35 lat temu zmarł Bronisław Malinowski

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Stanisław Momot /
PAP / Stanisław Momot /
zdjęcie autora artykułu

"Lekarz zbadał puls i tylko machnął ręką. Mówiliśmy, żeby reanimować, to przecież on. Wszyscy byli w szoku". Dokładnie 35 lat temu w tragicznym wypadku zginął najlepszy w historii polski biegacz długodystansowy, Bronisław Malinowski.

W tym artykule dowiesz się o:

"Załamały się czarne nogi pod Bayiem, Malinowski jest pierwszy! Tak, jest złoty! Będzie Jeszcze Polska nie zginęła tu na Łużnikach" - niezapomniany komentarz legendarnego Bohdana Tomaszewskiego do dziś pobrzmiewa w uszach polskich kibiców sportu. Właśnie mija 35 rocznica śmierci sportowca, który zachwycił wtedy znakomitego komentatora i miliony ludzi w kraju. 27 września 1981 roku w tragicznym wypadku zmarł Bronisław Malinowski - najlepszy polski długodystansowiec w historii.

Niezwykły charakter, ambicja, poświęcenie, determinacja. Te cechy z łatwością przypisują Malinowskiemu wszyscy, którzy choć trochę go znali. - Bardzo się denerwował, gdy dopadła go kontuzja i nie mógł trenować. Tracił humor. Wiedział, że trening czyni mistrza. Można wręcz powiedzieć, że był nawet za sumienny. Wszyscy podziwiali jego determinację. Wiedzieli, że jak coś sobie założy, to cel zrealizuje - wspomina jego wieloletni trener, Ryszard Szczepański.

Urodził się 4 czerwca 1951 roku w miejscowości Nowe k.Grudziądza. Miał pięcioro rodzeństwa. Jego najstarszy brat Robert też w młodości trenował biegi, jednak ostatecznie zajął się szkoleniem młodzieży i organizacją imprez sportowych. Dziś jest prezydentem Grudziądza i wspomina, że także dla niego jego młodszy brat był wzorem pracowitości.

- Bronka cechowała przede wszystkim wytrwałość i dyscyplina w realizacji postawionych przed sobą celów. Dla niego postawiony przed sobą cel był ważniejszy od pieniędzy, które mógł zarobić. Mogę śmiało powiedzieć, że u Bronka było widać dominację rozumu nad bieżącymi sprawami - przekonywał kilka lat temu w rozmowie z Polską Agencją Prasową.

ZOBACZ WIDEO: Ziółkowski: lista niedozwolonych środków jest za szeroka, zbyt łatwo je nagiąć

Wielka kariera Malinowskiego rozpoczęła się, gdy trafił pod opiekę wspomnianego Szczepańskiego. Szkoleniowiec miał wprawdzie zaledwie kilkuletnie doświadczenie w pracy trenerskiej, jednak znakomicie rozumiał się z zawodnikiem. Obaj wiedzieli, że bez sumiennego podejścia do treningów nie uda się osiągnąć sukcesu.

Pierwsze efekty ich współpracy przyszły w 1970 roku. Na mistrzostwach Europy juniorów w Pradze Malinowski nie miał sobie równych na dystansie 3000 metrów z przeszkodami. Dwa lata później był już zawodnikiem znanym, ale podjęto decyzję, że nie pojedzie na igrzyska olimpijskie do Monachium. Zawziął się jednak, by pokazać działaczom swoją klasę. 10 sierpnia 1972 r. podczas mityngu w Warszawie wyrównał rekord Europy na 3000 m z przeszkodami. Do Niemiec ostatecznie pojechał i zajął w finale bardzo dobre, czwarte miejsce.

W kolejnych latach Malinowski biegał już tylko lepiej. Dwa razy z rzędu zdobył tytuł mistrza Europy, a na kolejnych igrzyskach w Montrealu sięgnął po srebro, przegrywając jedynie ze Szwedem, Andersem Gaerderudem. Miał na koncie wielkie sukcesy, był współrekordzistą świata na 3000 m z przeszkodami. Nie brakowało mu jednak ambicji.

W latach 70-tych ubiegłego wieku nawet najlepsi polscy sportowcy nie mogli liczyć na wysokie zarobki. Malinowski to wiedział, dlatego zdecydował się zdobyć wykształcenie. W 1971 roku ukończył Samochodowe Technikum Mechaniczne w Grudziądzu, a sześć lat później uzyskał dyplom magistra Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu.

- Potrafił narzucić sobie dryl. Rano trening, potem cztery godziny pracy. Pracowaliśmy razem w grudziądzkich wodociągach, chodziliśmy na odczyty liczników. Potem drugi trening, następnie zajęcia w technikum - wspomina Szczepański w rozmowie z serwisem runners-world.pl. Na studiach także był wzorem do naśladowania.

- Przysługiwał mu indywidualny tok studiów, ale on jeździł na wszystkie zjazdy i sesje, tak jak inni. Był konsekwentny w przestrzeganiu terminów na studiach, tak samo jak w wykonywaniu założeń planu treningowego. Do głowy by mu nie przyszło, żeby przełożyć egzamin. Wielokrotnie uczył się do późna w nocy, jednak przy tym nigdy nie odpuszczał treningów - mówi z uznaniem wieloletni szkoleniowiec. Treningów, które nie raz odbywały się w urągających warunkach. Nawet reprezentanci Polski nie mogli liczyć na odpowiednie miejsca do zajęć, o odnowie biologicznej nawet nie wspominając. - Bywało, że na treningi w Szklarskiej Porębie wychodziliśmy jeszcze w wilgotnych ubraniach, bo nie zdążyły się wysuszyć po pierwszym treningu - zdradza Szczepański.

Po zdobyciu tytułu magistra Malinowski postawił sobie za cel złoty medal igrzysk olimpijskich w Moskwie w 1980 roku. Nikt z kolegów nie miał wątpliwości, że właśnie on stanie na najwyższym stopniu podium. Tak też się stało, a jego finałowy bieg przeszedł do historii polskiego sportu.

Od początku mocne tempo narzucił bowiem rewelacyjny Filbert Bayi z Tanzanii. Czarnoskóry biegacz objął prowadzenie, które utrzymywał przez niemal 2500 metrów. W pewnym momencie jego przewaga nad resztą stawki wynosiła już 100 metrów. Malinowski jednak wiedział, co robić. Gdy rozpoczęło się ostatnie okrążenie Polak przyspieszył i na ostatnim wirażu z wielką łatwością wyprzedził Tanzańczyka. To wtedy legendarny Bohdan Tomaszewski wypowiedział słynne: "Ja kocham tych Malinowskich, tych Kozakiewiczów, tych młodych polskich dzielnych ludzi".

Po igrzyskach w Moskwie był już jedną z największych gwiazd polskiego sportu. Nie miał jednak w głowie myśli o zakończeniu kariery. Wraz ze swoim trenerem już myśleli o nowych wyzwaniach - mistrzostwach Europy w Atenach, kolejnej olimpiadzie w Los Angeles, a także o starcie w maratonie. Nie zdążyli tych planów zrealizować.

27 września 1981 roku, most w Grudziądzu. Akurat trwają prace remontowe, dlatego przejezdny jest tylko jeden pas jezdni. Jadący z jednej strony autobus zatrzymuje się, by przepuścić mające pierwszeństwo Audi. Nie zwraca na to uwagi kierowca ciężarowego kamaza, wyprzedza PKS. Dochodzi do czołowego zderzenia z Audi, które zostało kompletnie zniszczone. Za jego kierownicą siedzi Malinowski.

- Lekarz podszedł tylko do wraku, przez okno w aucie zmierzył jego puls i odszedł machając tylko ręką. Ludzie mówili, żeby reanimować, że to przecież Bronek Malinowski, ale chyba nawet nie próbowano. Wszyscy byliśmy w szoku - wspominali świadkowie wypadku, cytowani przez portal mmgrudziadz.pl. - Mieszkam w pobliżu mostu i od razu wiedziałem, że coś się stało. O śmierci Bronka dowiedziałem się szybciej niż rodzina - wspomina dramatyczne chwile Szczepański.

Polski sport pogrążył się w żałobie. Malinowski miał tylko 30 lat i był niezwykle lubiany przez wszystkich: sportowców, dziennikarzy i kibiców. Podziwiano go nie tylko za sukcesy, ale też za postawę poza bieżnią. Ich zdaniem medale nigdy go nie zmieniły, zawsze pozostał sobą. Skromny, małomówny, ale przy tym niezwykle przyjacielski.

O jego przedwczesnej śmierci donosiła prasa na całym świecie, a na pogrzeb przybyły z całej Polski dziesiątki tysięcy ludzi. Został pochowany w Grudziądzu, swoim rodzinnym mieście.

Most, na którym doszło do tragicznego wypadku, od wielu lat nosi jego imię, ale nie tylko tak pielęgnowana jest pamięć o wybitnym sportowcu. Co roku we wrześniu odbywają się biegi Bronisława Malinowskiego, w którym bierze udział młodzież z całego kraju. Ponadto aż kilkanaście szkół w całej Polsce nosi jego imię. Nie ma w tym przypadku.

- To niesamowite, bo aktualne pokolenie nie zna już Bronka, a mimo to chcą, by ich szkoły nosiły jego imię. Doceniają po prostu wartości, które sobą reprezentował - uważa jego brat Robert.

Źródło artykułu:
Komentarze (7)
avatar
klossh92
27.09.2016
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
Wielki sportowiec, wspaniały człowiek. "Wychowywałem się" na jego sukcesach. Inny mistrz olimpijski, Janusz Peciak powiedział o nim: "Bronek może nie był wybitnym talentem biegowym. [b]Talente Czytaj całość
avatar
Antoni Dąbrowski
27.09.2016
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
..mała uwaga , most nie był w remoncie , tylko blacha będąca na styku dwóch przęseł uniosła się (prawdopodobnie pękły spawy mocujące ją ) i stwarzając zagrożenie nie została naprawiona natychmi Czytaj całość
avatar
iguassu
27.09.2016
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Pamieętam...świetny gość!  
avatar
darba76
27.09.2016
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Malinowskiego po części zabiły czasy w których żył. Był to rok 1981 tak więc o poduszkach powietrznych można było pomarzyć. Ponadto w mieście nie bylo obowiązku zapinania pasów w samochodzie. Z Czytaj całość
rum99
27.09.2016
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
dobry artykul..to byl czlowiek o ktorym zawsze bedziemy pamietac..nie tylko jako wspanialy sportowiec, co do czego nie mamy najwiekszej watpliwosci..