Mógł zostać najlepszym skoczkiem świata. Kontuzja brutalnie rozwiała jego marzenia

- Na mistrzostwa świata w 1983 roku wybierałem się jako jeden z faworytów. Trener i żona w euforii, że będzie historyczny medal. Aż nagle po chwili informacja, że jestem w szpitalu - wspomina Janusz Trzepizur, były polski skoczek wzwyż.

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Janusz Trzepizur WP SportoweFakty / Wiktor Gumiński / Janusz Trzepizur

Po wykonaniu pechowego skoku mógł zapomnieć o skakaniu przez kilkanaście miesięcy. Zamiast tego od nowa uczył się chodzić. A wszystko w momencie, kiedy niewiele dzieliło go od ustanowienia rekordu świata.

Nadgorliwość w Moskwie

Zdaniem jednego z francuskich dziennikarzy, Trzepizur miał dużą szansę, by na mistrzostwach świata w 1983 r. zostać pierwszym zawodnikiem, który przeskoczy 240 centymetrów. Nawet pomimo tego że często spotykał się z krytycznymi głosami na temat swojej postury (202 cm, 79 kg) i techniki skakania.

- Nigdy nie byłem fenomenem na treningach. Pod koniec lat 70., na 100 metrów osiągałem czas 12,58, dyskiem rzucałem 35 metrów, a przysiady robiłem z obciążeniem 70 kilogramów. Dla porównania, Jacek Wszoła zakładał na sztangę 170 kg - opowiada Trzepizur.

Obaj walczyli ze sobą o prymat w Polsce i reprezentowali kraj na arenie międzynarodowej, między innymi podczas igrzysk olimpijskich w Moskwie w 1980 roku. Wszoła zdobył tam srebrny medal, Trzepizur zajął 12. miejsce.

ZOBACZ WIDEO Justyna Żełobowska: Boks jest dla mnie świętością, nie pójdę w stronę MMA

- Trochę zabrakło zdrowia, bo startowałem z kontuzją, o której nawet nie wiedziałem. Dopiero po igrzyskach okazało się, że miałem uszczerbek w kręgosłupie. Może i dobrze, bo pewnie lekarz nie dopuściłby mnie do startu - wyjaśnia Trzepizur, który miał wtedy 21 lat.

Momentami przerastała go młodzieńcza ambicja. Tak było właśnie choćby przed finałowym konkursem olimpijskim w stolicy Rosji. Na wspomniany problem ze zdrowiem złożyła się nieuważna praca ze sztangą. - Jako młody, zadziorny zawodnik nie chciałem iść z trenerem. Zamiast tego poszedłem na trening z Jackiem Wszołą. I nie ukrywam, że nie skończyło się to dobrze. A byłem w dobrej dyspozycji, ponieważ tuż przed igrzyskami skoczyłem 228 cm - przyznaje.

Srebrne czasy

"Zimny prysznic" z Moskwy go nie podłamał. Choć w młodości dobrze radził sobie w dyscyplinach zespołowych - koszykówce, siatkówce i piłce ręcznej, już w stu procentach koncentrował się na skakaniu wzwyż. Prezentowanie wysokiego poziomu sportowego łączył ze studiowaniem ekonomii w Opolu.

- Reprezentując wysoki, światowy poziom, mogłem korzystać z bardzo dobrego stypendialnego systemu rządowego. Jako student byłem bardzo zasobny finansowo. Było mnie stać, żeby przynieść kolegom 10 kg kiełbasy i postawić co nieco, by się dobrze bawili - mówi z uśmiechem lekkoatleta, którego, z racji warunków fizycznych, przezywano "koszykarz na skoczni".

Wykonana praca przyniosła mu znakomite efekty w 1982 roku. Wtedy objawił się światu podczas mistrzostw Europy - zarówno w hali (Mediolan), jak i na stadionie (Ateny).

Trzepizur tłumaczy: - Był to znakomity czas na pokazanie się. W stanie wojennym niewiele rzeczy się w naszym kraju działo. Moje pojedynki z Niemcem Dietmarem Moegenburgiem oglądało chyba pół Polski. Były one niejako deserem tych mistrzostw.

Czy wcześniej interesowały cię losy Janusza Trzepizura?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×