Marcin Held - chłopak z Polski, który został gwiazdą drugiej siły MMA w Stanach

Artur Mazur
Artur Mazur

Domyślam się, że pod względem finansowym również.

- Zdecydowanie tak. Kiedy podpisałem kontrakt z Bellatorem, poczułem, że w tym sporcie da się zarobić. Wówczas miałem o wiele łatwiej, ponieważ mieszkałem z rodzicami, więc nie miałem podstawowych wydatków typu mieszkanie, wyżywienie czy samochód. Wszystko, co zarobiłem, mogłem zainwestować w swój rozwój. I tak naprawdę pieniądze zarobione na polskich galach tylko na to wystarczały. Pierwsza walka w Bellatorze była dla mnie olbrzymim zastrzykiem finansowych. Poczułem, że mogę trochę odłożyć.

To nie były jednak łatwo zarobione pieniądze. Która walka w Bellatorze była najtrudniejsza?

- W tym momencie powinienem powiedzieć, że porażka z Michaelem Chandlerem. Prawda jest jednak taka, że on był silny, poddał mnie, a ja nic nie mogłem zrobić. W walce z Davidem Jansenem zabrakło kondycji. Pojedynek był przekładany, byłem po kontuzji kolana i nie mogłem się odpowiednio przygotować. Paradoksalnie najtrudniejszym pojedynkiem był ten z Derekiem Andersonem. Wygrałem przez duszenie trójkątne, ale gdybym tego trójkąta nie chwycił, to byłoby ciężko.

Rozumiem, że z trzech przegranych w karierze najbardziej bolała ta z Łukaszem Sajewskim jeszcze podczas występów w Polsce.

- To była pierwsza porażka po serii 8 zwycięstw. Łukasz nie był wówczas zawodnikiem klasy światowej i dlatego ta przegrana mocno mnie zabolała. Tym bardziej, że miałem już wówczas aspiracje, by startować na większych galach. Zacząłem się wtedy zastanawiać, czy to wszystko ma sens. Na chwilę zwątpiłem w to, co robię. Ale szybko wróciłem na odpowiednie tory, zacząłem wygrywać. Po kilku wygranych przyszła porażka z Chandlerem. Zabolała, ale bardziej pod względem finansowym. Mogę zdradzić, że ta przegrana kosztowała mnie 35 tysięcy dolarów. Mój kontrakt zakładał, że w przypadku zwycięstwa za kolejny turniejowy pojedynek dostanę o wiele więcej kasy. Przegrałem i w kolejnej walce startowałem z niższego pułapu. Dużo pieniędzy przeszło mi koło nosa, ale to była dobra lekcja.

Gdzie bardziej odczuwa pan popularność?

- Większość czasu spędzam w Polsce i dlatego to tutaj bardziej ją odczuwam. Często się zdarza, że ktoś zaczepia mnie na ulicy, w sklepie, prosi o zdjęcie. W Stanach pojawiam się tylko przy okazji walk, dlatego ciężko mi to porównać. W mediach społecznościowych również przeważają polscy kibice. Jeśli chodzi o Stany, to wokół mnie zrobiło się głośno po zwycięstwie Patricky'm Freirem w finale turnieju. Ta walka była mocno promowana, mówiło się, że stawką jest 100 tysięcy dolarów. Przed samym starciem moja osoba była jednak pomijana. Amerykanie chyba nie chcieli, żebym wygrał i dlatego w telewizji cały czas pokazywano rywala. Jego brat jest aktualnym mistrzem w lżejszej wadze i chyba chcieli mieć na tronie dwóch braci. Byłem dla nich zawodnikiem, który może i walczy efektownie, ale pochodzi z końca świata. No cóż, sprawiłem im psikusa.

Już 6 listopada powalczy pan o upragniony pas mistrzowski Bellatora. Rywalem będzie Will Brooks. Czego pan się po nim spodziewa?

- To na pewno bardzo ciężki rywal, ale nie jest jakoś szczególnie niebezpieczny. Bardziej obawiałem się pojedynków z Freirem czy Aleksandrem Sarnawskim, którzy słyną z mocnego ciosu. Brooks jest przekrojowy, dobry w każdym elemencie, jego mocną stroną jest przygotowanie atletyczne. Łatwo nie będzie, ale większe obawy miałem przed wymienionymi wcześniej rywalami.

Trenuje pan w poznańskim Ankosie MMA. Czy to ze względu na mocne zapasy Brooksa?

- Od teraz Ankos MMA będzie moim głównym klubem. Zdecydował szereg powodów. To baza do szlifowania zapasów, ale też klub, w którym trenuje wielu bardzo dobrych zawodników, z którymi można posparować. Poza tym Ankos, to nie tylko zapasy - klub ma świetnych zawodników w każdej płaszczyźnie walki. Jedno się nie zmieni - tak jak do tej pory, będę latał do Londynu, do Stanów, żeby uczyć się w wielu miejscach.

Są kibice, którzy obawiają się, że skupi się pan właśnie na zapasach i zgubi pan swój niepowtarzalny styl, że zapomni pan o ofensywnym jiu-jitsu, którym miażdży pan rywali.

- A ja się nie obawiam. Trenowałem w wielu miejscach, gdzie skupiałem się na zapasach, stójce i jakoś nie straciłem swoich głównych atutów. Wiem, jaki jest mój styl i on się nie zmieni, a będzie tylko ulepszany. Proszę się nie obawiać, nie stanę się nagle zapaśnikiem, który będzie obalał i trzymał. Główną bronią Marcina Helda pozostanie ofensywne jiu-jitsu.

Skoro mowa o jiu-jitsu. Gdyby miał pan zrobić ranking poddań, to które umieściłby pan na pierwszym miejscu?

- Najefektowniejsze było poddanie, które udało mi się zapiąć na gali w Australii, ale nagranie nie jest dostępne w sieci. Tam bardzo szybko wkręciłem się po nogę rywala (Kaleo Kwana - red.) i wyciągnąłem dźwignię. Ludzie, którzy to widzieli, szukali później nagrania w internecie, ale bez skutku. Mówili, że to mogło pretendować do poddania roku na świecie. Nie wiem, dlaczego organizacja nie wypuściła zapisu walki. Szkoda. Na drugim miejscu umieściłbym skończenie z pojedynku z Richem Clementim. On słynął z parterowej gry, jest posiadaczem czarnego pasa jiu-jitsu i wielu ekspertów nie spodziewało się, że mogę poddać. Zaskoczyłem wówczas wielu.

Najbliższy rywal będzie musiał uważać nie tylko na ten element walki. W 2013 roku w kapitalnym stylu znokautował pan Ryana Healy'ego. Kto stoi za poprawą umiejętności stójkowych?

- Cały czas pracowałem ze Sławkiem Szamotą. Wszystko nadzorowali trenerzy bokserscy, ale głównym trenerem pozostawał Sławek. To z nim tarczowałem, to on układał taktykę stójkową. Z nim zawsze dobrze mi się pracowało i myślę, że postałbym w Bastionie, ale zdecydował brak sparingpartnerów na odpowiednim poziomie. Z moim pierwszym trenerem będę dalej współpracował i to on stanie w narożniku podczas najbliższej walki z Brooksem.

Rozumiem, że pas Bellatora nie jest dla pana szczytem marzeń.

- Marzę o tym, żeby być najlepszym zawodnikiem na świecie. I chcę pójść tam, gdzie są najlepsi. Pas największej organizacji MMA na świecie zawsze będzie moim głównym celem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×