Adam Kszczot: Nie będzie łatwo, ale będzie warto

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Dlaczego?

Przez to zmęczenie. 600 metrów pobiegnie każdy, od 500 metrów jest ciężko, a następne 300 pokonuje się na dużym zakwaszeniu, czasami jest to cierpienie, psychicznie jest to trudne do zniesienia. Tylko ludzie, którzy nie boją się zmęczenia i bólu, są w stanie to przetrwać. Cierpi się krótko, ale bardzo intensywnie. Wolę przebiec 10 kilometrów i ostatnie 3 przekładać nogi i liczyć kroki, bo tak najłatwiej zapomina się, że boli, niż zrobić moją podstawę, czyli trening trzy razy 400 i trzy razy 500, bo odczucia i wyzwania są nieporównywalne. Ale nie ma ludzi normalnych, którzy biegają biegi średnie. Potrzebna jest nutka wariata, masochisty, kogoś niespełna rozumu.

Książki to ta trudniejsza droga ucieczki. Łatwiejsze nie korciły? Alkohol?

Nie. Alkohol jest fajny w postaci lampki wina w dobrym towarzystwie a nie po to, żeby się upijać i zapomnieć, bo to już jest słabość. Ludzie czasami nie potrafią sobie poradzić w inny sposób, a często wystarczy rozmowa, analiza sytuacji, prośba o pomoc. To są narzędzia, które powinny przychodzić do głowy jako pierwsze, ale nie każdy potrafi tak działać. Wielu ludzi nie chce rozmawiać o swoich problemach, wyzwaniach, bo uważają, że nikt nie jest w stanie pomóc, by sobie z nimi poradzili. A ja uważam, że rozmowa to podstawa, pomaga w odnalezieniu drogi, czasami nieważne, jaka będzie i z kim, czasami wystarczy coś, co na początku wydaje nam się abstrakcyjne, a później okazuje się skuteczne.

Ma pan jakieś fobie?

Wracam sprawdzić, czy zamknąłem drzwi od domu. Zjeżdżam na dół, winda się zamyka, czekam aż zjedzie po mnie z powrotem i później szarpię klamkę rozumiejąc, że znowu nie zapisałem w głowie momentu przekręcania klucza w zamku.

Ma pan silną potrzebę kontroli?

Tak, nad wieloma aspektami życia. Racja, to też natręctwo, jedna z tych cech, które przeszkadzają w relacjach międzyludzkich. Staram się nad tym panować, walczyć, bo nie zawsze jest to pożądane. Lubię mieć określony cel, wyznaczam przedziały czasowe, kiedy co zrealizować, bo nigdy nie dzieje się to dzień po dniu. Trening to też jest sztuka. Jak nie idzie, to się pakuję, bo wiem, że trening nie da żadnego efektu, ani fizycznego, ani psychicznego. Trzeba czasami odpuścić na rzecz celu, który jest dużo dalej. Zdarza się, że są dysproporcje między oczekiwaniami trenera i zawodnika, ale to wynika z mojej osobowości. Lubię mieć wszystko zaplanowane, ale w granicach rozsądku, a coraz więcej rozsądku przychodzi mi z wiekiem.

Ile razy dziennie dzwoni pan do żony, do mamy?

Bywa że i dwadzieścia razy.

Czyli codziennie przynajmniej raz?

Minimum. Mamy z żoną rewelacyjne relacje. Wstajemy rano i zadajemy sobie pytania być może abstrakcyjne dla ludzi, którzy ze sobą żyją.

Na przykład?

"Kochanie, jak ci się spało?". Małymi gestami można osiągnąć zdumiewające rezultaty. Uczę się takich drobnostek po to, żeby więcej rzeczy dostrzegać też poza domem. Dzisiaj jechałem pociągiem i zapytałem się pani w przedziale, jak się czuje. Pogadaliśmy chwilę, jak wysiadała, to jeszcze była uśmiechnięta.

Takie amerykańskie "how are you"?

W amerykańskim "how are you", to na "fine" temat się zamyka. Rozmawiam z ludźmi, którzy spędzają dużo czasu w Stanach i zapewniają, że to pytanie tak naprawdę niczego nie oznacza, wszyscy mają w nosie "how are you". Jeśli powiesz, że jest ci z czymś źle, to rozmówca przyjmuje to do wiadomości i odwraca się na pięcie. W polskich warunkach, jak przełamiesz pierwsze lody, to wchodzisz na inny poziom rozmowy. To taki kraj, gdzie ludzie niby są zamknięci, ale jak już pokonają barierę pierwszego strachu przed obcym, to zapraszają się na święta.

Jak pan odreagowuje stres? Nie chce mi się wierzyć, że naprawdę majsterkując.

Majsterkowanie też wzięło się z mojego pochodzenia. W małej miejscowości zepsute rzeczy się naprawia, a nie wyrzuca. To, że wychowałem się w takim miejscu, to jedna z lepszych rzeczy, jaka mnie spotkała. Uwielbiam majsterkować, ostatnio zrobiłem kotom małpi gaj według własnego projektu i teraz jestem dumny. Dwa dni temu naprawiłem szafkę, sprawiło mi to wielką przyjemność. Następuje szybki system nagrody, mam efekt, coś jest skończone. Udaje się, albo nie - ale zamyka się w krótkim czasie i jest odreagowaniem od sportu, gdzie na efekty czeka się latami. Nagrody dostaję też po powrocie do domu z zawodów, albo czasami jeszcze na stadionie, kiedy żona mnie uściska. Może brzmi banalnie, ale powtórzę - to mój filar, na nim stoję.

W relacjach z bliskimi też jest tak, że się naprawia, a nie wyrzuca?

Kiedyś miałem takie samozaparcie, że jeżeli żyłem w silnym przekonaniu, że kłótnia nie była z mojej winy, to potrafiłem wytrzymać dwa, trzy dni w gniewie i milczeniu. Teraz nie, teraz liczy się rozmowa. Nawet jeśli żona jest na mnie bardzo zła z jakiegoś powodu, to wiem, że warto usiąść i wszystko sobie wyjaśnić, nawet jeśli oznaczałoby to, że muszę przyznać się do błędu. Jeśli ją przeproszę, to będzie znaczyło, że miała rację. To bardzo skróciło drogę, poszerzyło nasze relacje jako rodziny. Polecam każdemu: gadać, gadać i jeszcze raz gadać.

Roczny syn Ignacy też sprawił, że się pan zmienił?

Sport indywidualny to często odpowiedzialność tylko za własną dupę, bez patrzenia na resztę. A wychowanie dziecka to tak naprawdę wychowanie samego siebie. Często zastanawiam się, czy to, co chcę zrobić, na pewno jest dobre i zadziała. Jeżeli moje dziecko dziesiąty raz tego dnia próbuje mnie ugryźć, co jest naturalne, bo rosną mu ząbki, to czy jeśli krzyknę, osiągnę pożądany efekt? Nie. Umiem spojrzeć na taką sytuację bardziej krytycznie - wiem, że krzyk mi ulży, ale Ignacy przyjdzie i będzie mnie próbował ugryźć po raz jedenasty. Rozmawiamy z dzieckiem, rozumie dużo więcej, niż nam się wydaje. Choćby z mowy ciała, bo to jest dla dziecka język naturalny. Wejście w dialog z takim małym człowiekiem jest wielkim wyzwaniem - może nie wszystko rozumie tak jak my, ale nasze emocje wyczuwa dużo lepiej.

Możliwy jest sukces w sporcie bez poukładanego życia osobistego?

Na krótką metę tak, ale przez dłuższy czas nie da rady. W sporcie mamy trzy rodzaje osobowości. Niezaangażowane, obojętne i zaangażowane - każda może osiągnąć sukces. Niezaangażowanie ciągnie się za sobą. W lekkoatletyce są przykłady ludzi, którzy osiągnęli sukces, było fajnie, ale później nagle zniknęły ze sportu, bo zabrakło wołów, które pociągnęłyby dalej do treningów. Obojętne - niby jest fajnie i wszystko w porządku, ale trzeba je delikatnie popchnąć. Uda się coś zdobyć, ale przez dziesięć lat na pewno nie uda się utrzymać chęci. W czołówce najwięcej jest tych zaangażowanych. Ja na przykład nie czuję, że jestem najzdolniejszy w swoim fachu, ale przez zaangażowanie potrafię uzupełnić braki fizyczne odpowiednim podejściem, przygotowaniem czy analizą.

W Polsce moda idzie za sukcesami. Czy polska lekkoatletyka doczekała się wreszcie Wunderteamu?

Tak. Nie bez przyczyny jestem dumny z tego, jaką mamy teraz drużynę. Kiedy widzę to, jak sami na siebie oddziałujemy w hotelu, przed startami, jak się motywujemy, jak wpływamy na siebie jako ludzie, to wiem, że wiele razem możemy osiągnąć i daleko zajść. Nie zachłystujemy się tym, co już za nami, proces budowy naszej drużyny trwa, takich ludzi, takiego zestawu osobowości dawno nie było. Stoimy przed olbrzymią szansą i każdy chce ją wykorzystać jak najlepiej. Pamiętam 2009 rok i mistrzostwa świata w Berlinie, kiedy po bardzo słabym okresie nasza praca z wielu lat zaczęła się w końcu przekładać na wyniki. Na prawdziwie wymierne trzeba było poczekać jeszcze dłużej.

Ile medali da nam lekkoatletyka w Tokio?

Dyplomatycznie odpowiem, że tyle, ile wypracujemy. Gdybym odpowiadał sercem, powiedziałbym, że sześć.

W tym pana?

Tak.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×