na trzeciej pozycji (po tym, jak poprawił rekord Kenii - 85,40 m), ale Rosjanin Dmitrij Tarabin zepchnął go tuż za podium.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×