Marcin Tybura przed UFC 208: Wtedy bym się wściekł

- Gdy zaczęło się zamieszanie z rywalami, tonowałem emocje i czekałem na rozwój wydarzeń. Gdyby moja walka została odwołana, tobym się wściekł - mówi Marcin Tybura przed starciem z Justinem Willisem, do którego dojdzie podczas UFC 208 na Brooklynie.

Artur Mazur
Artur Mazur
Marcin Tybura PAP / Ryumin Alexander / Marcin Tybura
Tybura (14 wygranych - 2 przegrane - 0 remisów) nie ma ostatnio szczęścia do rywali i występów w UFC. W październiku minionego roku miał się zmierzyć z Derrickiem Lewisem w Manili, ale gala została odwołana. W nocy z soboty na niedzielę miał stoczyć walkę z Luisem Henrique, ale ten nie przeszedł badań. Kolejny przeciwnik również został skreślony. Na szczęście federacja znalazła zastępstwo - Justina Willisa (4-1-0). Dzięki temu czołowy polski zawodnik wagi ciężkiej stoczy 3. pojedynek w najlepszej lidze MMA na świecie. WP SportoweFakty: Jak przebiega aklimatyzacja w Stanach?

Marcin Tybura: Zmieniłem strefę czasową, ale klimat w Nowym Jorku jest zbliżony do tego w Polsce. Aklimatyzacja przebiega bardzo dobrze. Na miejscu jestem już kilka dni i czuję, że wszystko, co najgorsze, jest już za mną. Pamiętam swój pobyt w Salt Lake City. Tam zmiana klimatyczna była o wiele drastyczniejsza. Tutaj wszystko przebiega dobrze i mam nadzieję, że tak pozostanie do soboty.

Domyślam się, że w Nowym Jorku jest trochę cieplej niż Warszawie.

- Pogoda jest dość dziwna. W pierwszych dniach naszego pobytu był niewielki mróz. W środę było 16 stopni na plusie, a w czwartek miasto nawiedziła burza śnieżna. Temperatura spadła do -7 stopni. W Nowym Jorku zrobiło się małe zamieszanie, miasto zostało trochę sparaliżowane. Słyszałem, że niektóre szkoły zostały zamknięte.

Zobacz jak Marcin Tybura przygotowuje się do walki. Prezentujemy materiał z Nowego Jorku:

Jakie wrażenie robi na panu metropolia? Zatkało pana, powiedział pan "wow"?

- W pierwszej chwili - nie. Kiedy wyjechaliśmy z lotniska, byłem trochę zaskoczony, miasto mnie nie zachwyciło. W porównaniu do wspomnianego Salt Lake City, które jest czyste i zadbane, Nowy Jork wydawał się podstarzały, podniszczony, przeludniony. Brooklyn też nie powalił mnie na kolana. W pierwszej chwili przypominał mi Londyn. Kiedy jednak zaczęliśmy zwiedzać, kiedy pojechaliśmy na Manhattan, zmieniłem zdanie. Teraz nawet Brooklyn wygląda inaczej. Zwiedziliśmy Brooklyn Brigde, Cental Park, Traffalgar Square, wjechaliśmy na Empire Stare Building. Ta ostatnia atrakcja zrobiła na mnie największe wrażenie. Widok na Manhattan, na całe to gigantyczne miasto trochę odbiera dech w piersiach.

Czy podobne odczucia miał pan na meczu NBA?

- Wybraliśmy się na spotkanie ekipy Brooklyn Nets z Washington Wizards. Miałem okazję po raz pierwszy zobaczyć mecz NBA na żywo, ale też zaznajomić się nieco z halą, w której odbędzie się moja walka. Obejrzeliśmy wspaniałe spotkanie z udziałem Marcina Gortata. Nie udało nam się z nim pogadać, ale poziom sportowy i oprawa tego widowiska zrobiła na nas wielkie wrażenie. Polecam każdemu, kto odwiedzi USA.

Czy może pan opowiedzieć o kulisach odwołanej walki z Luisem Henriquesem?

- Tuż przed wylotem, w środę tydzień temu, zadzwonił do mnie menedżer i poinformował, że rywal nie przeszedł badań medycznych. Tutejsza komisja sportowa bardzo restrykcyjnie podchodzi do badań i nie wyraziła zgody na jego występ. Powodem była operacja oka, którą Brazylijczyk przeszedł rok temu. Dostałem informację, że federacja znalazła innego rywala, ale po chwili on też został skreślony. Dostaliśmy zapewnienie, że przeciwnik się znajdzie, a walka na pewno się odbędzie. Tak też się stało, a wybór padł na Justina Willisa.

Czy był pan zdenerwowany, że rywal się zmienił? Przyznam szczerze, że ja tak.

- Pewnie dlatego, że musiał pan wyrzucić do kosza wywiad, który nagraliśmy tuż przed moim wylotem. Dla mnie to też było ciężkie przeżycie, bo w minionym roku w ostatniej chwili odwołana została moja walka i cała gala w Manili. Chwilowy niepokój był, ale tonowałem w sobie emocje i cierpliwie czekałem na rozwój wydarzeń. Gdyby się okazało, że rywala nie udało się znaleźć, to wtedy bym się wściekł.

Czy zmiana i fakt, że przygotowywał się pod innego rywala, ma dla pana znaczenie?

- To wymaga pewnego przestawienia, korekty taktyki, ale nie jest to dla mnie straszne przeżycie. Cieszę, że w ogóle wystąpię - to najważniejsze uczucie, jakie mi towarzyszy. Ono przysłania wszystko.

Jak pan scharakteryzuje Justina Willisa, debiutanta w UFC, z którym się pan zmierzy?

- Pod względem sylwetki jest dość niepozorny.

Wygląda raczej na kogoś, kto nie omija fast-foodów.

- Jest duży, ale też mocno bije. Arsenał jego ciosów jest dość specyficzny, niepoukładany, ale trafia mocno. Walczy z odwrotnej pozycji, co zmienia trochę mój plan na walkę. Na szczęście w S4 Fight Club mam okazję sparować z mańkutami i dlatego nie jest to dla mnie problem. Willis lubi też spychać pod siatkę i obalać, ale nie wiem, czy w moim przypadku będzie chciał to robić.

Czy nie obawia się pan różnicy wagi? Justin Willis jest cięższy od pana, ociera się o 120 kg, a więc limit kategorii ciężkiej.

- Domyślam się, że pomiędzy nami będzie około 8 kg różnicy. Pytanie tylko, na czyją korzyść zadziałają te kilogramy. Powiem szczerze, że ten fakt mi nie przeszkadza. Radość z walki przysłania wszystko.

rozmawiał Artur Mazur

Czy Marcin Tybura pokona Justina Willisa?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×