Futbolista ważył 125 kg. Zrzucił prawie 50 kg i wygrał maraton

W szkole i na studiach grał w drużynie futbolowej. Koledzy mówili na niego "Fat Jack" - taki był gruby. Zaczął biegać, by schudnąć. Z czasem szło mu coraz lepiej. Do tego stopnia, że w wieku 32 lat triumfował w dużej imprezie w rodzinnym mieście.

Michał Fabian
Michał Fabian
Jonathan Autrey, maraton Facebook / facebook.com/jonathan.autrey.7 / Jonathan Autrey, maraton

Kilkanaście lat temu Jonathan Autrey wyglądał zupełnie inaczej niż teraz. Był otyłym młodzieńcem. Biegać musiał, ale na krótkich odcinkach - maksymalnie jedną długość boiska do futbolu amerykańskiego. Bo też inne miał zadania.

Futbol był jego pasją. Autrey grał jako linebacker, czyli zawodnik formacji obrony, którego głównym celem jest powalanie rywala biegnącego z piłką. Tacy gracze zwykle należą do najpotężniejszych w zespole. Jon, przy wzroście 190 cm, ważył 275 funtów, czyli ok. 125 kg.

Koledzy się z niego śmiali

Jako nastolatek grał w zespole szkolnym w Illinois. Koledzy trochę się z niego naśmiewali, on przyjmował to z pokorą. - Ważyłem 275 funtów, byłem linebackerem, więc traktowałem to jako mój pseudonim - mówi po latach w rozmowie z amerykańską edycją "Runner's World".

Poszedł na studia, grał w ekipie Illinois Wesleyan University z Bloomington. Wówczas jednak zaczęły prześladować go kontuzje. Kiedy grał jako linebacker, wiedział, że musi być "duży". Pochłaniał mnóstwo kalorii. Gdy leczył kolejne urazy, jadł mniej, tracił na wadze. Zaczął czuć się coraz lepiej. W końcu stwierdził, że warto zadbać o organizm. Porzucił futbol i uczelnię w stanie Illinois.

Wrócił do Memphis - miasta, w którym się urodził. To właśnie tam zaczął biegać na dłuższych dystansach, choć początki były dość kuriozalne. Jon zamieszkał z matką w małym mieszkaniu. Na nadmiar pieniędzy nie cierpieli. Wspólnie korzystali z jednego samochodu. Gdy potrzebował go pożyczyć od matki, najczęściej musiał udawać się do miejsca, w którym ona pracowała. Pokonywał 1,8 mili (niespełna 3 km), brał auto i jechał na siłownię. W pewnym momencie zrozumiał, że przecież może do gymu pobiec.

Najpierw był efekt yoyo, ale potem...

Coraz bardziej dbał o kondycję i tracił kolejne kilogramy. Na początku łatwo nie było, pojawił się efekt yoyo. Przełom nastąpił, gdy zapisał się na pierwsze zawody. Ściągnął plany treningowe z internetu, był samoukiem. Wyniki, które uzyskiwał, były bardzo obiecujące. Półmaratony pokonywał w 1 godzinę i 30 minut. Maratoński debiut - w St. Jude Memphis Marathon w 2009 r. - robił wrażenie. Czas, jaki uzyskał Autrey (3:14:45), dla wielu amatorów biegania stanowi niedoścignione marzenie. Jonowi nie śniło się jednak wówczas, że kiedyś będzie wygrywać biegowe zawody.

W 2011 roku po raz kolejny stanął na starcie maratonu w Memphis. Zamiast poprawy był spory regres. Jon zaniedbał przygotowania, mało trenował. Zapłacił za to na "królewskim dystansie". Przez wiele kilometrów przeżywał katusze, było mu niedobrze. Przybiegł do mety z wynikiem 3:42:06.

Wtedy stwierdził, że tak dalej być nie może. Wiedział, że prowadzi mało sportowy tryb życia. - Gdy chciałem piwa, to piłem piwo. Gdy chciałem pizzy, to jadłem pizzę. Zdałem sobie sprawę, że muszę to zmienić - mówił.

Cierpliwość, taktyka, tempo

Zadbał o dietę, a przede wszystkim zaczął ćwiczyć pod okiem fachowca. Nawiązał współpracę ze znanym trenerem Kevinem Leathersem. Na początku mieli jeden cel: zakwalifikować się na maraton w Bostonie (obowiązują w nim dla każdej kategorii wiekowej limity czasowe, niełatwe do wypełnienia).

Leathers uczył go nie tylko techniki. - Jak każdy sportowiec lubiący rywalizację, Jon był dość agresywny, zwłaszcza że wywodził się z takiego sportu jak futbol amerykańskiego. Teraz już zrozumiał, że w bieganiu trzeba być cierpliwym, utrzymywać tempo i trzymać się planu - powiedział Leathers.

Efekty przyszły szybko. Pod okiem trenera Autrey zakwalifikował się na maraton w Bostonie, ustanawiając rekord życiowy w maratonie w Nowym Orleanie. Wynosił on 3:00:51. Byłby wniebowzięty, gdyby nie te 51 sekund... Ale i z tym wkrótce sobie poradził.

"Życiówka" z Bostonu

Był coraz szczuplejszy. Aż trudno w to uwierzyć, ale w porównaniu z karierą futbolową stracił 50 kg. Obecnie waży 170 funtów, czyli ok. 75 kg. Z "trójką z przodu" w maratonie szybko się uporał, w kwietniu 2015 r. w Bostonie pobił "życiówkę", która obowiązuje do dziś - 2:36:04. Oczywiście nie może się równać z zawodowymi biegaczami, ale jak na amatora - Jon na co dzień pracuje jako makler giełdowy - to imponujący wynik.

To jednak nie "życiówka" z Bostonu jest dla Autreya największym powodem do dumy. Zamarzył sobie, by wygrać kiedyś w rodzinnej miejscowości. St. Jude Memphis Marathon to dość duża impreza, w której bierze udział ponad 20 tysięcy zawodników (oprócz maratonu także w biegach towarzyszących). Przy jej okazji zbierane są fundusze dla dzieci z St. Jude Children's Research Hospital - chorych na nowotwory i inne choroby zagrażające życiu. Od początku organizowania biegu udało się zebrać aż 40 mln dolarów, z czego w grudniu ub. roku aż 8,2 mln.

Autrey już przed rokiem był bliski wygranej. Prowadził, ale w końcówce opadł z sił. Zajął trzecie miejsce i odczuwał spory niedosyt. 5 grudnia 2015 r. już nie popełnił tego błędu.

"To było surrealistyczne"

Dobrze rozłożył siły, wypracował przewagę nad rywalami i samotnie zmierzał do celu. Gdy od mety dzieliło go zaledwie kilkaset metrów, zapytał jednego z kibiców, czy ktoś za nim biegnie. Usłyszał, że nie ma nikogo. - To było surrealistyczne. Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że wygram maraton - mówił przejęty Autrey. Wygrał z rezultatem 2:38:23, z przewagą 70 sekund nad Lucasem Sullivanem.

- Kosztowało go to wiele potu, łez i... kilogramów - napisali dziennikarze "The Commercial Appeal", lokalnej gazety z Memphis.

Autrey przyznaje, że czasem nie dowierza w to, jaką transformację przeszedł. - Nie myślę o sobie jako o biegaczu. Myślę bardziej o gościu, który chciał zrzucić na wadze, a później zaczęło mu się podobać bieganie - podsumowuje.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×