Tomasz Narkun po zdobyciu pasa KSW: mój świat wywrócił się do góry nogami

Mój świat wywrócił się do góry nogami - mówi Tomasz Narkun, który w wielkim stylu zdobył pas KSW, nokautując Gorana Reljcia. W rozmowie z WP SportoweFakty "Żyrafa" opowiada o słynnym wywiadzie z Mateuszem Borkiem, ofercie z UFC i swoich planach.

Artur Mazur
Artur Mazur
Tomasz Narkun podczas ceremonii ważenia / Tomasz Narkun podczas ceremonii ważenia

Przypomnijmy, że 31 października w Wembley Arena Narkun (11-2) stoczył rewanżową walkę z Chorwatem, który pokonał go rok wcześniej po kontrowersyjnej decyzji sędziów. W stolicy Anglii Narkun nie czekał na werdykt - już w pierwszej rundzie posłał Reljicia (15-5) na deski i odebrał mu pas mistrza KSW w kategorii półciężkiej.

WP SportoweFakty: Jak wyglądały ostatnie dni, czy coś się w pana życiu zmieniło?

Tomasz Narkun: Wszystko. Mój świat wywrócił się o 180 stopni. Stałem się bardziej rozpoznawalny, mój telefon nie przestaje dzwonić, cały czas jest rozgrzany do czerwoności. Dostaję mnóstwo zaproszeń na różne gale, seminaria MMA, treningi. Ruszyło się w biznesie.

Znalazł pan trochę czasu na świętowanie?

- Z reguły nie świętuję jakoś bardzo swoich wygranych. Wychodzę z założenia, że trzeba przede wszystkim trenować, bo kiedy ja się obijam, mój następny rywal trenuje. Dlatego dużo świętowania nie było - szampan leciutki, jakieś piwko. Bez szaleństw.

A oglądał pan swój wywiad z Mateuszem Borkiem przeprowadzony tuż po gali? Nagranie robi w sieci furorę.

- Jest tak śmieszne, że je sobie włączam, kiedy mam zły humor. Od razu mnie rozwesela. Fajna sprawa! Po powrocie z Londynu robiliśmy w moim Stargardzie Szczecińskim inaugurację pasa i moi znajomi non-stop ten wywiad puszczali. Słuchaliśmy tego na okrągło i była niezła "beka". Gwarantuję - jeśli ktoś ma zły nastrój, jeśli coś mu w pracy nie wyjdzie, coś go boli, budzi się zdenerwowany i nie ma na nic ochoty, to wystarczy włączyć wywiad z Narkunem. Wszystko przechodzi, jak ręką odjął! Na twarzy od razu pojawia się uśmiech.

Zobacz wywiad, o którym mowa:

Zwyczajnie zabrakło panu wtedy słów. Widać było, że aż kipi pan od emocji.

- To prawda. Kiedy Borek zaczął zadawać pytania, odebrało mi mowę. Ale to dlatego, że bardzo emocjonalnie podchodzę do tego, co robię. Ludzie, którzy mnie nie znają, po obejrzeniu tego wywiadu mogą sobie pomyśleć: o, głupek! Ale ktoś, kto tego nie przeżył, nie ma pojęcia, jakie to uczucie. Kiedy robisz coś, co kochasz, kiedy wkładasz w to całe serce, kiedy w końcu ten sukces przychodzi i słyszysz niesamowite reakcje z trybun, to trudno znaleźć słowa. Nie wstydzę się tego nagrania, bo jestem w nim prawdziwy.

Kto stoi za postępem w stójce? Do tej pory poddawał pan rywali, teraz znokautował pan Reljicia i to w takim stylu.

- Ten progres jest zauważalny i dlatego mam wiadomość do moich przyszłych rywali: uważajcie na moją prawą rękę, bo ona posyła na deski. Goran Reljić toczył wiele walk, ale nikt nie wygrał z nim przed czasem - również w UFC. Musiał się pojawić Tomek Narkun, żeby tego dokonać. To jest zasługa całego mojego sztabu trenerskiego - Piotra Bagińskiego, Tomasza Stasiaka, Gracjana Rynkiewicza, Gracjana Szadzińskiego i wielu innych osób.

Przed rewanżowym starciem z Reljciem był pan bardzo zmotywowany. Czy w sali treningowej powiesił pan plakat rywala, żeby się jeszcze bardziej pobudzić do walki?

- Nie, ale myślałem o nim cały czas. Nie raz śniło mi się, że walczymy. Budziłem się i mówiłem: jest, znokautowałem go! A w tym wszystkim najbardziej ucierpiał mój brat, z którym przygotowywałem się do pojedynku.

Dlaczego?

- Podczas sparingów z nim zwyczajnie się zapominałem. Nie raz tak mu przywaliłem, że polała się krew. A później przepraszałem: sorry, ale pomyliłem cię z Reljiciem.

Dotarło już do pana, że jest pan mistrzem, że dokonał pan czegoś wielkiego?

- Już tak, ale jeszcze kilka dni po walce byłem zszokowany. Oswoiłem się z tą myślą. Pas jest ze mną, wisi w specjalnej gablocie w domu, on też pozwolił mi w to wszystko uwierzyć. Przyznam szczerze, że nie mogę się na niego napatrzeć.

Ale na świecie są jeszcze inne pasy...

- Jakieś dwa lata temu zgarnąłem swoje pierwsze trofeum - pas European MMA. Teraz zostałem mistrzem KSW, ale pozostaje jeszcze najważniejszy pas czyli UFC. Na dzień dzisiejszy chcę się jednak spełniać jako mistrz KSW, chcę bronić tego trofeum jak najdłużej. Na UFC jeszcze przyjdzie czas. Zresztą już miałem ofertę od amerykańskiej organizacji.

Kiedy?

- Co dziwne zgłosili się po mojej pierwszej walce na KSW (wygrana przez poddanie z Charlesem Andrade - przyp. red.). Napisali do mojego menadżera, że widzą dla mnie miejsce. Długo się nie zastanawiałem - postanowiłem zostać w KSW.

Dlaczego?

- Dopiero co podpisałem kontrakt z KSW i chciałem się spełniać jako zawodnik tej organizacji. Nie jestem w gorącej wodzie kąpany i stawiam sobie realne cele - tym było zdobycie pasa, teraz to się udało. Czekam na obrony, a na UFC jeszcze przyjdzie pora. Z KSW nie mogę odejść od tak, bo nie pozwalają mi na to warunki kontraktu, ale wszystko jest kwestią przyszłości. Na razie o tym nie myślę, bo na tę chwilę ważniejsze jest dla mnie KSW. Czasy się zmieniły. Gdyby pan mnie spytał o to kilka lat temu, kiedy KSW było w powijakach, to wtedy myślałbym pewnie inaczej.

UFC podpisuje kontrakty na wyłączność. Są jednak inne organizacje, które tego nie robią. Czy ktoś się zgłaszał?

- Tak, miałem oferty, ale w ostatnim czasie wszystko podporządkowałem KSW. Uważam, że lepiej stoczyć mniej walk, które mają większą jakość. Oprócz UFC zgłosili się również przedstawiciele rosyjskiej organizacji M-1. Żadna z tych ofert nie zrobiła na mnie wrażenia.

Były prezydent nieistniejącej federacji PRIDE FC Nobuyuki Sakakibara tworzy właśnie w Japonii organizację Rizin. Ma współpracować między innymi z KSW czy Bellatorem. Zakontraktował legendarnego Fiodora Jemieljanienkę. Może to jest kierunek również dla pana?

- Mogę zdradzić, że pojawiła się wzmianka dotycząca także mnie. Słyszałem informacje o tym, że mógłbym tam wystąpić. Po tym jak zdobyłem pas, temat jednak upadł. Myślę, że jeszcze usiądziemy do rozmów z Maćkiem Kawulskim i Martinem Lewandowskim. Wszystko jest kwestią negocjacji. Jeśli właściciele federacji uznają, że korzyść będzie obopólna, to ja oczywiście jestem na "tak".

Podkreśla pan, że chce pan bronić pasa KSW. Kiedy możemy się tego spodziewać?

- Najprawdopodobniej na początku przyszłego roku. Mogę się domyślać, że zmierzę się z kimś spoza KSW, bo inne konfrontacje obecnie nie miałyby sensu. Tomek Kondraciuk przegrał z Karolem Celińskim, którego ja pokonałem. Gorana Reljicia odprawiłem z kwitkiem i nie spodziewam się rewanżu. Atilla Vegh również jest po porażce, a Virgil Zwicker ma chyba jakieś zobowiązania wobec Bellatora.

A może na horyzoncie jest jakiś wymarzony rywal?

- Nie ma takiego. Chociaż w sumie mógłbym powalczyć z jednym gościem - Daniel Cormier się nazywa. Zdaje się, że on jestem mistrzem UFC. Szkoda, że oni podpisują te kontrakty na wyłączność...

Odważnie. A gdyby miał pan zrobić ranking najlepszych polskich zawodników MMA, to na którym miejscu umieściłby pan siebie?

- Myślę, że w pierwszej "trójce". Na pierwszym miejscu Michał Materla, zaraz za nim ja, a na trzecim miejscu Mamed Chalidow.

Czyli mam rozumieć, że 28 listopada stawia pan na Materlę. Dlaczego pana zdaniem wygra z Chalidowem?

- Główną rolę odegra przygotowanie kondycyjne, praca zapaśnicza i ciągła presja wywierana na Chalidowie. Odnoszę wrażenie, że Mamed gubi się, kiedy wywiera się na niego ciśnienie. Obserwuję Materlę na co dzień i widzę, jak kapitalnie jest przygotowany pod kątem kondycji. W maju zamęczył Tomasza Drwala, wywierając na nim presję, ciągle go obalając. Uważam, że Michał wygra po ciosach w parterze lub przez poddanie w 3. rundzie. Wiem, na co stać Michała i uwierzcie mi - w takiej formie jak obecnie, jeszcze nigdy nie był.

rozmawiał Artur Mazur

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×