Konrad Bukowiecki: Jestem przyzwyczajony do taśmy geodezyjnej

O tym, kiedy poznał Tomasza Majewskiego, czy w przyszłości będziemy mówić do niego "komisarzu", ile je na śniadanie, jak zabija nudę podczas zgrupowań - rozmawialiśmy z jednym z największych talentów polskiego sportu na przełomie ostatnich lat.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Konrad Bukowiecki Newspix / MAREK DEMBSKI / Na zdjęciu: Konrad Bukowiecki

Przed tygodniem (18 stycznia) Konrad Bukowiecki pobił w pchnięciu kulą rekord życiowy, jednocześnie rekord kraju do lat 23 i zanotował najlepszy wynik w tym roku na świecie. 21,17 m - to rezultat, który pokazuje, że Polak ma ogromny potencjał. Potencjał, który - na co wszyscy liczymy - eksploduje już w tym roku.

WP SportoweFakty: Przebywa pan obecnie na zgrupowaniu w Republice Południowej Afryki. Daleko od Polski.

Konrad Bukowiecki: To mój pierwszy wyjazd do tego kraju. Mam jednak wrażenie, że nie ostatni.

Nie dziwię się. Kilkanaście dni temu zamieścił pan na Facebooku post: "dzisiaj u nas 26 stopni, a u Was?". Odpowiadam: w Polsce miejscami też było 26, tylko, że poniżej zera. Zima trzyma na całego.

- Dlatego pomysł z wyjazdem do Afryki był rewelacyjny. Mogę się tutaj przygotowywać do nadchodzącego sezonu, nie przejmując się pogodą. Poza tym mamy naprawdę świetne warunki. Niczego nie brakuje, a jest nawet trochę więcej, niż potrzebujemy.

Jest i wysokość. A to ważne w przygotowaniach.

- Tak, Potchefstroom, gdzie trenujemy z Andrzejem Reginem, znajduje się na wysokości 1300 metrów n.p.m.

ZOBACZ WIDEO To dlatego Maja Włoszczowska odniosła życiowy sukces na igrzyskach

Widziałem krótki film pokazujący, jak osiągnął pan najlepszy wynik w 2017 roku. Nie wyglądało to zbyt profesjonalnie. Nie było pomiaru elektronicznego, sędziowie wyznaczali długość za pomocą taśmy geodezyjnej.

- Realia lekkiej atletyki są inne niż te, które kibice widzą podczas igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata. Na sporej większości mniejszych mityngów pomiar elektroniczny zdarza się niezwykle rzadko. Jestem więc przyzwyczajony do, jak pan to określił, taśmy geodezyjnej (śmiech).

21,17 m - nowy rekord życiowy. Na co pana stać w tym sezonie?

- Wolę oceniać już po fakcie, sam, wewnętrznie. Oczywiście wiem, na jaki rezultat mnie stać i mniej więcej wiem, jakie miejsca może mi dać taki wynik na poszczególnych zawodach. Jednak tę wiedzę zostawiam dla siebie. Dla mnie najważniejsza jest radość, jaką czerpię z pchania kulą. To mi sprawia największą frajdę.

Ta radość została zapewne mocno przyćmiona jesienią ubiegłego roku. Czy już "zresetował się" pan po zamieszaniu związanym z wykryciem podczas badań antydopingowych niedozwolonej higenaminy? Dodajmy od razu, że środek dostał się do pańskiego organizmu przypadkowo. Był po prostu w jednej z odżywek, którą pan stosował. Na etykiecie i w składzie nie był wymieniony, a na pudełku odżywki był nawet napis: "doping free".

- Wierzę, że dla ludzi choć trochę myślących jest już wszystko jasne. Złożyłem wyjaśnienia, nie zostałem zawieszony, dla mnie sprawa jest zamknięta. Nie wziąłem niczego świadomie, nie zaniedbałem swoich obowiązków. Ci mniej myślący pewnie już zawsze będą "gadać" na mój temat. Czekam tylko, aż ktoś mi to powie prosto w oczy, a nie posługując się anonimowymi komentarzami w internecie. Na razie na takich odważnych nie trafiłem.

Jakoś się nie dziwię. Ponad 185 cm wzrostu, około 125 kg wagi... Ile pan zjada na śniadanie?

- Eeeee, zdziwiłby się pan. Wbrew pozorom, wcale nie tak dużo. Chociaż oczywiście zdarza mi się zaszaleć. W RPA podoba mi się tym bardziej, że to kraj wołowiny. A ja bardzo lubię to mięso.

Wierzy pan w powiedzenie "do trzech razy sztuka"?

- Wiem, o co panu chodzi. Podczas zeszłorocznych mistrzostw Europy w Amsterdamie zająłem czwarte miejsce, potem podczas igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro wszystkie próby spaliłem. Przydałby się w końcu ten medal w kategorii seniora.

Dokładnie. Najbliższa okazja to marcowe mistrzostwa Europy w Belgradzie. A potem, jakie cele?

- W lipcu mistrzostwa Europy do lat 23 w Bydgoszczy, w sierpniu mistrzostwa świata w Londynie, no i nie zapominam też o uniwersjadzie w Tajpej pod koniec sierpnia. W międzyczasie będzie czas na halowe mityngi w Polsce, choćby Orlen Cup w Łodzi. Na te zawody chciałbym zaprosić wszystkich kibiców. Proszę, przychodźcie na nasze zmagania. To nam, sportowcom, bardzo pomaga. Dla was trenujemy, dla was się staramy.

Właśnie! Przecież przed Rio była matura, a teraz jest pan studentem Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie. Jak często gości pan na uczelni?

- Rzadko. Wiadomo, takie jest życie sportowca. Już w liceum miałem indywidualny tryb nauki. Uczelnia też poszła mi na rękę i uczę się poza jej budynkiem. Jak tylko jestem w Szczytnie, pojawiam się na zajęciach, ale to bardzo rzadkie.

Wyższa Szkoła Policji... W przyszłości będziemy do pana mówić na przykład: komisarzu Bukowiecki?

- O tak dalekiej przyszłości jeszcze nie myślę. Na razie chcę skończyć studia, aby mieć plan "B", aby ze spokojną głową realizować plan "A", czyli sport.

Na sport jest pan niejako skazany. Mama - biegała m.in. 400 metrów przez płotki, tata - wieloboista, starszy brat - piłkarz. Czy w domu istniał jakikolwiek inny temat do rozmów?

- To prawda, sport był wpisany do mojego życia od samego początku. Jako mały chłopak jeździłem na wszystkie zgrupowania i zawody z rodzicami. Dzięki temu z bratem mieliśmy bardzo fajne wyjazdy - raz w góry, potem nad morze. Nie mogę więc narzekać na dzieciństwo. Powiem więcej, było cudowne.

W końcu zdecydował się pan spróbować sił w pływaniu. Dlaczego?

- Odkąd pamiętam, chodziłem chętnie na basen. Przerodziło się to w końcu w treningi, dwa razy dziennie.

Doszedł pan już nawet do poziomu międzywojewódzkiego.

- Tak, ale w międzyczasie próbowałem sił w innych dyscyplinach. Szukałem swojego miejsca na ziemi. Chodziłem na zajęcia na przykład na judo czy boks. W szkole zawsze grałem w reprezentacji koszykówki, siatkówki, piłki ręcznej.

Podobno trenował pan nawet piłkę nożną. Prawda?

- Tak (śmiech). Przez dwa tygodnie trenowałem, ale szybko okazało się, że to nie jest sport dla mnie. W 2008 roku, kiedy miałem 11 lat, w Poznaniu odbył się obóz kadry województwa warmińskiego-mazurskiego, na który przyjechałem z tatą. Tam zaczęła się moja przygoda z lekką atletyką.

W tym samym roku Tomasz Majewski zdobywał złoty medal igrzysk olimpijskich w Pekinie, w pchnięciu kulą. Kibicował pan swojemu starszemu koledze?

- Poznałem go - oj, przepraszam, wtedy jeszcze "pana Tomasza" - przed igrzyskami. Tym bardziej trzymałem za niego kciuki. Udało się. Przywiózł złoto. Mocno to przeżywałem.

Jak pan sobie radzi z wielotygodniową rozłąką z najbliższymi?

- Mam ten komfort, że praktycznie wszędzie jeździ ze mną mój tata, jednocześnie trener. Na całe szczęście praktycznie w każdym zakątku świata jest już internet. Nie ma więc problemu zadzwonić do najbliższych, pogadać, podzielić się wrażeniami.

Wolny czas? Muzyka, komputer?

- Jak większość młodych ludzi. Lubię muzykę, interesuje się koszykówką. Z tymi tematami staram się być na bieżąco. Na zgrupowania biorę ze sobą też PS4 i gram często w NBA lub FIFĘ.

Czy najlepszy polski kulomiot i potencjalny medalista igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata ma na tyle ustabilizowaną sytuację ze sponsorami, że nie musi się martwić o przyszłość i warunki treningowe?

- Nie narzekam. Ale milionerem nie jestem.

Rozmawiał Marek Bobakowski



Czy Konrad Bukowiecki zostanie mistrzem świata w 2017 roku?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×